Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Aneta zawsze spełnia marzenia. Białostoczanka stworzyła swoją markę kosmetyczną

Agata Sawczenko
Agata Sawczenko
– Odważna? Nauczyłam się w końcu tak o sobie myśleć – mówi białostoczanka Aneta Kolendo-Borowska, która trzy lata temu zamknęła w stolicy Podlasia popularną szkołę wizażu, by tworzyć luksusowe kosmetyki. Dziś sprzedaje je nawet w Japonii!
– Odważna? Nauczyłam się w końcu tak o sobie myśleć – mówi białostoczanka Aneta Kolendo-Borowska, która trzy lata temu zamknęła w stolicy Podlasia popularną szkołę wizażu, by tworzyć luksusowe kosmetyki. Dziś sprzedaje je nawet w Japonii! Marcel Borowski
– Odważna? Nauczyłam się w końcu tak o sobie myśleć – mówi białostoczanka Aneta Kolendo-Borowska, która trzy lata temu zamknęła w stolicy Podlasia popularną szkołę wizażu, by tworzyć luksusowe kosmetyki. Dziś sprzedaje je nawet w Japonii!

Piękno, ale takie nie na siłę, tylko raczej w zgodzie ze sobą, interesowało ją chyba od zawsze. Aneta Kolendo-Borowska na przekór szaroburemu niegdyś Białemustokowi ubierała się w piękne fiolety, nosiła wysoko – choć z uśmiechem – głowę i stawiała na oryginalność. Dziś przyznaje, że zawsze miała jakieś kompleksy: a to za grube kostki, a to zbyt wystający brzuch, a to jeszcze coś innego. Jednak mimo to zawsze umiała znaleźć i podkreślić swoje atuty, udowadniać, że oryginalne znaczy piękne. I zawsze tą umiejętnością chciała dzielić się z innymi. Gdy mało kto jeszcze wiedział, co oznacza słowo: wizażystka, zaczęła zawodowo wykonywać makijaże. Po jakimś czasie jej umiejętności były już tak duże, że znalazła zatrudnienie w warszawskich teatrach, gdzie zajmowała się charakteryzacją aktorów. Pracowała też przy filmach, reklamach, z największymi polskimi gwiazdami. A w Białymstoku, na co dzień, uczyła dziewczyny tajników makijażu: jak się malować, by wyglądać pięknie, ale nadal czuć się sobą.
Bless You, Girls!

Nadal przyznaje, że uwielbia makijaż. Uwielbia sprawiać, że twarz się zmienia, pięknieje, nabiera wyrazu. Ale poszła o krok dalej. Taki krok, który się stawia tylko w siedmiomilowych butach. Stworzyła własną linię kosmetyczną i własny styl masowania twarzy. Dla gwiazd i dla zwykłych dziewczyn – jak zwykle. Bless you, girls! – tymi słowami kilka razy w tygodniu wita się w internecie, na tzw. livach, ze swoimi klientkami-przyjaciółkami. Bo nie ma wątpliwości – jej kosmetyki to błogosławieństwo: i dla skóry, i dla duszy.

– Poczułam, że pewien etap w mojej pracy się kończy – Aneta opowiada, że w pewnym momencie tak intensywnie i dużo pracowała na planach reklam i filmów, że zaczęła poszukiwać jakiegoś produktu, który pomoże jej w pracy, przyspieszy ją, sprawi, że aktorzy będą wyglądać bardzo dobrze niezależnie od pory dnia czy nocy, stopnia zmęczenia, a nawet choroby. Niestety, mimo wielkiego zaangażowania w poszukiwania – odpowiedniego produktu nie udało się jej znaleźć.

Aneta miała już jednak najważniejsze: listę marzeń, jakie cechy ten idealny produkt powinien posiadać, w jaki sposób działać, jakie przynosić efekty. I wiedziała, że musi zawierać tylko naturalne składniki. Wystarczyło więc… zebrać się na odwagę i zacząć działać. Jak?

– Znalazłam odpowiednie laboratorium i wspólnie stworzyliśmy Saint Oil – produkt, który zawiera mirrę, kadzidło i złoto. Tego olejku używałam codziennie przez kolejne trzy lata. Był ze mną wszędzie, w pracy, w domu, w samochodzie, miały go też moje uczennice, koleżanki. Pozwalał na aromaterapię, delikatny masaż, odżywienie i nawilżenie skóry, no i naprawdę dodawał blasku! Wszyscy byliśmy zachwyceni – nie kryje Aneta. A w dodatku – świetnie rozwijała się sprzedaż olejku, bo klienci wracali, a na planach filmowych spotykała wciąż nowych.

Masaż zamiast gotowania

Sama też wciąż uczyła się nowych rzeczy. – Uwielbiam podróżować. Tą pasją zaraziła mnie moja siostra stewardessa. Ale tak jak ona w każdym nowo odwiedzonym miejscu uczy się gotowania, to ja wszędzie zaczęłam pobierać lekcje masażu twarzy. Uczyłam się tego m.in. w Japonii, Chinach, Singapurze, w Tajlandii i Kalifornii – wymienia.

Na początku nawet nie podejrzewała, że te umiejętności w jakikolwiek sposób wykorzysta zawodowo. Bo lubi pracę dynamiczną, zmienną, gdzie każdy dzień przynosi coś nowego. Stało się inaczej.

Bo choć Aneta wciąż zajmuje się wykonywaniem makijaży, zamknęła już swoją białostocką szkołę wizażu. Otworzyła za to – w Warszawie – Instytut Bless Me, gdzie własnoręcznie masuje twarze swoich klientek. Opracowała nawet swoją autorską metodę! Często zaprasza też do instytutu inne terapeutki-masażystki twarzy i ciała. I zawsze używa tylko swoich kosmetyków. Bo marka Bless Me przez ostatnie lata naprawdę się rozrosła.
Ale po kolei…

Ekskluzywnie na dywanie

– Gdy już wiedziałam, że Saint Oil jest naprawdę świetnym produktem, postanowiłam pojechać z nim na targi kosmetyczne do Japonii. Tak! Pojechałam z jednym kosmetykiem na ogromne targi, gdzie wystawiają się giganci kosmetyczni, gdzie podpisywane są milionowe umowy, na targi na najtrudniejszym kosmetycznym rynku świata – łapie się dziś za głowę Aneta. Złapała się za głowę już wtedy, gdy uświadomiła sobie, na jak bardzo szalony krok się zdecydowała, ale wszystko było już przygotowane, opłacone. Jadę! – postanowiła. I zaplanowała, że inspiracje z tej podróży będzie czerpać całymi garściami. Zwinęła dywan z salonu, spakowała Saint Oil i ruszyła. Z siostrą, synem i tłumaczką. To była niesamowita przygoda! Ciekawa, ale jakże trudna. Bo rozmowy handlowe okazały się skomplikowane. Dziś Aneta przyznaje, że często nie rozumiała, o czym chcą z nią rozmawiać przedstawiciele firm. Operowali branżowymi skrótami, używali specyficznego slangu, zrozumiałego dla każdego „wyjadacza z branży” kosmetycznej, ale nie dla nich, początkujących. Poza tym, pytali o ceny netto, brutto, o minimalną wielkość zamówienia. Wszystko skrótami.

– Sprawdzaliśmy pod stołem ich znaczenie – przyznaje Aneta.

Wspomina też to, co wtedy tak bardzo ich dziwiło. Kontrahenci z Japonii mieli na twarzach maseczki. Okazało się, że to początek pandemii. Dzień po ich wylocie japońskie lotniska zostały zamknięte. Zresztą – zmieniał się wtedy cały świat.

Ale z targów wróciła na tarczy. Podpisała kontrakt. Jeden, ale nie ma wątpliwości – to wielki sukces.

– W maju 2020 roku wprowadziliśmy na japoński rynek mój pierwszy produkt – uśmiecha się białostoczanka.
Podpisanie pierwszej umowy i… lockdown związany z pandemią zmieniły jej życie. Musiała sprzedać swoją dobrze prosperującą szkołę makijażu i charakteryzacji. Nie można było przecież dotykać innych osób.

– Nie mogłam więc prowadzić szkoły, nie mogłam robić makijaży, nie mogłam masować – tłumaczy. – Tego, że sprzedałam szkołę, nie odbierałam jako porażki. Może by tak było, gdybym była młodsza, ale ja byłam już na tyle dojrzała, że postrzegałam to jako przekierowanie energii. Po prostu: coś się kończy, coś innego się zaczyna – wspomina.

I, oczywiście, poradziła sobie. Założyła szkołę masowania twarzy, ale – ze względu na pandemię i lockdown – w internecie. Zebrała grupę kobiet, które chciały się uczyć technik masowania. Te wspólne spotkania za pośrednictwem komputerowych kamerek dawały jej poczucie, że coś robi, że rozwija biznes, że wciąż ma kontakt z klientkami. A te chętnie od początku uczestniczyły w tych spotkaniach. Dla wielu przez pewien czas to była właściwie jedyna okazja, by zrobić coś dla siebie, by zadbać i o urodę, i o relaks.

– To była najcięższa praca w moim życiu – przyznaje Aneta. Bo przez prawie trzy miesiące, dzień w dzień prowadziła zajęcia. Nie była przyzwyczajona, że codziennie robi to samo, że jest tak jednostajnie. Ale te spotkania dały jej całą rzeszę prawdziwych, lojalnych klientek, które pokochały jej markę. I które sprawiły, że chciała tę markę rozwijać.

To niebywałe! Są nawet perfumy

– W ciągu pierwszego roku powstała cała linia kosmetyków Bless, w sumie sześć kolejnych produktów plus roller do masażu. Do tego kosmetyki do ciała z linii Holy Body, no i perfumy – to dla mnie coś niebywałego – mówi Aneta. I przyznaje, że gdyby nie pandemia, nie byłaby dziś w tym miejscu, w którym jest. – Nie chcę powiedzieć, że pandemia to było coś dobrego. Ale naprawdę ta kryzysowa sytuacja zmotywowała mnie do działania.

Ta kryzysowa sytuacja przyczyniła się też do tego, że Aneta zaczęła pracować razem z synem. Marcel to młody fotograf, filmowiec, reżyser. Zawsze byli blisko, zawsze dobrze się dogadywali, czasem nawet przez moment i w przelocie pracowali ze sobą, ale teraz zacieśnili również służbowe więzi. Bo Marcel, tak jak Aneta, w pandemii stracił większość zleceń. Dlatego chętnie przyjął propozycję mamy, by wspólnie rozwijać jej nową firmę. Aneta przyznaje, że zajął się wszystkim tym, czym ona nie miała nigdy ochoty się zajmować. Załatwiał wszystkie sprawy papierkowe, umawiał spotkania…

Podróż przez Stany

Jesienią 2022 roku, w czasie ich wspólnej pracy, powstał niezwykły projekt fotograficzny – cykl klimatycznych zdjęć, na których Aneta pozuje synowi… całkiem naga na tle monumentalnej przyrody Stanów Zjednoczonych. Dziś pocztówki z kolejnymi ujęciami z tej sesji dołącza wysyłając klientkom zamówione produkty. I nadmienia, że dla niej była to zupełnie zwykła i naturalna sesja. Bo w tamtym czasie czasie zbiegło się kilka rzeczy. Po pierwsze – uwaga Anety z samej twarzy przeniosła się na resztę ciała. To wtedy powstało jej masło do ciała i pomysł na to, by rozprowadzanie kosmetyku połączyć z mini masażem. Po drugie – wspólnie z synem wybrali się na kolejne targi kosmetyczne, jeszcze większe niż te przed trzema laty w Japonii. Tyle tylko, że pojechali na nie już bardziej świadomi tego, co osiągnęli i tego, co chcą osiągnąć. – To były targi w Las Vegas. Ale do Stanów nie leci się przecież na trzy dni. Powrotne bilety kupiliśmy więc na trzy tygodnie później – uśmiecha się białostoczanka.

Miała wtedy 52 lata. I pomyślała, że to może być dobry pretekst, by po raz kolejny pokazać, jak ważne jest nasze ciało, jak ważne jest dbanie o siebie. I udowodnić, że nikt nie ma prawa narzucać nam swoich standardów. – Najważniejsze jest zdrowie i to, żebyśmy się czuły dobrze z samymi sobą – przekonuje.

I właśnie to planowała przekazać innym kobietom za pośrednictwem robionych przez syna zdjęć, do których pozowała. – Marcel fotografował mnie na tle przepięknej, monumentalnej przyrody. A dotarcie w te miejsca wymagało ode mnie nie lada energii. Pozowałam na przykład w gorących źródłach albo w nurcie rwącej rzeki. Czasem musiałam dotrzeć a miejsce po śliskich kamieniach, innym razem – pod górę, co było dla mnie naprawdę wyczynem. Ale mam nadzieję, że dzięki temu udowodniłam, że każdy wiek jest dobry, żeby cieszyć się swoim ciałem i każdy wiek jest dobry, by o to ciało dbać – mówi. I przyznaje, że bardzo jej zależało, by właśnie przy tym projekcie pracować z synem. – Bo jest świetnym fotografem. To utalentowany artysta, który niezwykle dobrze widzi światło. Ale jest też osobą wrażliwą, z którą mam doskonałe połączenie emocjonalne i świetnie się rozumiemy. I tylko on potrafi pokazać mnie tak pięknie – uśmiecha się Aneta.

Ten fotograficzny projekt był też symbolicznym zakończeniem ich wspólnej pracy. Teraz pracują już oddzielnie. Marcel poszedł na kolejne studia artystyczne, rozwija też własną karierę, choć czasami jeszcze pomaga mamie w Bless Me Institute, ale to pomaganie bardziej już związane jest z jego fotograficznym talentem. A Aneta? Też się rozwija. Znów myśli o kolejnych produktach, spotyka się z klientkami w internecie i w realu i wciąż się szkoli.

– I uczę masażu! – podkreśla szczęśliwa. – Mój rytuał jest już tak kompletny, że mogę dzielić się nim z innymi. Jeszcze kilka miesięcy temu nawet bym nie pomyślała, że będę pracować w ten sposób. Ciekawa jestem, co jeszcze w życiu mnie czeka – uśmiecha się.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Aneta zawsze spełnia marzenia. Białostoczanka stworzyła swoją markę kosmetyczną - Kurier Poranny

Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna