Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Areszt Śledczy: Wiara pomaga im przetrwać za więziennymi murami

Izabela Krzewska
Izabela Krzewska
Wielu osadzonym w przetrwaniu za kratami pomaga modlitwa
Wielu osadzonym w przetrwaniu za kratami pomaga modlitwa Wojciech Wojtkielewicz
Jan siedzi za zabójstwo żony, Jerzy - bo po pijanemu spowodował wypadek samochodowy, w którym jego kolega otarł się o śmierć. Dzięki modlitwie do boga jest im lżej. - Bo jak w sercu nie ma modlitwy, człowiek umiera - mówi ks. Mirosław Korsak, kapelan z białostockiego aresztu.

Przypuszcza, że tak na serio nawrócił się po śmierci córki. To był wstrząs. Dziewczyna inteligentna, po studiach. Nagle zachorowała. Zmarła. Miała zaledwie 28 lat - Czułem, że to kara za moje grzechy. To mnie Bóg powinien zabrać - opowiada Jan M., za kratami od 19 lat.

Nie mógł być na pogrzebie córki. Wyspowiadał się w areszcie. Po raz pierwszy od 11 lat. Poszedł na organizowany przez Katolickie Stowarzyszenie „Ezechiasz” kurs Alfa. To sesje stworzone dla nowo nawróconych chrześcijan. Bo desperackie uczucie pustki i głód odnalezienia sensu życia doskwiera wielu osadzonym. Kurs Alfa ma pomóc odpowiedzieć na pytania o sens życia.

- Niektórzy garną się do Boga, gdy czują, że czegoś im brakuje. I ja zacząłem zastanawiać się nad swoim życiem, co zrobiłem złego. Chciałem się zmienić. Mimo tylu moich błędów, Bóg jest miłosierny i wierzę, że mi wybaczy - opowiada 57-latek.

Zaczął chodzić na msze, zapisał się do grupy AA. Dziś mówi: Wiara mnie uratowała, gdy wspomina o koledze z celi, który popełnił samobójstwo. - Dzięki modlitwie, kara wydaje się łatwiejsza do zniesienia. Czuję, że kroczę właściwą ścieżką. Wiem, że to zasługa dobrych ludzi, których tu spotkałem - podkreśla Jan M.

Więźniowie mówią o nim „Święty”

Wydaje się pogodzony z losem. Musi odpokutować za to, co zrobił. Ale wciąż twierdzi, że śmierć żony była wynikiem nieszczęśliwego wypadku. Został jednak skazany za zabójstwo. Na 25 lat. Sąd apelacyjny złagodził wyrok dożywocia z pierwszej instancji. Tamten Jana M. załamał.

Do zbrodni doszło w Suwałkach. Był 1997 r. Jan M. podczas kłótni popchnął żonę na ścianę. Twierdzi, że znalazł ją martwą po kilku godzinach. Gdy konała, jego nawet nie było w domu. Był w szpitalu pobity dotkliwie przez kolegów małżonki. O co poszło? Zastał ich w niedwuznacznej sytuacji z małżonką. Zdenerwował się, zareagował impulsywnie. Kobieta uderzyła się głową, dostała obrzęku mózgu.

- Źle zrobiłem. Ale czasu nie cofnę. „Mogę cię tylko przeprosić” mówię do drugiej córki - opowiada. Najpierw odsiadywał karę w Kamieńsku. Tam od czasu do czasu chodził do kościoła, ale jego odskocznią od rzeczywistości była praca, nie wiara. Do Aresztu Śledczego w Białymstoku trafił w 2008 r. W jednostce przezywają go teraz „Święty”, a niektórzy kpią, że nawet świętszy niż ustawa przewiduje.

Afiszującym się z religijnością nie jest tu łatwo. Wierzący-praktykujący są w więziennej strukturze dużo poniżej „grypsujących”, którzy praktycznie wszystkich traktują z wyższością. Jan M. przebywa w ośmioosobowej celi. Gdy on odmawia w kącie różaniec, współosadzeni grają w karty. Czasem jest obiektem kpin. Ale z drugiej strony, gdy koledzy „idą na wokandę” (posiedzenie w sprawie przedterminowego warunkowego zwolnienia), proszą, aby się za nich pomodlił. Choć sam sobie tego nie wymodlił. Do końca odsiadki zostało mu jeszcze 6 lat.

Ale chodzi na przepustki, ma wsparcie siostry i siostrzenicy. Widzą, że jest innym człowiekiem. Jest rzecznikiem Alfa, sam teraz nawraca innych współwięźniów. Jeździ na pielgrzymki.

Cierpi on i rodzina

Jerzy w białostockim areszcie jest od grudnia 2014 r. Spowodował groźny wypadek samochodowy. Był pijany. Jechał volkswagenem transporterem. Na ulicy Mickiewicza w Białymstoku, tuż przed Stanisławowem, 55-letni wówczas Jerzy zdecydował się na wyprzedzanie. Stracił panowanie nad kierownicą, zjechał na pobocze, uderzył w drzewo. Kierowca wysiadł z samochodu i uciekł w las. Tam znaleźli go strażacy, którzy przyjechali na pomoc.

W tym czasie świadkowie wypadku wyciągnęli z volkswagena dwóch pasażerów. 47-letniego mężczyznę ułożyli na poboczu. Na miejsce przyjechała karetka pogotowia. I nagle niewiadomo skąd - laweta. Jej kierowca nie zdołał wyhamować i uderzył w ambulans. Ten zjechał na pobocze i przejechał ułożonego tam poszkodowanego pasażera volkswagena. Stan mężczyzny rannego w wypadku i przejechanego później przez lawetę był bardzo ciężki. Ale przeżył.

Okazało się, że Jerzy miał blisko 1,5 promila alkoholu w organizmie. Poza tym od października nie miał prawa jazdy. Teraz za kratami czeka na zakończenie śledztwa.

- Głupi wybryk. Diabeł mnie podkusił - opowiada nam. - Byłem po pracy. Na parkingu wypiliśmy z kolegami flaszkę. Zadzwonił kolega, żeby do niego przyjechać. Nie zastanawiałem się. Nie mam do nikogo pretensji, że jestem w areszcie. Zasłużyłem. Za to, co zrobiłem, zapłacę. Jakąś pokutę trzeba odprawić. Mam sam do siebie żal, bo cierpi moja rodzina.

To będzie już druga Wielkanoc bez najbliższych.

- Święta to najgorszy okres. Myślami jest człowiek w domu. A zwłaszcza przy mojej 4-letniej wnuczce - opowiada pan Jerzy. Nie widział jej od półtora roku. Nie chce, żeby odwiedzała go w takim miejscu. Gdy wspomina o dziewczynce, oczy zachodzą łzami.

- Dla niej prócz dziadka nic nie istniało na świecie. Dziadka zabrakło, świat się zawalił. Sama rozmowa o niej za serce mnie ściska. To jest kochany dzieciak... Ale cóż. Może kiedyś się wynagrodzi. Odcierpieć trzeba swoje - przyznaje. Mówi, że dzięki wierze jest mu lżej. - Modlę się o bliskich, wnuczkę, żeby jej się krzywda nie działa. - Jestem wierzącym praktykującym katolikiem. To się za kratami nie zmieniło.

W sercu nie może być pustki

- Szatan tak ukrył grzech, że zawsze jest przyjemny. Gdyby nie był, to by człowiek go nie popełniał - mówi wprost ks. kapelan Aresztu Śledczego w Białymstoku Mirosław Korsak. - Kiedy osadzony przychodzi do spowiedzi, i opowiada, jak grzeszył, często zdobywa się na wyznanie: „Jak łatwo robić, ale jak ciężko opowiadać, o tym co się zrobiło”, poczynając od seksu, a kończąc na zabójstwie. Np. kiedy ktoś strzelał i patrzył na twarz człowieka, który umierał. Na jego grymas, wyraz twarzy, ból. Potem ten obraz powraca, kiedy zamyka oczy, próbuje zasnąć. Jak można pomóc człowiekowi, który prosi o lekarstwo na zapomnienie twarzy?

Uważa, że sakrament pokuty pomaga zbudować osadzonemu hierarchię wartości, harmonię, która pomoże odnaleźć mu się na wolności. - Czasem słyszę: „Proszę księdza, skłamałem w życiu tyle razy, że jeden raz więcej nie stanowi dla mnie problemu”. Każdego dnia człowiek wstaje rano i zastanawia się, czy iść za Panem Bogiem, czy odwrócić się od niego.

Za kratami nic nie zmusza osadzonych do spowiedzi, do uczestnictwa w mszy świętej. Czemu mieliby kłamać, coś udawać? Z wyrachowania? Jak trwoga to do Boga?

- Są ludzie, którzy całe życie mówią: „Boga nie ma”, bo tak jest im wygodnie. Ale kiedy śmierć zagląda im w oczy, chcą się pojednać. Jeżeli Pana Boga nie ma, to wszystko jest w porządku. Ale co będzie, jeśli jest. I stanę przed Nim. Podobnie jest w więzieniu.

Bo jak mówi ksiądz, największą torturą dla człowieka jest tu samotność. Kiedy człowiek zostaje sam na sam ze swoimi myślami i nie ma w swoim sercu modlitwy. W sercu nie może być pustki. Trzeba ją czymś zapełnić. I podaje przykład. Młody chłopak, niecałe 18 lat. Dostał dożywocie za zabójstwo. Zabił, później próbował spalić zwłoki. Twierdzi, że nie pamięta jak to zrobił, bo był pijany.

- Zapytałem, jak mogę mu pomóc. Poprosił o różaniec. Chciał nauczyć się modlić - opowiada ks. Korsak.

To pan Jezus grzechy wynosił

Był 1 maja 2011 r. Po raz pierwszy w historii aresztu skazani zgromadzili się na dziedzińcu na wspólnej mszy świętej. Chcieli uczcić beatyfikację Jana Pawła II. Podczas mszy jednostce przekazany został obraz „Jezu Ufam Tobie” ze specjalnym błogosławieństwem biskupa Edwarda Ozorowskiego. Z kaplicy-busa jeden z osadzonych wyjął obraz, niosło go czterech. Nagle, przy tzw. Bramie Miłosierdzia, ważący kilka kilogramów obraz okazał się tak ciężki, że niosący musieli go postawić. Ugięły się pod nimi nogi.

Jeden z więźniów powiedział później, że to „ Pan Jezus wszystkie nasze grzechy wynosił”.

- Miałem uczucie niemocy. To było dziwne uczucie. Pomyślałem wtedy, że Bóg chciał zostać w tym miejscu - wspomina Jan M.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna