Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ambicje Stalina i zdobyta bolszewicka radiostacja

Piotr Biziuk
W wojnie polsko-bolszewickiej dochodziło do dramatycznych zdarzeń. Pod koniec sierpnia 1920 roku Sowieci usiekli 45 żołnierzy polskich broniących Lemana w powiecie kolneńskim. Jeńców nie brano. Na zdjęciu: ksiądz w otoczeniu wojskowych i mieszkańców Lemana nad zwłokami pomordowanych żołnierzy z Kowieńskiego Pułku Strzelców
W wojnie polsko-bolszewickiej dochodziło do dramatycznych zdarzeń. Pod koniec sierpnia 1920 roku Sowieci usiekli 45 żołnierzy polskich broniących Lemana w powiecie kolneńskim. Jeńców nie brano. Na zdjęciu: ksiądz w otoczeniu wojskowych i mieszkańców Lemana nad zwłokami pomordowanych żołnierzy z Kowieńskiego Pułku Strzelców
Wojna 1920 roku była wielkim triumfem. Po raz pierwszy od 250 lat udało się Polakom pobić Rosjan i to bez niczyjej pomocy. Udało się tego dokonać, bo w końcu historia nie wypięła się na nas i po prostu dopisało nam szczęście. O tamtym zwycięstwie zadecydowała również pewna przypadkowo zniszczona sowiecka radiostacja i rozbuchana ambicja Stalina.

"Szybko rozwijam pułk i przez zaskoczenie wpadam do Ciechanowa, w koszarach następuje krótka walka, zostawiam tam jeden szwadron, a z trzema przechodzę przez miasto i zajmuję dworzec i cukrownię. W cukrowni napotykam słaby opór, trafiamy na sztab 4 armii i na radiostację, którą niszczymy" - wspominał sierpień 1920 roku major Zygmunt Podhorski, dowódca 203. Pułku Ułanów. Rzecz działa się 15 sierpnia 1920 roku rano. Nasz dzielny major zapewne nie zdawał sobie wtedy sprawy, że wydatnie wpłynął na przebieg całej wojny z bolszewikami.

Wydawało się, że Sowieci przejadą się po Polsce jak taczanka po stepie. Od początku lipca nie robili nic, tylko gonili Polaków coraz bardziej na zachód. Gonionym co prawda udawało się uniknąć rozbicia, ale nastroje mieli nie najlepsze. W połowie sierpnia bolszewicy stanęli pod Warszawą. Okazało się jednak, że wzięcie miasta z marszu nie jest możliwe, a miejscowi chłopi i robotnicy - jak wcześniej zakładano - wcale nie pałają miłością do Krasnoj Armii. Sowiecki dowódca, Michaił Tuchaczewski podjął więc decyzję, by obejść polską stolicę od północy, sforsować Wisłę gdzieś między Płockiem a Toruniem i zająć polską stolicę od zachodu, tak jak to się stało w 1831 roku. W wyniku tego manewru linie jego wojsk niebezpiecznie się rozciągnęły. I na to tylko czekał Piłsudski, któremu udało się poukładać polskie wojska i przejść do ataku w Lubelskiem, nacierając w kierunku na północ, czyli tam, gdzie bolszewicy byli najsłabsi. By odciążyć żołnierzy bijących się na przedpolach Warszawy, postanowiono zaangażować też do walki 5 armię generała Sikorskiego stojącą nad Wkrą. Tam właśnie polscy ułani odbili Ciechanów i zniszczyli bolszewicką radiostację.

Dzięki temu sowiecka 4 armia stała się ślepa niczym Wasilij Czapajew opity kiepskim bimbrem i mimo rozkazów słanych przez Tuchaczewskiego, by cofnąć się i zaatakować Polaków, parła wciąż naprzód, szukając dogodnych przepraw przez Wisłę. Gdy przyszło opamiętanie, okazało się, że trzeba brać nogi za pas, bowiem Piłsudski uszykował bolszewikom niezły kocioł. Takim to sposobem Sikorski nie został pobity, a krasnoarmiejcy zafundowali sobie przymusowy urlop w Prusach Wschodnich, bowiem woleli przejść granicę niemiecką i być internowani niż trafić do polskiej niewoli.

Gdy 13 sierpnia na południowym odcinku frontu Konarmia Siemiona Budionnego miała ruszać do natarcia, jej dowódca przypomniał swemu towarzyszowi Woroszyłowowi, że dzień jest pechowy. "Owszem" - odparł Kliment Woroszyłow - "ale my jesteśmy bezbożnikami, więc w diabelskim dniu diabły powinny pomagać nam". Mimo wszystko nie pomogły. Do sowieckiej klęski przyczyniła się zaś pycha Budionnego i Józefa Stalina, który dowodził wtedy Frontem Południowo-Zachodnim.

Panowie zapragnęli dorównać sławie Tuchaczewskiemu bijącemu się już pod Warszawą i postanowili wziąć Lwów, później zaś - zgodnie z rozkazami dowództwa - ruszyć na północ, by pomóc towarzyszowi.
Zwłoka trwała kilka dni, była jednak decydująca. Gdy Konarmia pociągnęła w Lubelskie, Polacy zabezpieczyli już tyły wojsk nacierających znad Wieprza, zaś losy kampanii były w znacznej mierze przesądzone.
Lwowa zaś bolszewicy i tak nie zdobyli.

Dziwna to była momentami wojna, bo gdy było już wiadomo, że Sowieci do Warszawy nie wejdą, wtedy radio moskiewskie apelowało do polskich żołnierzy: "Jesteśmy wasi bracia w pracy. Chcemy razem z wami zgnieść i zniszczyć waszych Panów! Chcemy wam pomóc utworzyć WOLNĄ POLSKĘ. Gdy władza będzie w naszych rękach, a nie w rękach waszych Panów, ani jednej chwili nie zostaniemy u Was. Damy wam...
w rękę! Zostawimy was budować własny los..."

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna