Niestety, 426 posłów (przeciw nowelizacji był tylko Przemysław Wipler z partii KORWiN) uznało, że wie lepiej niż miliony rodziców, co dzieci powinny jeść. Teraz widać efekty ustawowego majstrowania przy menu.
Dzieci – o ile rodzice im pozwolą, dając parę złotych (wcześniej to też rodzice de facto decydowali, czy dziecko zje batonika) – nadal będą jeść śmieciowe jedzenie, bo: kupią je w sklepie, znajdą się uczniowie, którzy dostarczą je do szkoły albo obwoźni sprzedawcy ustawią kramik z chipsami i colą tuż za szkolnym parkanem. Walka z otyłością dzieci będzie walką z wiatrakami. Za to kilka (kilkanaście?) tysięcy uczciwie pracujących ludzi zamknie sklepiki i zasili rzeszę bezrobotnych. Nie dano im bowiem ani wyboru, ani nawet czasu na przygotowanie się do zmian.
To nie koniec skutków działań sejmowych „dietetyków”. Wsadzili oni łapy także do garnków w stołówkach i firmach, które obiady do szkół dostarczają. Jako ojciec uczennicy konkretnej szkoły nawet się cieszę. Ale też wiem, że będzie drożej. Rozumiem to. Ale też boję się, że podwyżka cen sprawi, że części rodziców nie będzie stać na wykupienie obiadów. O takie odchudzanie chodziło mądralom z ul. Wiejskiej?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?