Absurd! Mężczyzna umiera. Nie chcieli go przyjąć do szpitala

Tak ma działać Narodowy Fundusz Zdrowia? - pyta Czytelniczka z Grajewa, która zadzwoniła do naszej redakcji.

Dyrektor: Taka jest procedura

40-letni mężczyzna cierpi na nowotwór żołądka. Na oddziale grajewskiego szpitala leżał od 15 do 19 marca. Gdy poczuł się lepiej, został wypuszczony do domu. - Znowu poczuł się bardzo źle. Woziłam go na pogotowie, gdzie zaaplikowano mu pięć butelek kroplówki. Stamtąd znów wracał do domu. I tak cały czas - opowiada nam kobieta, która chce pozostać anonimowa.

O zasady przyjmowania chorych zapytaliśmy dyrektora Szpitala Ogólnego w Grajewie. - Procedura jest taka, że mogę przyjąć pacjenta, gdy minie 14 dni od jego ostatniej hospitalizacji - mówi dyrektor Grzegorz Dembski. - Wówczas będę miał za niego zapłacone. Wcześniej mogę go przyjąć, kiedy lekarz stwierdzi bezpośrednie zagrożenie życia. Niestety, takie dziwne działania wprowadził Narodowy Fundusz Zdrowia. Poza tym, trzeba też pamiętać, że my nie jesteśmy szpitalem onkologicznym - dodaje.

Jak tłumaczy szef grajewskiej placówki zdrowia, 40-latek potrzebuje leczenia paliatywnego, czyli objawowego (opieka nad osobami nieuleczalnie chorymi). A to oferują już tylko hospicja.

- To brutalne, ale ten człowiek już po prostu umiera. Jego rodzina powinna zgłosić się więc do swojego lekarza rodzinnego, który byłby w kontakcie z naszym ordynatorem. Kroplówki mogą być podawane w każdej chwili - tłumaczy Dembski.

Czytelniczka: To nie jest wina lekarzy

Wczoraj Czytelniczka poinformowała nas, że w sobotę jej szwagra przyjęto na oddział. - Lekarze przyznawali, że nie może on leżeć w domu, bo w każdej chwili może umrzeć. Ja nie mam pretensji do naszych lekarzy bo to nie ich wina, tylko do NFZ-u, bo jak można skreślać żyjącego człowieka - mówi grajewianka.

Co ciekawe, jak mówi dyrektor Grzegorz Dembski, ubiegłoroczna kara nałożona przez Narodowy Fundusz Zdrowia na szpital w Grajewie dotyczyła m.in. przyjmowania pacjentów "bez szans".