Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Adam Guzowski. Chłopak z Łap zjechał świat

Redakcja
Adam Guzowski z Łap jest zakochany w Azji. Zwiedził dużo, ale nie chce się chwalić ilością odwiedzonych miejsc. Woli wspominać to, co mu tam przydarzyło. O swoich azjatyckich przygodach opowiada Urszuli Krutul.
– Jakby mi ktoś teraz dał pieniądze i kazał się wyprowadzić, powiedziałbym: nie ma sprawy – Filipiny to moje miejsce do życia – mówi Adam Guzowski z Łap.

- Jakby mi ktoś teraz dał pieniądze i kazał się wyprowadzić, powiedziałbym: nie ma sprawy - Filipiny to moje miejsce do życia - mówi Adam Guzowski z Łap.

Zwiedziłeś już całą Azję...?
- Kilkanaście azjatyckich krajów, od Indii aż po Filipiny. Często mnie pytają o dokładną ilość odwiedzonych krajów, a mnie to bardzo denerwuje. Bo nie wiem, czy to jeszcze jest podróżowanie, czy już statystyka. Ktoś był 15 razy w Tajlandii i co z tego? Ja byłem raz, ale widziałem z bliska jak wygląda tajskie wesele. To są rzeczy, które mnie fascynują. Nie lubię ludzi, którzy chwalą się, że odwiedzili 30 krajów. Bo co z tego? Co innego, jeśli ktoś spędził pięć lat w Indiach i potrafi o nich opowiedzieć. I wolałbym posłuchać takiej osoby, niż tej, która odwiedziła 300 krajów.

To może powiedz co Cię najbardziej zaszokowało podczas Twoich podróży?
- Może na początek co mnie zdziwiło pozytywnie. Ludzie. Ich otwartość. W Azji ludzie są niesamowicie otwarci na turystów. Nie tylko dlatego, że widzą nas jako chodzące portfele. Ja w życiu nie widziałem tak pomocnych ludzi. Na przykład w Nepalu, w małej wiosce, idąc na jeden z himalajskich szczytów spotkałem ludzi, którzy zapytali się czy wszystko w porządku. Przystanąłem na chwilę. Momentalnie znalazła się obok mnie kobieta z blaszanym kubkiem ciepłej herbaty. Nie prosiłem o to. A ona zaczęła coś szwargolić po angielsku, żebym się napił. Później podskoczył ktoś inny i zapytał, czy może chcę przenocować? Niech ktoś pojedzie do jakiejś wioski u nas i coś takiego dostanie. Oni tam każdą rozmowę zaczynają uśmiechem. A u nas idź do sklepu i uśmiechnij się, to powiedzą, że jakiś zboczeniec...

Inny szok z moich podróży to bieda. Chcę odwiedzać ludzi najbiedniejszych. Na Filipinach widziałem takich, którzy mieszkają na wysypiskach śmieci i na cmentarzach. Kiedy trafiłem na taki cmentarz, przyznaję, że zrobiło się trochę niebezpiecznie. Nie wiedziałem, czy zaraz nie dostanę po głowie. Było ryzyko, ale wszystko dobrze się skończyło. Poznałem dwóch braci, którzy właśnie wyszli z więzienia i nie mieli nic. Mieszkali na sarkofagu - to było ich łóżko. Mieli ze słupa pociągnięty jakiś kabel z żarówką. Byli głodni, wodę pili z rynsztoka. Na początku bałem się aparat wyciągnąć, bo byli nastawieni raczej negatywnie, ale potem zaczęli mi opowiadać, jak im się żyje. Że wszędzie pełno jest szczurów, że często bolą ich brzuchy - głównie z głodu. Widziałem pomiędzy tymi grobami nagie, powykręcane dzieci. Widok straszny. Wszędzie ludzkie odchody, brud, smród. Na nas, Europejczykach, robi to piorunujące wrażenie.

Jedną z najniebezpieczniejszych sytuacji, z jakimi miałem do czynienia, wydarzyła się na Filipinach. Było to pół roku temu. Wylądowałem w nocy. Było to tej samej nocy, kiedy jakiś filipiński policjant porwał autobus z turystami z Hong Kongu. Kilku zastrzelił. Ja byłem wtedy dwie ulice dalej.

Trochę więc się boisz podczas tych swoich podróży?
- Nie mogę powiedzieć, że się nie boję, bo kłamcą bym był lub głupcem. To, co na pewno dopada człowieka, to samotność. Jesteś sam w obcym miejscu. Czasami zmęczony fizycznie i psychicznie i wtedy zdarzają się momenty załamania. Pół roku temu zdobywałem najwyższą górę Malezji. Szło się w deszcz i zimno przez dżunglę, po śliskim błocie, i były takie momenty, że myślałem: "co ja do cholery robię?". Chciałem rzucić plecak i wracać do domu, gdzie jest ciepło... Takich sytuacji się boję. Ale z drugiej strony to jest test. Trzeba umieć to odgonić i iść dalej.

Boję się też niebezpiecznych rzeczy. Różne sytuacje mogą się zdarzyć. Mogą np. napaść na autobus. Tam, gdzie teraz jadę, do Bhutanu i Bangladeszu, bojówki z Birmy napadają na autobusy. Boję się też rzeczy, których nie da się przewidzieć, np. poważnych problemów zdrowotnych. Jeżeli jedziesz sam, to jest to ryzykowne.

To co Cię tam ciągnie? Skoro na każdym kroku możesz "dostać w łeb"...?
- Ciężko powiedzieć. Ja żyję od wyjazdu do wyjazdu. Powiem, co mnie podkusiło, że po raz pierwszy wyjechałem do Azji. Byłem znudzony schematem: praca, dom, komputer, łóżko, jedzenie. Pomyślałem, że to nie tak powinno wyglądać. Lata lecą, a ja jestem chorobliwie ambitny. Muszę coś osiągnąć. Byłem w Łodzi. Zaszedłem tam do jakiejś knajpki. I tam pewien pan opowiadał o Indiach. Pokazywał gości w turbanach. Pomyślałem sobie: co to w ogóle za ludzie? Zacząłem go słuchać i pomyślałem, że to niesamowite, że kilka godzin lotu samolotem z Polski ktoś taki chodzi po ziemi. Wróciłem do domu i pomyślałem: "kurcze, może ja bym spróbował?" Zacząłem sam siebie nakręcać. I napisałem maila do znanego polskiego podróżnika Władysława Grodeckiego - nie myślałem nawet, że mi odpisze. Rano dostałem maila, że zaprasza mnie na wyprawę do Tajlandii. Jak na skrzydłach pobiegłem pochwalić się w pracy. Nikt mi wtedy nie uwierzył. Napakowałem do plecaka masę rzeczy, mało się nie połamałem (śmiech). Cud, że mnie na granicy przepuścili.

Pan Władysław sam kilka razy objechał ziemię. Ma prawie 70 lat i cały czas podróżuje. Dla mnie to jest guru, od niego się uczyłem wszystkiego. I pamiętam ten moment, kiedy na lotnisku w Bangkoku wysiadłem zmęczony z samolotu. Otworzyły się drzwi lotniska, a ja wyszedłem do totalnie innego świata. Wychodzę z lotniska, obładowany jak nie wiem co, jakbym pół Polski wywoził, i... nagle stanąłem jak wryty. Zobaczyłem zupełnie innych ludzi, inaczej wszystko pachniało... Poczułem się jak po drugiej stronie lustra. Długo tak stałem. Dla mnie to była wieczność. Wtedy pan Grodecki pomachał do mnie ręką i powiedział: "już po Adamie".

I do dziś ten moment uwielbiam. Za każdym razem, kiedy wychodzę z lotniska, na parę minut się zatrzymuję i muszę sobie odczekać. To jest taki mój rytuał.

Pół roku temu moim marzeniem była wyspa Borneo. Lecieliśmy malutkim samolocikiem przez Filipiny, Hong Kong, Manilę i wylądowaliśmy na Borneo. To magiczna wyspa. Tam są łowcy głów, ludożercy, ogromne dżungle. Marzyłem, żeby się tam znaleźć. Wysiadłem na lotnisku i jedyne co zobaczyłem, to... baraki (śmiech).

Pierwsze chwile na nowym miejscu są zazwyczaj zaskakujące i fascynujące. I chyba dlatego zacząłem podróżować. Pan Grodecki podsunął mi kiedyś taki cytat: "kto raz posłuchał głosu Azji, innych głosów nie będzie chciał słuchać". Ja się pod tym podpisuję. Nasłuchałem się, naoglądałem filmów o Afryce, Amerykach, Australii. A choćbym miał jechać 5 razy do Tajlandii, to i tak pojadę. Jakby mi ktoś teraz dał pieniądze i kazał się wyprowadzić, powiedziałbym: nie ma sprawy - Filipiny. Moje miejsce do życia.

Ile razy w roku opuszczasz Polskę?
- Maksymalnie trzy. Teraz planuję powrót do Indii, do miejsc, w których jeszcze nie byłem. Do których praktycznie nie ma wstępu dla normalnych turystów. Nie mogę się już doczekać. Zostało kilka dni. W pokoju mam już totalny, bajzel. Wszędzie leżą mapy, pieniądze...

Twoje największe wyprawowe marzenie...
- Chciałbym stworzyć w Białymstoku grupę wyprawową i wspólnie zrobić jakiś wyjazd. Od lat marzę o wyprawie do Nowej Gwinei. To jest chyba najbardziej dzika wyspa. 50 lat temu to po prostu była biała plama na mapie. Do tej pory są zdjęcia wojskowych map z oznaczeniem, że teren jest badany. Póki co to jest mój cel. Ludożercy z Nowej Gwinei.

Spełnienia tych marzeń życzę i dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna