Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bartłomiej Marszałek: Igram ze śmiercią? To tak piękny sport, że ryzyko się nie liczy

ROZMAWIA Tomasz Kubaszewski
- Na augustowskim rynku, z okazji rozpoczęcia Mistrzostw Świata Łodzi Wytrzymałościowych "Necko Endurance 2015", witał pana tłum ludzi. Zdjęcia, autografy. Pewnie gdyby wystartował pan na fotel burmistrza, to by pan wygrał... - Oj, nie. Jestem z dala od polityki. Tej zasady całe życie twardo się trzymam. Natomiast, nie ukrywam, to miłe, że ludzie cię rozpoznają, chcą z tobą robić zdjęcia. - Zdaję się, że Augustów jest dla pana szczególnym miejscem... .- Tutaj ta moja kariera się zaczynała. To miasto ma trwałe miejsce w moim sercu. Bardzo dużo zawdzięczam państwu Krystynie i Benedyktowi Kozłowskim, właścicielom augustowskiej stoczni Balt Yacht. Kiedy ścigałem się w Formule 2, uwierzyli we mnie. Dzięki nim mogłem pokazać swój potencjał. To mnie później doprowadziło do tego, co w tym sporcie jest najważniejsze i najbardziej prestiżowe - Formuły 1. Czuję więc wdzięczność do różnych osób, które pomagały mi na poszczególnych etapach mojej kariery. Część z nich wywodzi się właśnie z Augustowa. Dlatego jest mi strasznie miło, że teraz, gdy już wypłynąłem, mogę w tym mieście propagować  sport motorowodny oraz zaprosić znane osoby. W pewnym sensie się Augustowowi odwdzięczam. - Jednym z tych, których zaprosił pan w tym roku do nietypowego wyścigu - łódź kontra samochód rajdowy - jest Krzysztof Hołowczyc. Stwierdził on, że sytuacja, gdy tylko śruba łodzi dotyka wody i pędzi się z tak ogromną prędkością nawet jego trochę przeraża, a zarazem budzi szacunek. - Ja z kolei mam szacunek do żywiołów moich kolegów rajdowców. Naszych konkurencji nie da się porównać. Ważna w takich przypadkach jest dobra zabawa dla publiczności. Myślę, że nie jedną podobną konfrontację jeszcze w przyszłości w Augustowie wymyślimy. A ustanowiony przeze mnie rekord prędkości na rzece będzie wielokrotnie pobijany. Tak go ustanowiłem, żeby kiedyś pobić.- Jednak dla pana takie dodatkowe konkurencje, ani nawet wyścigi łodzi wytrzymałościowych nie są najważniejsze. Liczy się Formuła 1. - Wszystkie wyścigi są ważne. Nie ukrywam jednak, że Formuła 1 liczy się najbardziej. Pochłania niemal cały mój czas. Można powiedzieć, że pracuję tam na trzech etatach. - Pana matka, jak wyczytałem, mocno sprzeciwiała się temu, by uprawiał pan tak ryzykowny sport i poszedł w ślady ojca - Waldemara Marszałka, wielokrotnego mistrza świata i Europy w różnych klasach łodzi motorowych. Tym bardziej, że miał on kilkadziesiąt wypadków, kilka bardzo poważnych. Raz był nawet w śmierci klinicznej. Jak udało się  przełamać opór mamy?- Trudno było się jej dziwić - żonie sportowca, który tyle przeszedł. W takiej sytuacji obudziłby się instynkt pewnie każdej matki. W dzieciństwie, żeby odciągnąć mnie od łodzi motorowych, byłem wysyłany na lekcje pianina czy zajęcia plastyczne... Potwornie się nudziłem. A z uwagą przyglądałem się temu, co robią ojciec oraz starszy brat. Strasznie mnie do łodzi motorowych ciągnęło. Mama zobaczyła, że to jest moje życie i że do tego sportu pałam gigantyczną wręcz miłością. Wtedy zdarzyło się coś odwrotnego - stała się dla mnie wielkim wsparciem. Bez niej nie byłbym w tym miejscu, w którym jestem. I za to bardzo ją kocham. Słowem - pogodziła się z tym, co robię, choć szczególnie szczęśliwa nie była. - Kiedy łodzie Formuły 1 startują, niewiele ponoć widać... Bo mkną z prędkością ponad 200 km na godzinę. Nie boi się pan? - Zawsze jakiś lęk się pojawia. Ojciec też to odczuwał. Choć dzisiaj mówi, że bardziej boi się o mnie, niż kiedyś o siebie. To, sądzę, normalny odruch. Bo przecież nie wykonuję jakiegoś stabilnego, spokojnego zajęcia. Ale to nie jest też taki sport, że trzeba zachowywać się jak kamikaze. W poprzednim sezonie byłem siódmy w mistrzostwach świata Formuły 1, ukończyłem wszystkie wyścigi, zdobyłem we wszystkich punkty. Ani razu nie wywróciłem się, nic mi się nie stało. Takich sportowców, jak ja, nie powinno się  więc kojarzyć z desperatami, którzy pędzą na złamanie karku. Oczywiście, to jest bardzo szybko, podejmuje się spore ryzyko... .- I jednak - igra ze śmiercią?- Kocham to, co robię, to jest całe moje życie. Z uprawienia tego sportu czerpię wielką satysfakcję - znacznie większą od ponoszonego ryzyka. Owszem, to może człowieka deprymować. Jest jednak tyle pięknych spraw i emocji związanych z tym, co robię, że ryzyko odchodzi na dalszy plan. Ale trzeba o nim pamiętać. Taka postawa pozwala utrzymać  rozsądek i nie robić głupot. Bo dużo jest kierowców nierozsądnych, którzy nie zważają na niebezpieczeństwa związane z tym sportem. Zazwyczaj bardzo szybko kończą. Z reguły - w jakiś tragiczny sposób. - Maksymalna prędkość pana nowej łodzi to 250 km/h. Można aż tak się rozpędzić?- Zobaczymy. Jestem w pełni sezonu. Dwa tygodnie temu wróciłem z mojego pierwszego w tym roku wyścigu we Francji. Za dwa tygodnie start w Porto, w Portugalii, potem dwa wyścigi w Chinach, Tajlandia, Emiraty Arabskie... Moja łódź ma się więc gdzie rozpędzać. Jest rzeczywiście nowa i piękna. Formuła 1 to naprawdę wspaniała dyscyplina sportu. Szkoda, że w Polsce pomijana. A ludzie, mam takie sygnały, chcieliby na bieżąco wiedzieć, co robię. Próbuję się więc przedzierać przez te różne struktury. Mamy piękną, nową stronę internetową. Wydałem efektowne albumy, ogłaszamy różne konkursy, mamy piękną łódź dwuosobową. Przejazd ze mną będzie można wygrać w jednym z takich konkursów. Chciałbym, i usilnie do tego dążę, by ten sport stał się w Polsce tak samo popularny, jak za granicą. A często spotykam się z tym, że bardziej jestem rozpoznawalny we Włoszech niż w rodzinnym kraju. Nie ukrywam, że to mnie boli. - No chyba w Augustowie z tą rozpoznawalnością nie jest aż  tak źle?- Szczerze mówiąc, miałbym pewne wątpliwości. To raczej zasługa organizatorów "Necko Endurance", że tak wspaniale tę imprezę nagłośnili. I chwała im za to. Zawsze będę za tym, żeby w Augustowie jak najwięcej się działo. Bo widać, że warto. A nie robimy tego dla pieniędzy. - Proszę tylko nie mówić, że nie da się wyżyć z tego sportu? Mówię nie o imprezie w Augustowie, ale o Formule 1. Nikt z zawodników przecież do tego nie dopłaca, prawda? - Ja mam na szczęście niezbyt duże potrzeby. A czasami, rzeczywiście, trzeba dopłacać. Bo Formuła 1 jest bardzo dużym wyzwaniem finansowym. To, co robię nie jest pokrywane tylko z polskich pieniędzy. Jeżdżę we włoskim teamie z Mediolanu. Polskim partnerem strategicznym i firmą, dzięki której w ogóle mogę startować w Formule 1 jest Lotto. Do tego dochodzi wspomniany wcześniej augustowski Balt Yacht. Pewnie mało kto w Polsce zdaje sobie sprawę, że nasze zawody nie różnią się za dużo od tych w samochodowej Formule 1. Organizacja, blichtr dookoła, trudności dostania się tam. To wszystko jest podobne. Walka zespołów z wielu krajów o sukces. A w każdej z takich ekip pracuje po kilkadziesiąt osób przez cały rok. Budżety czołowych teamów są liczone w dziesiątkach milionów euro. Każdy niemal bez przerwy pracuje nad lepszymi rozwiązaniami. Tam jest naprawdę taki swoisty "wyścig zbrojeń". Trzeba jednak przy tym pamiętać, że same pieniądze nie wystarczą. Żebym mógł pojechać te osiem wyścigów w ciągu roku, muszę przede wszystkim poznać odpowiednich ludzi. Takich, którzy poprowadzą mnie w tym sporcie. A oprócz tego, trzeba przejechać setki kilometrów ze sprzętem, spędzić za kierownicą samochodu setki godzin. To nie jest więc tak, że przyjeżdżam na gotowe, wsiadam do łodzi i nic więcej już mnie nie dotyczy. Powtarzam - pracuję na trzech etatach. - Jak na motorowodną Formułę 1 jest pan jeszcze młodym zawodnikiem. Francuz Philippe Chiappe, mistrz świata z ubiegłego roku, skończył 52 lata. Doczekamy się więc polskiego mistrza F1 na wodzie?- Mam nadzieję. To moja ambicja i marzenie. Wiem w dodatku, że całkiem realne. Ale muszę jeszcze sporo popracować. Pokornie swoje wyjeździć, uczyć się tej łodzi i dalej się rozwijać.
- Na augustowskim rynku, z okazji rozpoczęcia Mistrzostw Świata Łodzi Wytrzymałościowych "Necko Endurance 2015", witał pana tłum ludzi. Zdjęcia, autografy. Pewnie gdyby wystartował pan na fotel burmistrza, to by pan wygrał... - Oj, nie. Jestem z dala od polityki. Tej zasady całe życie twardo się trzymam. Natomiast, nie ukrywam, to miłe, że ludzie cię rozpoznają, chcą z tobą robić zdjęcia. - Zdaję się, że Augustów jest dla pana szczególnym miejscem... .- Tutaj ta moja kariera się zaczynała. To miasto ma trwałe miejsce w moim sercu. Bardzo dużo zawdzięczam państwu Krystynie i Benedyktowi Kozłowskim, właścicielom augustowskiej stoczni Balt Yacht. Kiedy ścigałem się w Formule 2, uwierzyli we mnie. Dzięki nim mogłem pokazać swój potencjał. To mnie później doprowadziło do tego, co w tym sporcie jest najważniejsze i najbardziej prestiżowe - Formuły 1. Czuję więc wdzięczność do różnych osób, które pomagały mi na poszczególnych etapach mojej kariery. Część z nich wywodzi się właśnie z Augustowa. Dlatego jest mi strasznie miło, że teraz, gdy już wypłynąłem, mogę w tym mieście propagować sport motorowodny oraz zaprosić znane osoby. W pewnym sensie się Augustowowi odwdzięczam. - Jednym z tych, których zaprosił pan w tym roku do nietypowego wyścigu - łódź kontra samochód rajdowy - jest Krzysztof Hołowczyc. Stwierdził on, że sytuacja, gdy tylko śruba łodzi dotyka wody i pędzi się z tak ogromną prędkością nawet jego trochę przeraża, a zarazem budzi szacunek. - Ja z kolei mam szacunek do żywiołów moich kolegów rajdowców. Naszych konkurencji nie da się porównać. Ważna w takich przypadkach jest dobra zabawa dla publiczności. Myślę, że nie jedną podobną konfrontację jeszcze w przyszłości w Augustowie wymyślimy. A ustanowiony przeze mnie rekord prędkości na rzece będzie wielokrotnie pobijany. Tak go ustanowiłem, żeby kiedyś pobić.- Jednak dla pana takie dodatkowe konkurencje, ani nawet wyścigi łodzi wytrzymałościowych nie są najważniejsze. Liczy się Formuła 1. - Wszystkie wyścigi są ważne. Nie ukrywam jednak, że Formuła 1 liczy się najbardziej. Pochłania niemal cały mój czas. Można powiedzieć, że pracuję tam na trzech etatach. - Pana matka, jak wyczytałem, mocno sprzeciwiała się temu, by uprawiał pan tak ryzykowny sport i poszedł w ślady ojca - Waldemara Marszałka, wielokrotnego mistrza świata i Europy w różnych klasach łodzi motorowych. Tym bardziej, że miał on kilkadziesiąt wypadków, kilka bardzo poważnych. Raz był nawet w śmierci klinicznej. Jak udało się przełamać opór mamy?- Trudno było się jej dziwić - żonie sportowca, który tyle przeszedł. W takiej sytuacji obudziłby się instynkt pewnie każdej matki. W dzieciństwie, żeby odciągnąć mnie od łodzi motorowych, byłem wysyłany na lekcje pianina czy zajęcia plastyczne... Potwornie się nudziłem. A z uwagą przyglądałem się temu, co robią ojciec oraz starszy brat. Strasznie mnie do łodzi motorowych ciągnęło. Mama zobaczyła, że to jest moje życie i że do tego sportu pałam gigantyczną wręcz miłością. Wtedy zdarzyło się coś odwrotnego - stała się dla mnie wielkim wsparciem. Bez niej nie byłbym w tym miejscu, w którym jestem. I za to bardzo ją kocham. Słowem - pogodziła się z tym, co robię, choć szczególnie szczęśliwa nie była. - Kiedy łodzie Formuły 1 startują, niewiele ponoć widać... Bo mkną z prędkością ponad 200 km na godzinę. Nie boi się pan? - Zawsze jakiś lęk się pojawia. Ojciec też to odczuwał. Choć dzisiaj mówi, że bardziej boi się o mnie, niż kiedyś o siebie. To, sądzę, normalny odruch. Bo przecież nie wykonuję jakiegoś stabilnego, spokojnego zajęcia. Ale to nie jest też taki sport, że trzeba zachowywać się jak kamikaze. W poprzednim sezonie byłem siódmy w mistrzostwach świata Formuły 1, ukończyłem wszystkie wyścigi, zdobyłem we wszystkich punkty. Ani razu nie wywróciłem się, nic mi się nie stało. Takich sportowców, jak ja, nie powinno się więc kojarzyć z desperatami, którzy pędzą na złamanie karku. Oczywiście, to jest bardzo szybko, podejmuje się spore ryzyko... .- I jednak - igra ze śmiercią?- Kocham to, co robię, to jest całe moje życie. Z uprawienia tego sportu czerpię wielką satysfakcję - znacznie większą od ponoszonego ryzyka. Owszem, to może człowieka deprymować. Jest jednak tyle pięknych spraw i emocji związanych z tym, co robię, że ryzyko odchodzi na dalszy plan. Ale trzeba o nim pamiętać. Taka postawa pozwala utrzymać rozsądek i nie robić głupot. Bo dużo jest kierowców nierozsądnych, którzy nie zważają na niebezpieczeństwa związane z tym sportem. Zazwyczaj bardzo szybko kończą. Z reguły - w jakiś tragiczny sposób. - Maksymalna prędkość pana nowej łodzi to 250 km/h. Można aż tak się rozpędzić?- Zobaczymy. Jestem w pełni sezonu. Dwa tygodnie temu wróciłem z mojego pierwszego w tym roku wyścigu we Francji. Za dwa tygodnie start w Porto, w Portugalii, potem dwa wyścigi w Chinach, Tajlandia, Emiraty Arabskie... Moja łódź ma się więc gdzie rozpędzać. Jest rzeczywiście nowa i piękna. Formuła 1 to naprawdę wspaniała dyscyplina sportu. Szkoda, że w Polsce pomijana. A ludzie, mam takie sygnały, chcieliby na bieżąco wiedzieć, co robię. Próbuję się więc przedzierać przez te różne struktury. Mamy piękną, nową stronę internetową. Wydałem efektowne albumy, ogłaszamy różne konkursy, mamy piękną łódź dwuosobową. Przejazd ze mną będzie można wygrać w jednym z takich konkursów. Chciałbym, i usilnie do tego dążę, by ten sport stał się w Polsce tak samo popularny, jak za granicą. A często spotykam się z tym, że bardziej jestem rozpoznawalny we Włoszech niż w rodzinnym kraju. Nie ukrywam, że to mnie boli. - No chyba w Augustowie z tą rozpoznawalnością nie jest aż tak źle?- Szczerze mówiąc, miałbym pewne wątpliwości. To raczej zasługa organizatorów "Necko Endurance", że tak wspaniale tę imprezę nagłośnili. I chwała im za to. Zawsze będę za tym, żeby w Augustowie jak najwięcej się działo. Bo widać, że warto. A nie robimy tego dla pieniędzy. - Proszę tylko nie mówić, że nie da się wyżyć z tego sportu? Mówię nie o imprezie w Augustowie, ale o Formule 1. Nikt z zawodników przecież do tego nie dopłaca, prawda? - Ja mam na szczęście niezbyt duże potrzeby. A czasami, rzeczywiście, trzeba dopłacać. Bo Formuła 1 jest bardzo dużym wyzwaniem finansowym. To, co robię nie jest pokrywane tylko z polskich pieniędzy. Jeżdżę we włoskim teamie z Mediolanu. Polskim partnerem strategicznym i firmą, dzięki której w ogóle mogę startować w Formule 1 jest Lotto. Do tego dochodzi wspomniany wcześniej augustowski Balt Yacht. Pewnie mało kto w Polsce zdaje sobie sprawę, że nasze zawody nie różnią się za dużo od tych w samochodowej Formule 1. Organizacja, blichtr dookoła, trudności dostania się tam. To wszystko jest podobne. Walka zespołów z wielu krajów o sukces. A w każdej z takich ekip pracuje po kilkadziesiąt osób przez cały rok. Budżety czołowych teamów są liczone w dziesiątkach milionów euro. Każdy niemal bez przerwy pracuje nad lepszymi rozwiązaniami. Tam jest naprawdę taki swoisty "wyścig zbrojeń". Trzeba jednak przy tym pamiętać, że same pieniądze nie wystarczą. Żebym mógł pojechać te osiem wyścigów w ciągu roku, muszę przede wszystkim poznać odpowiednich ludzi. Takich, którzy poprowadzą mnie w tym sporcie. A oprócz tego, trzeba przejechać setki kilometrów ze sprzętem, spędzić za kierownicą samochodu setki godzin. To nie jest więc tak, że przyjeżdżam na gotowe, wsiadam do łodzi i nic więcej już mnie nie dotyczy. Powtarzam - pracuję na trzech etatach. - Jak na motorowodną Formułę 1 jest pan jeszcze młodym zawodnikiem. Francuz Philippe Chiappe, mistrz świata z ubiegłego roku, skończył 52 lata. Doczekamy się więc polskiego mistrza F1 na wodzie?- Mam nadzieję. To moja ambicja i marzenie. Wiem w dodatku, że całkiem realne. Ale muszę jeszcze sporo popracować. Pokornie swoje wyjeździć, uczyć się tej łodzi i dalej się rozwijać.
Mknie po wodzie z prędkością ponad 200 km na godzinę. Bartłomiej Marszałek, który w sobotę startował w Augustowie, opowiada m.in. o tym, jak matka sprzeciwiała się jego pasji.

- Na augustowskim rynku, z okazji rozpoczęcia Mistrzostw Świata Łodzi Wytrzymałościowych "Necko Endurance 2015", witał pana tłum ludzi. Zdjęcia, autografy. Pewnie gdyby wystartował pan na fotel burmistrza, to by pan wygrał...

- Oj, nie. Jestem z dala od polityki. Tej zasady całe życie twardo się trzymam. Natomiast, nie ukrywam, to miłe, że ludzie cię rozpoznają, chcą z tobą robić zdjęcia.

- Zdaję się, że Augustów jest dla pana szczególnym miejscem... .

- Tutaj ta moja kariera się zaczynała. To miasto ma trwałe miejsce w moim sercu. Bardzo dużo zawdzięczam państwu Krystynie i Benedyktowi Kozłowskim, właścicielom augustowskiej stoczni Balt Yacht. Kiedy ścigałem się w Formule 2, uwierzyli we mnie. Dzięki nim mogłem pokazać swój potencjał. To mnie później doprowadziło do tego, co w tym sporcie jest najważniejsze i najbardziej prestiżowe - Formuły 1. Czuję więc wdzięczność do różnych osób, które pomagały mi na poszczególnych etapach mojej kariery. Część z nich wywodzi się właśnie z Augustowa. Dlatego jest mi strasznie miło, że teraz, gdy już wypłynąłem, mogę w tym mieście propagować sport motorowodny oraz zaprosić znane osoby. W pewnym sensie się Augustowowi odwdzięczam.

- Jednym z tych, których zaprosił pan w tym roku do nietypowego wyścigu - łódź kontra samochód rajdowy - jest Krzysztof Hołowczyc. Stwierdził on, że sytuacja, gdy tylko śruba łodzi dotyka wody i pędzi się z tak ogromną prędkością nawet jego trochę przeraża, a zarazem budzi szacunek.

- Ja z kolei mam szacunek do żywiołów moich kolegów rajdowców. Naszych konkurencji nie da się porównać. Ważna w takich przypadkach jest dobra zabawa dla publiczności. Myślę, że nie jedną podobną konfrontację jeszcze w przyszłości w Augustowie wymyślimy. A ustanowiony przeze mnie rekord prędkości na rzece będzie wielokrotnie pobijany. Tak go ustanowiłem, żeby kiedyś pobić.

- Jednak dla pana takie dodatkowe konkurencje, ani nawet wyścigi łodzi wytrzymałościowych nie są najważniejsze. Liczy się Formuła 1.

- Wszystkie wyścigi są ważne. Nie ukrywam jednak, że Formuła 1 liczy się najbardziej. Pochłania niemal cały mój czas. Można powiedzieć, że pracuję tam na trzech etatach.

- Pana matka, jak wyczytałem, mocno sprzeciwiała się temu, by uprawiał pan tak ryzykowny sport i poszedł w ślady ojca - Waldemara Marszałka, wielokrotnego mistrza świata i Europy w różnych klasach łodzi motorowych. Tym bardziej, że miał on kilkadziesiąt wypadków, kilka bardzo poważnych. Raz był nawet w śmierci klinicznej. Jak udało się przełamać opór mamy?

- Trudno było się jej dziwić - żonie sportowca, który tyle przeszedł. W takiej sytuacji obudziłby się instynkt pewnie każdej matki. W dzieciństwie, żeby odciągnąć mnie od łodzi motorowych, byłem wysyłany na lekcje pianina czy zajęcia plastyczne... Potwornie się nudziłem. A z uwagą przyglądałem się temu, co robią ojciec oraz starszy brat. Strasznie mnie do łodzi motorowych ciągnęło. Mama zobaczyła, że to jest moje życie i że do tego sportu pałam gigantyczną wręcz miłością. Wtedy zdarzyło się coś odwrotnego - stała się dla mnie wielkim wsparciem. Bez niej nie byłbym w tym miejscu, w którym jestem. I za to bardzo ją kocham. Słowem - pogodziła się z tym, co robię, choć szczególnie szczęśliwa nie była.

- Kiedy łodzie Formuły 1 startują, niewiele ponoć widać... Bo mkną z prędkością ponad 200 km na godzinę. Nie boi się pan?

- Zawsze jakiś lęk się pojawia. Ojciec też to odczuwał. Choć dzisiaj mówi, że bardziej boi się o mnie, niż kiedyś o siebie. To, sądzę, normalny odruch. Bo przecież nie wykonuję jakiegoś stabilnego, spokojnego zajęcia. Ale to nie jest też taki sport, że trzeba zachowywać się jak kamikaze. W poprzednim sezonie byłem siódmy w mistrzostwach świata Formuły 1, ukończyłem wszystkie wyścigi, zdobyłem we wszystkich punkty. Ani razu nie wywróciłem się, nic mi się nie stało. Takich sportowców, jak ja, nie powinno się więc kojarzyć z desperatami, którzy pędzą na złamanie karku. Oczywiście, to jest bardzo szybko, podejmuje się spore ryzyko... .

- I jednak - igra ze śmiercią?

- Kocham to, co robię, to jest całe moje życie. Z uprawienia tego sportu czerpię wielką satysfakcję - znacznie większą od ponoszonego ryzyka. Owszem, to może człowieka deprymować. Jest jednak tyle pięknych spraw i emocji związanych z tym, co robię, że ryzyko odchodzi na dalszy plan. Ale trzeba o nim pamiętać. Taka postawa pozwala utrzymać rozsądek i nie robić głupot. Bo dużo jest kierowców nierozsądnych, którzy nie zważają na niebezpieczeństwa związane z tym sportem. Zazwyczaj bardzo szybko kończą. Z reguły - w jakiś tragiczny sposób.

- Maksymalna prędkość pana nowej łodzi to 250 km/h. Można aż tak się rozpędzić?

- Zobaczymy. Jestem w pełni sezonu. Dwa tygodnie temu wróciłem z mojego pierwszego w tym roku wyścigu we Francji. Za dwa tygodnie start w Porto, w Portugalii, potem dwa wyścigi w Chinach, Tajlandia, Emiraty Arabskie... Moja łódź ma się więc gdzie rozpędzać. Jest rzeczywiście nowa i piękna. Formuła 1 to naprawdę wspaniała dyscyplina sportu. Szkoda, że w Polsce pomijana. A ludzie, mam takie sygnały, chcieliby na bieżąco wiedzieć, co robię. Próbuję się więc przedzierać przez te różne struktury. Mamy piękną, nową stronę internetową. Wydałem efektowne albumy, ogłaszamy różne konkursy, mamy piękną łódź dwuosobową. Przejazd ze mną będzie można wygrać w jednym z takich konkursów. Chciałbym, i usilnie do tego dążę, by ten sport stał się w Polsce tak samo popularny, jak za granicą. A często spotykam się z tym, że bardziej jestem rozpoznawalny we Włoszech niż w rodzinnym kraju. Nie ukrywam, że to mnie boli.

- No chyba w Augustowie z tą rozpoznawalnością nie jest aż tak źle?

- Szczerze mówiąc, miałbym pewne wątpliwości. To raczej zasługa organizatorów "Necko Endurance", że tak wspaniale tę imprezę nagłośnili. I chwała im za to. Zawsze będę za tym, żeby w Augustowie jak najwięcej się działo. Bo widać, że warto. A nie robimy tego dla pieniędzy.

- Proszę tylko nie mówić, że nie da się wyżyć z tego sportu? Mówię nie o imprezie w Augustowie, ale o Formule 1. Nikt z zawodników przecież do tego nie dopłaca, prawda?

- Ja mam na szczęście niezbyt duże potrzeby. A czasami, rzeczywiście, trzeba dopłacać. Bo Formuła 1 jest bardzo dużym wyzwaniem finansowym. To, co robię nie jest pokrywane tylko z polskich pieniędzy. Jeżdżę we włoskim teamie z Mediolanu. Polskim partnerem strategicznym i firmą, dzięki której w ogóle mogę startować w Formule 1 jest Lotto. Do tego dochodzi wspomniany wcześniej augustowski Balt Yacht. Pewnie mało kto w Polsce zdaje sobie sprawę, że nasze zawody nie różnią się za dużo od tych w samochodowej Formule 1. Organizacja, blichtr dookoła, trudności dostania się tam. To wszystko jest podobne. Walka zespołów z wielu krajów o sukces. A w każdej z takich ekip pracuje po kilkadziesiąt osób przez cały rok. Budżety czołowych teamów są liczone w dziesiątkach milionów euro. Każdy niemal bez przerwy pracuje nad lepszymi rozwiązaniami. Tam jest naprawdę taki swoisty "wyścig zbrojeń". Trzeba jednak przy tym pamiętać, że same pieniądze nie wystarczą. Żebym mógł pojechać te osiem wyścigów w ciągu roku, muszę przede wszystkim poznać odpowiednich ludzi. Takich, którzy poprowadzą mnie w tym sporcie. A oprócz tego, trzeba przejechać setki kilometrów ze sprzętem, spędzić za kierownicą samochodu setki godzin. To nie jest więc tak, że przyjeżdżam na gotowe, wsiadam do łodzi i nic więcej już mnie nie dotyczy. Powtarzam - pracuję na trzech etatach.

- Jak na motorowodną Formułę 1 jest pan jeszcze młodym zawodnikiem. Francuz Philippe Chiappe, mistrz świata z ubiegłego roku, skończył 52 lata. Doczekamy się więc polskiego mistrza F1 na wodzie?

- Mam nadzieję. To moja ambicja i marzenie. Wiem w dodatku, że całkiem realne. Ale muszę jeszcze sporo popracować. Pokornie swoje wyjeździć, uczyć się tej łodzi i dalej się rozwijać.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna