Do Suwałk przyjechała pani razem z córką. Pani recytuje, córka - Magda Małecka gra Bacha na altówce. Jak się występuje z rodziną?
- Przyjechałam tutaj właśnie dzięki córce, która zna suwalskich organizatorów naszego występu z Fundacji Art-SOS Alicji Roszkowskiej. Razem występujemy od jesieni ubiegłego roku. Pojawiamy się w klubach, w bibliotekach, w miejscach bardzo kameralnych z tym naszym prywatnym salonem poezji. Dobrze, jak taki spektakl ma oprawę muzyczną. Córka zastępuje całą orkiestrę.
Z synem Grzegorzem Małeckim też, zdaje się, w jakimś serialu zagraliście razem?
- Czy my tu jesteśmy, żeby mówić o sprawach rodzinnych? Ja swojej prywatności zawsze broniłam i bronię. Uważam, że ta sfera powinna być poza zainteresowaniami mediów.
Ale ja pytam o kwestie artystyczne, a nie o to, jak układa się państwu w rodzinie.
- No dobrze. Z synem staraliśmy się jak ognia unikać wspólnych występów, choć propozycje były. Nie chcieliśmy, aby pojawiły się posądzenia choćby o nepotyzm. Grzegorz nosi inne nazwisko - ojca, ale i tak wszyscy wiedzieli, iż to mój syn. W serialu, czy teatrze raczej mijaliśmy się, niż występowaliśmy wspólnie. On sam pracował na własne nazwisko. I przez te dziesięć lat kariery aktorskiej to mu się udało. Zdobył już pięć nominacji do prestiżowych nagród teatralnych - Feliksów i dwie otrzymał. A ja miałam tylko dwie nominacje i żadnej statuetki. Przegonił mnie więc w tym wyścigu teatralnym.
Wszystko przed panią...
- Dziękuję bardzo. A wracając do Grzegorza, to trudno nie zauważyć, że bardzo dobrze radzi sobie w tym zawodzie. Teraz, kiedy osiągnął pewną pozycję, możemy już zacząć myśleć o wspólnym występie. Mamy nawet pewien tekst, z którym być może kiedyś wystąpimy.
Jest pani od lat także wykładowcą warszawskiej Akademii Teatralnej. Z uwagą przygląda się pani zapewne młodzieży, która uprawia ten zawód. Nawet laik może dostrzec kiepski warsztat niektórych serialowych aktorów. Nie kraje się pani serce, jak to pani widzi?
- Nie, bo nie oglądam seriali. Wielu ludzi lgnie do tego zawodu. Ostatnio w akademii mieliśmy półtora tysiąca kandydatów, a jedynie 20 miejsc. W znacznej części są to ofiary tych kolorowych pisemek. Wydaje im się, że jak zostaną aktorami, to będą piękni, zdrowi i bogaci. A tak nie jest. My nie produkujemy absolwentów do show-biznesu czy seriali. Do tego nie potrzebne są szczególne kwalifikacje. Szkołę kończy natomiast wielu wartościowych ludzi, którzy poważnie traktują ten zawód i wiedzą, co w życiu chcą osiągnąć. Nie ma jednak sensu, bym w tym momencie wymieniała ich nazwiska, bo nic one ludziom nie powiedzą. To nie są osoby z pierwszych stron kolorowych wydawnictw czy bohaterowie seriali.
Ale pewnie są jacyś aktorzy młodego pokolenia czy też jacyś reżyserzy, których pani szczególnie ceni?
- Nie. Bo telewizji prawie nie oglądam, rzadko chodzę do kina. Ostatnio byłam chyba na "Ogniem i mieczem". Trudno mi więc kogokolwiek wymienić.
Kiedy w gazecie awizowaliśmy pani przyjazd, napisaliśmy bez cienia wątpliwości, że Anna Seniuk jest jedną z najbardziej lubianych polskich aktorek. To zasługa licznych ról komediowych w pani dorobku, z Madzią Karwowską z "Czterdziestolatka" na czele. Nie ciąży pani, że przez znaczną część publiczności jest postrzegana przede wszystkim jako żona inżyniera Karwowskiego? A to serial sprzed bardzo wielu lat.
- Niemal wciąż, od 40 lat, jest powtarzany, więc, chyba dobrze to o nim świadczy. Zdaję sobie sprawę, że dla widzów telewizyjnych pozostanę Madzią. Nie ma to dla mnie specjalnego znaczenia. Ja uważam się przede wszystkim za aktorkę teatralną. Przez wszystkie te lata nie opuściłam ani jednego sezonu teatralnego. Ta widownia mogła mnie skojarzyć z zupełnie innymi postaciami.
Jeszcze w latach siedemdziesiątych robiła pani wiele, aby ten wizerunek słodkiej Madzi, także na szerszym forum, do pani nie przylgnął. Były choćby znakomite role w "Pannach z Wilka" Wajdy czy "Bilecie powrotnym" Petelskich.
- To dawne czasy. Potem miałam wieloletnią przerwę w pojawianiu się na planach filmowych. Jakoś nie było propozycji.
I teraz przyszły "Kanadyjskie sukienki". Film dobrze odebrany, pani rola wysoko oceniona. Ktoś napisał, że stworzona przez panią postać budzi jednocześnie odrazę oraz współczucie. Czytałem też, że chciała pani zagrać coś takiego. Czy można w tym przypadku mówić o roli życia?
- Bez przesady. Biorę to, co los mi daje z całym dobrodziejstwem inwentarza. Z propozycji młodego reżysera Macieja Michalskiego bardzo się ucieszyłam. Że też w ogóle sobie o mnie przypomniał... . A on mówił, że pisząc scenariusz od razu myślał właśnie o mnie. To ciekawa rola i nowe wyzwanie. Daje wiele aktorskich możliwości. Jednak moim żywiołem pozostaje teatr. Tutaj się najbardziej spełniam. Zagraliśmy niedawno z Januszem Gajosem dwoje starych, rozstających się po wieloletnim małżeństwie ludzi w "Udręce życia". Wyreżyserował to Jan Englert. Niedługo wystąpię w sztuce Ionesco. A to dla aktora prawdziwe wyzwanie.
Niektórym aktorom nie wystarczają teatr czy film i aktywnie uczestniczą w życiu politycznym... .
- I co w tym złego? A dlaczego nie pyta mnie pan o szewców czy prawników? Każdy ma prawo do aktywności w wielu dziedzinach. Weźmy choćby nieżyjącego już Andrzeja Łapickiego, który był przecież swego czasu bardzo dobrym posłem.
Nie pytam o szewców, bo jakoś w życiu politycznym ich nie zauważyłem, a poza tym pani jest aktorką. Chodzi mi jednak o inny typ aktywności. Niektórzy z pani kolegów stali się już niemal zawodowymi komentatorami życia politycznego. Np. Daniel Olbrychski wypowiada się prawie na wszystkie tematy. Zawsze zresztą w tym samym duchu. Z góry wiadomo, co powie.
- A, nie, nie jestem zwolenniczką czegoś takiego. Myślę, że bierze się to w znacznej mierze z niemożności redaktorów. Bo sami nie potrafią wymyślić czegoś ciekawego, więc zapraszają znaną twarz. Sądzą, że w ten sposób zapewnią widzom atrakcyjny program.
A pani nie zapraszają?
- Oczywiście, że tak, ale się nie zgadzam. Stosunkowo często otrzymuję telefony z pytaniami o wiele różnych spraw. A co ja sądzę o takim czy innym pomyśle rządu, jakie mam zdanie na temat jakiegoś-tam wyroku sądowego czy też, jakie powinno być rozwiązanie tej czy tamtej kwestii. Często nawet nie orientuję się, o jaki wyrok czy jaką decyzję chodzi. Na te pytanie nigdy nie odpowiadam. A gdybym odpowiadała, to występowałabym w różnych telewizjach niemal cały czas. Tylko, że do niczego nie jest mi to potrzebne.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?