Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Barbara Piaszczyńska została poparzona w... sanatorium

Urszula Ludwiczak
Zdjęcie z obrażeniami, jakie odniosła pani Barbara
Zdjęcie z obrażeniami, jakie odniosła pani Barbara
- Pięćdziesiąt lat przeżyłam i żadnej blizny nie miałam. A po tej historii w sanatorium do dzisiaj mam na plecach ślady - opowiada Barbara Piaszczyńska spod Grajewa.

We wrześniu ub. roku została poparzona podczas zabiegu hydroterapii w augustowskim sanatorium Budowlani.

Pani Barbara twierdzi, że po tym dramatycznym zdarzeniu została bez pomocy. Musiała sama wykupić maści na poparzenia, gazy, a nawet samodzielnie, w obcym mieście, dojechać do szpitala. W ośrodku chciano sprawę wyciszyć. Dopiero gdy o wypadku stało się głośno, pracownicy i właściciele ośrodka zareagowali.

- Były przeprosiny, i wtedy też dostałam zadośćuczynienie - opowiada kobieta. - Nawet chcieli mi dać dwa tygodnie dodatkowego pobytu, ale ja z tymi poparzonymi plecami nie nadawałam się do tego zupełnie.

Pani Barbara nie ma dzisiaj do właściciela ośrodka Budowlani w Augustowie - Białostockiego Przedsiębiorstwa Usług Socjalnych, żadnych roszczeń. Ale pozostał w niej żal, że nie była tam najlepiej traktowana i nie przeszła w związku z wypadkiem, całego programu rehabilitacyjnego.

- Pojechałam tam, aby poprawić swój stan zdrowia, a wyjechałam jeszcze bardziej chora - mówi rozgoryczona.

Masaż skończył się tragicznie
Pani Barbara pojechała do sanatorium pierwszy raz w życiu, w ramach prewencji rentowej, finansowanej przez ZUS. Miała tam być 3 tygodnie, w planach były różne zabiegi, które miały pomóc na jej kłopoty z kręgosłupem.

- Mam rwę kulszową, kręgozmyk, kłopoty z odcinkiem szyjnym - wylicza kobieta. - Cały czas na jakąś rehabilitację chodzę. Dostałam też skierowanie do sanatorium.

13 września ub. roku, na drugi dzień po przyjeździe, pani Basia miała mieć masaż podwodno-strumieniowy. Skończył się tragicznie.

- Weszłam do wanny, i po chwili poczułam, że mnie coś parzy - opowiada. - Gdy wyskoczyłam z wody krzycząc, to pani, która wykonywała zabieg była zdziwiona. Potem okazało się, że... nie ten guzik włączyła. Czułam, że jestem poparzona, poprosiłam, żeby mnie wodą zimną polać. To może dwie minuty polewali i puścili samą do pokoju. A to w drugim budynku było, kawałek drogi musiałam sama po tym zdarzeniu przejść. W pokoju koleżanki dopiero mi powiedziały, że u mnie jedna wielka rana na plecach jest.
Wtedy pani Barbara poszła do pielęgniarki, poprosić o pomoc.

- Dostałam resztkę jakiejś maści z tubki, pielęgniarka powiedziała, że więcej nic nie ma i żeby iść do apteki. Nawet gazy nie mieli i takim szarym ręcznikiem papierowym mi ranę obłożyła - opowiada pokrzywdzona.

Pani Barbara sama kupiła maść, gazę i bandaże.

- Koleżanki z pokoju mi tę ranę smarowały, robiły opatrunki - wspomina kobieta. - To dla mnie katorga była, noce całe nieprzespane. Płakałam jak dziecko. Ciągle mnie paliło. W końcu pojechałam do szpitala w Augustowie, lekarz się zdziwił, że dopiero przychodzę. Stwierdzono oparzenia 2 i 3 stopnia.

Przez cały dalszy czas pobytu w sanatorium pani Barbara zamiast rehabilitować kręgosłup, przede wszystkim leczyła oparzenie. Jeździła do Augustowa i Grajewa na opatrunki i zabiegi lecznicze.

- Z tych zabiegów, co je miałam mieć w sanatorium, to już prawie nic mi nie zrobili. Bo jak mogłam wchodzić do wody? Na plecach to rana jedna wielka była. Toż ja bym z bólu nie wytrzymała.

Pani Barbara ma żal, że nie dostała od sanatorium od razu pomocy. Inaczej by dziś podchodziła do tego wydarzenia.

- Powinni mnie od razu do szpitala zawieść, a nie kazać prywatnie jechać - mówi. - Ja pierwszy raz w życiu w Augustowie byłam, nawet nie wiedziałabym jak iść. Może jakby mi od razu pomogli, to by śladu takiego nie było, a tak do dziś mam szramę, nieładnie wygląda. Przeżyłam 50 lat, żadnej blizny nie miałam. A gdyby mnie tak całą poparzyli? To jeszcze szczęście, że ja szybko z tej wanny wyskoczyłam. Sanatorium miało mi pomóc, a jeszcze gorzej zrobili. Zaraz po nim do szpitala na miesiąc z kręgosłupem poszłam.

3 tysiące zadośćuczynienia
Jak wspomina pani Barbara, kierownik rehabilitacji w augustowskim ośrodku do końca pobytu udawał, że sprawa nie istnieje, a w przeddzień wyjazdu usiłował ją nawet namówić do nienagłaśniania wypadku, twierdząc, że może w ten sposób się tylko ośmieszyć.

Sytuacja zmieniła się radykalnie, gdy poparzeniem pani Barbary zainteresował się Andrzej Waszczuk z Warszawy - inny kuracjusz, który w tym samym czasie przebywał w sanatorium Budowlani. Jest z wykształcenia prawnikiem i postanowił pomóc Barbarze w dochodzeniu jej praw.

- Jak o wypadku stało się głośno, to mnie i przeprosili, i zaproponowali przedłużenie pobytu o 2 tygodnie, a nawet finansowe zadośćuczynienie - mówi pani Basia. - Z tego pobytu nie skorzystałam. Ale dostałam 3 tys. zł zadośćuczynienia, na pokrycie kosztów leczenia. Już żadnych roszczeń wobec BPUS nie mam. Ale opowiedzieć historię, aby ostrzec innych, mogę. I niech każdy pamięta, że jak się gdzieś jedzie, trzeba brać ze sobą opatrunki, maści i tabletki.

Tymczasem Andrzej Waszczuk postanowił o tym wypadku poinformować też m.in. ZUS i NFZ, które wysyłają podopiecznych do sanatorium w Augustowie. - Chodzi o opisanie tej sytuacji, aby ZUS i NFZ wiedziały, w czyje ręce kierują pacjentów. To co się stało, się nie odstanie - mówi Waszczuk. - Ta pani dostała odszkodowanie, ale o wypadku nie ma ani słowa w dokumentach.

Po interwencji ZUS-u, BPUS poinformował zakład, że informacja o oparzeniu skóry nie została umieszczona w informacji o przebytej rehabilitacji leczniczej z dwóch powodów: "gojenie skóry zostało zakończone w trakcie pobytu w sanatorium“ oraz z uwagi na fakt, że "nie miało to wpływu na realizację programu rehabilitacyjnego“.

W efekcie ZUS do pani Barbary napisał, że "analiza nadesłanej przez ośrodek rehabilitacyjny dokumentacji medycznej nie wykazała uchybień“.

- Przecież ja jeszcze po powrocie z sanatorium leczyłam oparzenie, a programu rehabilitacyjnego też nie miałam jak trzeba - mówi Barbara Piaszczyńska.

To był ludzki błąd
- Sprawa jest wyjaśniona i w ZUS i NFZ, ta pani dostała od nas rekompensatę i zrzekła się wszelkich roszczeń - mówi Robert Sapieha, prezes BPUS w Białymstoku. - To zdarzenie to przypadek, który się zdarzył. Ludzki błąd. Może się zdarzyć na parę tysięcy ludzi, którzy przyjeżdżają do sanatorium. Personel poniósł konsekwencje. Robimy wszystko, aby takie zdarzenia się nie powtórzyły. Ale nie mogę zapewnić, że taki wypadek się nie zdarzy w przyszłości, zawsze może się zdarzyć, że maszyna nie zadziała czy ktoś nie taki guzik przyciśnie raz na tysiąc razy.

W wyjaśnieniach, jakie BPUS złożyło do ZUS-u można przeczytać, że "przyczyną poparzenia było zbyt późne wyłączenie zaworu pompy doprowadzającej ciepłą wodę na dyszę wanny“, a wykonująca zabieg osoba miała "małe doświadczenie i z tym związany brak wyobraźni, co do ewentualnych skutków jakichkolwiek zaniedbań w trakcie wykonywania zabiegu“.

Prezes Sapieha twierdzi, że z informacji, jakie otrzymał od kierownictwa sanatorium wynika, że pani Barbara od razu po zdarzeniu otrzymała odpowiednią pomoc.

- Na miejscu jest 9 lekarzy, mamy odpowiednią opiekę, ta pani została zawieziona do szpitala - zapewnia. - Tę sprawę uważamy za zakończoną.

Sam ZUS za powstałe podczas pobytu na rehabilitacji niedogodności panią Barbarę przeprosił i zapewnił, że niezależnie od udzielonej przez kierownictwo ośrodka odpowiedzi, zgłoszone uwagi będą uwzględnione podczas najbliższej kontroli dotyczącej realizacji programu rehabilitacji leczniczej w placówce.

Na nasze pytania dotyczące tej sprawy do czasu zamknięcia tego wydania gazety, ZUS nie odpowiedział. Sprawę wyjaśniał też podlaski NFZ.

- Ale nie dotyczy ona naszego pacjenta, leczonego w ramach umowy z NFZ, jednak jako że to jedyne sanatorium w naszym województwie, jesteśmy odpowiedzialni wobec pacjentów, którzy tu trafiają - mówi Adam Dębski, rzecznik podlaskiego NFZ. - Do tej pory nie było skarg na to sanatorium. Niezależnie od tego pisma, w ośrodku trwa kontrola jakości usług i za 2 miesiące powinny być wyniki.

Tak być nie może
Andrzej Waszczuk uważa, że sprawę trzeba nagłośnić, bo kuracjusze często nie umieją walczyć o swoje prawa. Sam żadnego uszczerbku na zdrowiu w ośrodku nie doznał, do Augustowa jeździł na turnusy od lat. Teraz jest tam persona non grata.

- A byłem pacjentem komercyjnym, płaciłem za swój pobyt - mówi. - Ale osoby, które tam trafiają to zazwyczaj prości ludzie, starsi. Jak im się powie, żeby nie nagłaśniali spraw, bo zaszkodzą sobie w ZUS-ie i nie dostaną renty, to słowa nie pisną, bo dla nich ważniejsza jest renta. A gdy jedziemy do sanatorium, powinniśmy być traktowani jak ludzie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna