Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Agentka ubezpieczeniowa przez kilka miesięcy... składki wkładała do kieszeni

Helena Wysocka [email protected]
sxc.hu
Ukradła 56 tysięcy złotych. Przez parę miesięcy fałszowała dokumenty i oszukała wielu klientów. A mimo to, suwalski sąd chciał umorzyć postępowanie.

Sędziowie tłumaczyli, że pozwala na to prawo. - Zwłaszcza, jeśli agentka jest żoną oficera miejscowej policji - ironizują nasi Czytelnicy. I dodają, że takie decyzje budzą poczucie bezkarności Przede wszystkim wśród tych, którzy mają lepkie ręce.
Profesor Marian Filar, autorytet w prawie karnym mówi, że jest daleki od wbijania sprawców przestępstw na pale.
- Ale też nie mogą pozostawać bezkarni - zastrzega.

Agentka niszczyła polisy

Joanna O. była pracownikiem dużej, działającej jako jedna z pierwszych na suwalskim rynku firm ubezpieczeniowych. Miała zajmować się obsługą klientów indywidualnych. A to znaczy, że do jej obowiązków należało zawieranie umów na ubezpieczenie samochodów, czy mieszkań i pobieranie z tego tytułu pieniędzy. Urzędniczka nie mogła narzekać na głodową pensję. Z naszych informacji wynika, że jej miesięczne uposażenie wahało się od czterech do pięciu tysięcy złotych.

Afera wybuchła na początku ubiegłego roku. Jeden z mieszkańców Suwałk otrzymał wówczas z działu windykacji firmy, w której pracowała Joanna O. wezwanie do zapłaty składki za zawarte kilka miesięcy wcześniej ubezpieczenie. Urzędnicy grozili, że jeśli nie uczyni tego natychmiast, poniesie dodatkowe koszty. Sprawa trafi bowiem do komornika.

- Strasznie się zdziwiłem - opowiada mężczyzna. - Byłem klientem tej firmy przez kilkanaście lat i nigdy nie zalegałem ze składkami. Tym razem też tak było. Całą kwotę zapłaciłem urzędniczce tuż po podpisaniu polisy i miałem na to pokwitowanie. Pomyślałem więc, że może pomylili nazwiska dłużnika, albo adresy.

Poszedł, by sprawę wyjaśnić. Zanim urzędnicy ustalili w swoich systemach, o co chodzi, zgłosił się do nich kolejny klient. Też rzekomy dłużnik. A później przyszli następni. Wtedy wyszło na jaw, że pobrane od klientów pieniądze po prostu zniknęły. W jaki sposób? To akurat bardzo łatwo było ustalić. Zgodnie z panującymi w firmie zasadami, kasę pobierała pośredniczka. Ta sama, która podpisywała polisę. A w tym przypadku była to Joanna O.

Szefowa firmy zaproponowała agentce polubowne załatwienie sprawy. W obawie przed rozgłosem zasugerowała kobiecie, że jeśli zwróci przywłaszczone pieniądze, sprawa nigdy nie ujrzy światła dziennego. Tak się jednak nie stało, bo Joanna O. szła w zaparte. Dyrektorka zapłaciła więc ze swojego portfela, a sprawę skierowała do prokuratury.

Śledczy sprawdzili zawarte przez Joannę O. polisy i ustalili, że oszukiwała ona klientów przez kilka miesięcy. W tym czasie ukradła 56 tysięcy złotych.

Jak to robiła? Na ogół, niszczyła zawartą z klientem polisę i wypisywała nową, w której zmieniała formę płatności. Gotówkę na przelew. I stąd wzięły się późniejsze wezwania do zapłaty.

Na chleb jej nie brakowało

W końcu minionego roku akt oskarżenia w sprawie Joanny O. trafił do suwalskiego sądu.
- Agentce przedstawiliśmy pięć zarzutów - informował Ryszard Tomkiewicz, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Suwałkach. - Poza oszustwem, odpowie także za fałszowanie dokumentów oraz ich niszczenie.

Ale to nie wszystko. W biurku urzędniczki znaleziono też przedmiot pochodzący z... rozboju. Co tam robił, nie wiadomo. Kobieta odmówiła bowiem składania wyjaśnień.

Na pierwszej rozprawie oskarżona też milczała. Na kolejnym posiedzeniu sąd zamknął przewód procesowy, by otworzyć go ponownie i skierować sprawę na posiedzenie z wnioskiem o umorzenie. Okazało się bowiem, że w międzyczasie doszło do mediacji. Joanna C. zobowiązała się zwrócić skradzione pieniądze i przeprosić kierownictwo swojej firmy. I tak się stało.
- Są to przesłanki do umorzenia - wyjaśnia Marcin Walczuk, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Suwałkach. - Oczywiście, jeśli czyn nie jest zagrożony karą wyższą niż do pięciu lat więzienia. A w tym przypadku tak właśnie jest.

Decyzję sądu nie wszyscy mogą zrozumieć. Pan Marian, który nazwisko zastrzegł do wiadomości redakcji, nie znajduje żadnego usprawiedliwienia dla kradzieży. Zwłaszcza tego typu.
- Przecież tej kobiecie nie brakowało na lekarstwa, czy chleb. Jeśli już, to raczej na trufle - ironizuje.

W podobnym tonie wypowiada się Leonard Lisiewicz, dyrektor Stowarzyszenia Pośredników Ubezpieczeniowych i Finansowych w Białymstoku.

- W takich przypadkach kara powinna być bardzo bolesna - uważa rozmówca. - Byłbym nawet za upublicznianiem nazwiska sprawcy, przynajmniej w branży, by innych agentów nauczyć, że cudze pieniądze trzeba szanować.

I dodaje, że nieuczciwi pośrednicy szkodzą nie tylko firmie i klientom, ale też kolegom po fachu.
- Ludzie patrzą na nas jak na złodziei - argumentuje. - I trudno im się dziwić.
Profesor Filar natomiast zauważa, że zachowanie oskarżonego - przyznanie się do winy, czy naprawienie szkody w żadnym przypadku nie zamazuje jego czynu. Może jedynie wpływać na wysokość kary.

- Nie chodzi o to, by pakować ludzi za kraty - zastrzega. - Ale trudno mówić o znikomej szkodliwości, jeśli sprawca działa w warunkach czynu ciągłego.
Niektórzy prawnicy nie zgadzają się też z oceną, że Joanna O. wykazała dobrą wolę, bo zwróciła skradzione wcześniej pieniądze. Zauważają, że nie miała innego wyjścia. Prokuratura zajęła bowiem należące do niej mieszkanie oraz samochód. W przypadku skazania i uchylania się od obowiązku naprawienia szkody, te przedmioty trafiłyby na licytację.

Inni agenci dostali zawiasy

Joanna O., to nie jedyna agentka, która w ostatnich latach trafiła na sądową ławę. Podobne przypadki zdarzały się już w naszym regionie. Na przykład kilka lat temu augustowska pośredniczka przywłaszczyła tysiąc złotych. Kobieta nie wpłaciła na konto centrali dwóch składek. Sąd wymierzył jej karę grzywny i więzienia w zawieszeniu. Podobnie było w przypadku Marcina K., który działał na terenie Białegostoku. Mężczyzna, jak ustaliła tamtejsza prokuratura, wyłudził w ciągu pół roku około 16 tysięcy złotych.

Po zatrzymaniu przez policję przyznał się do winy i wystąpił z wnioskiem o dobrowolne poddanie się karze. Sąd zgodził się, by nieuczciwy agent zapłacił 900 zł grzywny i został skazany na półtora roku więzienia w zawieszeniu na trzy.
Natomiast kilka miesięcy temu suwalscy policjanci ponownie pojawili się w firmie, w której do niedawna pracowała Joanna O. Okazało się bowiem, że koleżanka oskarżonej agentki również nie rozliczała się z pobranych od klientów pieniędzy. Zamiast wpłacać na konto, wkładała do portfela. Śledczy ustalili, ze wyłudziła w sumie 107 tys. złotych. Przyznała się do winy i już zwróciła pieniądze.

Jadwiga B., bo o niej mowa, chce dobrowolnie poddać się karze. Proponuje grzywnę i więzienie w zawieszeniu. Czy sąd przystanie na to, okaże się 15 kwietnia. Na ten dzień wyznaczona jest bowiem wokanda.

Stołek straciła, ale ubezpiecza

Pracownicy firm ubezpieczeniowych, którzy ze zrozumiałych względów nie chcą wypowiadać się oficjalnie, mówią, że kradzieże składek, to efekt braku należytego nadzoru. Przypominają, że Joanna O. była szeregowym pracownikiem działu ubezpieczeń. Co przez pół roku robiła jej przełożona, nie wiadomo. Wprawdzie po tym, jak afera wyszła na jaw straciła ciepły stołek w firmie, ale wciąż pracuje na jej rzecz. Założyła własną działalność gospodarczą i dalej działa w ubezpieczeniach.

- Jeśli jeszcze prokuratorzy i sędziowie będą w tego typu sprawach pobłażali, to czeka nas plaga kradzieży. A ubezpieczyciele będą mówić o pechu, gdy, w razie wpadki, będą musieli oddać kasę - mówią.

Dwa dni temu odbyło się posiedzenie sądu w sprawie Joanny O. Zapadła decyzja, że proces jednak się odbędzie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna