Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Agnieszka z Siemiatycz zaprasza na spacer po Brukseli

Rozmawia Agata Sawczenko
Archiwum prywatne
Widziałam różne oblicza emigracji. Ma ona wiele barw. Życie każdego z tych ludzi, moich rodaków z Podlasia, zasługuje na oddzielną opowieść. To splot dramatów, kompromisów, trudnych wyborów - mówi Agnieszka Korzeniewska z Siemiatycz, która mieszka w Brukseli.

- Napisałaś książkę "Zabiorę Cię jesienią do Brukseli". Jesteś emigrantką, pochodzisz z Podlasia, z Siemiatycz...

- Nie będzie wielkiej przesady w tym, jeśli powiem, że praktycznie nie znam w moich rodzinnych Siemiatyczach rodziny, z której choć jedna osoba nie byłaby "za chlebem" w Belgii.

- Jak to się stało, że i ty wyjechałaś?

- Pierwszy raz wyjechałam do Belgii, gdy byłam jeszcze studentką. Potem próbowaliśmy z mężem ułożyć sobie życie w Polsce, ale w końcu mąż zaczął wyjeżdżać zarobkowo - jak wielu mężczyzn z naszego miasta. Ja byłam w Polsce z naszym synem, spełniałam się zawodowo, ale nasze rozstania stawały się coraz dłuższe, coraz trudniejsze do zniesienia. Znam wiele historii wspaniałych związków, które rozpadły się "przez Belgię", czasami w bardzo dramatycznych okolicznościach. Chcieliśmy uniknąć ich losu, bo byliśmy fajną rodziną.

- Jednak decyzja o wyjeździe, o całkowitej zmianie życia, nie była pewnie łatwa?

- Latem 2004 roku pojechałam z synem do męża na wakacje. Skarżył się, że coraz ciężej znosi samotność, że nie widzi, jak jego syn rośnie... Zadałam sobie pytanie, co jest dla mnie w życiu ważne, długo myślałam o tym w nocy, gdy mąż z synkiem usnęli. Nazajutrz poszłam i zapisałam dziecko do szkoły. Zostałam tak, jak stałam. Mąż był w szoku, ale przeszczęśliwy! Pierwszy rok był bardzo trudny, bo o ile ja nie miałam problemu z językiem (pracowałam w Polsce we francuskiej firmie), o tyle syn musiał się go uczyć, nawiązać nowe przyjaźnie. Czułam się winna, że tak brutalnie wyrwałam go z jego środowiska w Polsce. Ale z drugiej strony zyskał codzienną obecność taty. Coś za coś.

- Spodobało ci się życie w Brukseli?

- Bruksela... Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, o czym piszę w książce. Do Brukseli trzeba dojrzeć. Nie da się jej poznać, gdy przyjeżdża się na dzień, dwa, tydzień, lub na tak zwane zastępstwo - trzy miesiące pracy za koleżankę. Żeby Bruksela dała się poznać, musisz chcieć ją polubić, wtedy odsłoni przed tobą swoje sekrety.

- Tobie pokazała?

- Lubię łazić swoimi ścieżkami, poznawać miejsca i ludzi, fotografować. Jestem bardzo towarzyska, ale cenię też sobie swoją pogodną samotność. Jestem dobrym obserwatorem. Notuję w pamięci nie tyle fakty, co ulotny stan emocji, jakie towarzyszyły mi przy poznawaniu niektórych miejsc.

- Postanowiłaś to opisać - emocje, i miejsca...

- Piszę właściwie od zawsze. Najpierw były to grube zeszyty zapisane maczkiem, później nastała era internetu. Klika lat temu odwiedziła mnie moja siostrzenica Asia i powiedziała: "Ciociu, założę ci bloga. Mówię ci, blogowanie - to rzecz dla ciebie!". I to był przełom. Najpierw nieufnie i bardzo niedoskonale, później z coraz większym entuzjazmem i znawstwem zaczęłam swoją przygodę z blogowaniem. Na www.laviolettee.blogspot.com pisałam o miejscach, które tu odwiedzam, przeplatając moje opisy historiami o ludziach, od czasu do czasu okraszając klimatem wschodniej Polski.

- Nic dziwnego, że blog stał się popularny.

- Ze zdziwieniem spostrzegłam, że snując sobie moje opowieści dostarczam wiele pozytywnych odczuć innym ludziom. Wracają, zaczynają bywać u mnie regularnie, proszą o jeszcze, radują się, wzruszają, płaczą, dziękują, bo odnajdują własne emocje w moim pisaniu... W końcu to oni zaczęli radzić, by zebrać to w jakąś jedną całość i dopingowali mnie do tego. To było najtrudniejsze, bo nigdy nie postrzegałam się jako autorki. Nawet dziś wolę o sobie mówić jako o: Osobie, Która Napisała Książkę, a nie o autorce czy pisarce.

- Ale piszesz nie tylko o miejscach. W twojej książce są historie polskich emigrantów.
- Widziałam różne oblicza emigracji. Ma ona wiele barw. Uczestniczyłam w emigracji takiej bazowej "za chlebem". Brukselę postrzega się przez pryzmat urzędników unijnych, rzadziej poprzez zwykłych ludzi, szarych, anonimowych, którzy bez znajomości języka przyjeżdżali tu na niepewny chleb, pokonywali liczne ograniczenia, słabości. Życie każdego z tych ludzi, moich rodaków z Podlasia, zasługuje na oddzielną opowieść. To splot niecodziennych zbiegów okoliczności, dramatów, radości, kompromisów, trudnych wyborów. O tych ludziach wstydliwie się milczy.

Te opowieści we mnie były. Żyły swoim życiem, snuły się... Nosiłam tę książkę w sobie. Wiedziałam, że nadejdzie dzień, kiedy będę musiała zmierzyć się ze swoim - tamtym okresem emigracyjnym. Rozprawić się i zamknąć go na zawsze. Oddać niejako hołd tym, którzy w tamtym trudnym okresie podali mi dłoń, bezinteresownie pomogli. Moi bezimienni bohaterowie. Należy im się to ode mnie. Bo jestem jedną z nich... dzieliłam ich los i wydała mnie ta sama, podlaska ziemia.

- Żaden z twoich bohaterów nie miał ci za złe, że opisujesz jego losy?

- Myślę, że my, Polacy, generalnie mamy pewien problem z akceptacją pewnych faktów. Kiedyś, gdy opublikowałam na blogu fragment opowiadania o mieszkańcach pewnej "polskiej" kamienicy w Brukseli, jedna z czytelniczek zarzuciła mi, że to opowiadanie ma taki negatywny i melancholijny wydźwięk. Że dlaczego nie piszę o ludziach przebojowych, uczących się języków, dochodzących do czegoś, ale o życiu pełnym marazmu i trudności polskich emigrantów, którzy gnieżdżą się w jednym pokoju, codziennie rano wstając do znojnej, nieciekawej pracy. Że sami sobie są winni takiego stanu rzeczy. Byłam zdziwiona, bo ja widziałam zupełnie co innego. Po pierwsze, taka właśnie była tamta emigracja: znojna, niepewna, trudna. Po drugie: postrzegałam swoich rodaków zupełnie inaczej. Raczej jako heroicznych bohaterów. Oni właśnie, na przekór wszystkiemu, wyrwali się ze świata "zapomnianego przez Boga i centralne władze" pomimo braku znajomości języka, pomimo niepewności. To nie oni są winni uwarunkowaniom społeczno-gospodarczym na terenach, gdzie brakuje przemysłu, pieniędzy. Tam i sam Salomon z próżnego nie naleje. Wielu z nich udało się zbudować w Belgii podwaliny swego szczęścia i dobrobytu, powrócili do Polski jako przedsiębiorcy, biznesmeni, innym zabrakło determinacji, szczęścia...
- Jednak twoja książka to w dużej mierze przewodnik po Brukseli: sentymentalny, klimatyczny, bardzo specyficzny, ale jednak przewodnik.

- Tak, książka pokazuje Brukselę przez pryzmat ludzi, którzy może nie bezpośrednio, ale gdzieś tam w tle się przewijają. Pamiętasz książkę Whartona "Spóźnieni kochankowie"? Nie tyle co fakty, zachowałam w pamięci klimat, niezapomnianą atmosferę Paryża, która na wieki pozostała w moim umyśle. Ta sama idea przyświecała mi przy pisaniu mego "przewodnika". Żeby czytelnik poczuł moją Brukselę tak, jak ja ją czuję, wszystkimi zmysłami... Czy mi się udało? Nie wiem...

- Co dalej?

- Idzie wiosna... Moja emigracyjna wiosna była już inna niż pierwsza jesień. Może zabiorę czytelników na kolejny, wiosenny spacer po Brukseli. Jest jeszcze tyle do opowiedzenia.

- Mówisz o wiośnie, a tu jeszcze środek zimy! I święta przed nami. W Belgii tak samo wspaniałe i rodzinne jak u nas?

- Belgia, mimo, że historycznie jest to kraj katolicki, w rzeczywistości odchodzi od religii i zwyczajów z nią związanych. W ubiegłym roku szerokim echem odbiło się wprowadzenie prawa zabraniającego w szkołach używać określenia "Boże Narodzenie" i "Wielkanoc". Tradycje pielęgnowane przez znane mi rodziny belgijskie nie umywają się do sposobu, w jaki my, Polacy, spędzamy święta. Rzadko który ze znanych mi Belgów siada do wieczerzy wigilijnej. Jeśli już, to w czasie takiej wigilijnej wieczerzy je się indyka z borówkami, dużo dziczyzny, owoce morza suto zakrapiane szampanem. Na moje opowieści o 12 potrawach na wigilijnym stole, o tym, że są to potrawy postne, o sianku pod obruskiem moi belgijscy przyjaciele szeroko otwierają oczy ze zdumienia. I mimo, że ulice kapią od nadmiaru świątecznych ozdób, sklepy prześcigają się w pomysłach sprzedaży, tradycyjny i duchowy wymiar belgijskich świąt jest raczej ubogi. Kto z nich zasmakował polskiego sposobu przeżywania Bożego Narodzenia, twierdzi, że to niezapomniane przeżycie.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna