Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Basia ubiera gwiazdy

Urszula Krutul
Basia ze statuetką przyznaną przez prezydenta Mielca.  Dostała ją w tym roku podczas Mielec Fashion Week, a jej pokaz - jako honorowy - był prezentowany na zakończenie wydarzenia.
Basia ze statuetką przyznaną przez prezydenta Mielca. Dostała ją w tym roku podczas Mielec Fashion Week, a jej pokaz - jako honorowy - był prezentowany na zakończenie wydarzenia. Archiwum prywatne Basi Piekut
Czerwona sukienka, którą Barbara Piekut z Białegostoku zaprojektowała Justynie Steczkowskiej, waży 10 kilogramów. Ale równie chętnie co gwiazdy, Basia ubiera też zwykłe kobiety. I to w każdym rozmiarze i każdym wieku.

- Wśród osób, które ubierasz jest między innymi wokalistka Justyna Steczkowska. Jak doszło do waszej współpracy?

- Zostałam zaproszona do zrobienia honorowego, finałowego pokazu podczas Mielec Fashion Week. Tam poznałam się z Jarkiem Szado, który jest stylistą Justyny Steczkowskiej. Od razu upatrzył sobie jedną z moich sukienek - z myślą o Justynie. Kreacja została zwężona, ale wokalistka jeszcze do tej pory jej nie założyła. Jednak... po pewnym czasie zamówiła kolejną. Poznałyśmy się wtedy przez telefon, a Justyna powiedziała, że chce ode mnie coś na Opole. Kiedy odłożyłam słuchawkę, to skakałam z radości do góry, piszczałam, czułam się cudownie. Jakiś czas później Justyna dostała propozycję prowadzenia Sabatu Czarownic w Kielcach. Poprosiła mnie o przygotowanie jej sukienki. Tyle że ja widziałam ją trochę inaczej, niż ona sobie to wyobrażała.

- Czyli jak?

- Justyna chciała kreację nieco bardziej poodkrywaną, w innym stylu niż to, co jej zaproponowałam. Nie widziała wcześniej mojego projektu, nie znała tkanin, na których pracuję. Miałam więc ogromnego stresa, kiedy jechałam do niej do Warszawy na przymiarkę. Na szczęście, kiedy zobaczyła suknię była zachwycona. Powiedziała, że tak jej się podoba, że już mi jej nie odda (śmiech). No i że ma zamiar w przyszłości oddać ją na aukcję charytatywną, ale wcześniej zamierza ją jeszcze założyć. Cieszę się, że tak to wyszło.
Dodatkowo, nieco wcześniej, bo w maju br. Justyna wystąpiła podczas koncertu w Warszawie w mojej sukni z kolekcji "What dreams may come". Bardzo się z tego cieszę. I z tego, że nasza współpraca jeszcze potrwa.

- A czy dla gwiazdy projektuje się inaczej niż dla zwykłej śmiertelniczki?

- Na pewno są to inne rzeczy. Suknie estradowe rządzą się swoimi prawami, a suknie dla zwykłej śmiertelniczki - jak to określiłaś - czyli dla 90 procent moich klientek, mają inną funkcję. One mają ładnie wyglądać i być przede wszystkim komfortowe. Sukienka Justyny Steczkowskiej waży prawie 10 kilogramów! Mało która pani dałaby radę w niej tańczyć. To jest kreacja typowo estradowa. Poszło na nią bardzo dużo metrów materiału. Ale każda klientka jest dla mnie ważna, bo dla każdej ta jedna jedyna sukienka szyta jest na jakiś ważny dzień. Więc zawsze staram się, żeby kobieta wyglądała w niej przepięknie. Żeby nosiła ją z dumą, czuła się fantastycznie, żeby góry w niej mogła przenosić.

- Wcześniej współpracowałaś z Anią Piszczałką z "Top Model", a także ubierałaś uczestniczkę programu Mai Sablewskiej...

- Tak. Współpraca z Anią była możliwa dzięki fotografce Oli Dargiewicz, która nas poznała. A pobyt na planie programu "Sablewskiej sposób na modę" wylosowałam podczas imprezy charytatywnej Fundacji "Pomóż Im". Pojechałam i dostałam propozycję współpracy. Miałam zaprojektować suknię na finał sezonu, dla Karoliny, uczestniczki programu, która później wzięła w niej ślub cywilny. Nie było łatwo, bo dziewczyna pochodziła aż z Częstochowy, a ja na stworzenie kreacji miałam tylko 5 dni. Dostałam jej wymiary i zaczęłam tworzyć. Na szczęście udało mi się ją ściągnąć do Białegostoku na przymiarki. Był jeden warunek: dziewczyna ciągle musiała mieć zakryte oczy, bo aż do nagrania telewizyjnego odcinka nie mogła widzieć kreacji. Przyjechała z mamą, która ciągle płakała i powtarzała jej, że przepięknie wygląda. Sukienka rzutem na taśmę pojechała na plan zdjęciowy. Później dostałam na nią, z całej Polski, chyba z siedem zamówień.

- Kiedy zrozumiałaś, że moda to jest coś dla ciebie, twój sposób na życie?

- Pochodzę z rodziny bardzo pragmatycznie podchodzącej do życia. Moi rodzice ciężko fizycznie pracowali. I zależało im na tym, żebyśmy mieli lepiej w życiu. Najważniejsze było wykształcenie - dobre liceum, dobre studia. A dobre studia to zdaniem mego taty medycyna, prawo, albo wydział budownictwa. Chciałam iść na projektowanie, ale usłyszałam, że jako krawcowa dużo nie zarobię, nie będę miała łatwego życia. Poszłam więc na prawo. Ale to zamiłowanie do mody cały czas we mnie było. Zawsze bardzo dużo kupowałam w second handach. Z dwóch spódnic robiłam jedną, zdarzało się, że kupowałam bluzkę tylko dlatego, że tkanina mi się podobała. Miałam zaprzyjaźnioną panią Ewę, która z wielką cierpliwością mi to później odszywała. Pamiętam, że zaprojektowałam sobie sukienkę na bal gimnazjalny i powiem więcej - jeszcze ją mam i się w nią mieszczę! Po studiach zaczęłam jedną pracę, drugą. Zawsze jednak starałam się, żeby łączyła się z czymś, co lubię - z kreatywnością, z tworzeniem czegoś. Między innymi dlatego teraz pracuję w marketingu. Kiedy mój ojciec zmarł, pomyślałam, że może to jest ten czas, że powinnam coś zmienić. Miałam narysowaną kolekcję, czekała w szufladzie... Poszłam jako gość na pierwszą edycję Fashionable East, imprezy modowej w Białymstoku. Spodobało mi się. Wcześniej żyłam w takim trochę schemacie. Kończyłam pracę, wracałam do domu i miałam w głowie myśl, że ciągle powinnam jeszcze coś zrobić, żeby ten dzień miał sens. I pojawiła się chwila, kiedy pomyślałam: "Ok, próbuję - teraz albo nigdy!". Za oszczędności całego życia, które były bardzo skromne, kupiłam tkaninę i uszyłam moją pierwszą kolekcję. Teraz oczywiście zrobiłabym ją inaczej, ale wtedy z każdej z sylwetek byłam bardzo dumna. Sprzedałam tę kolekcję i zrobiłam następną. Potem kolejną i tak jakoś się zaczęło. I trwa do dziś. Tę pasję łączę z wychowywaniem córki, z dbaniem o dom, z pracą. Wracam codziennie do domu zmęczona, ale i bardzo szczęśliwa.

- Powiedziałaś mi kiedyś, że chcesz projektować dla kobiet w każdym rozmiarze i w każdym wieku...

- I że chcę, żeby to były sukienki, które staną się przyjaciółkami tych kobiet. Ciągle tak jest. Uważam, że nie ma złych rozmiarów. Są tylko źle dobrane ubrania. Każdą kobietę można ubrać pięknie. Grunt to pokazać ten element, który jest bardzo fajny, a zakryć to, czego kobieta pokazywać nie lubi. Miałam ostatnio klientkę, która ma... prawie 80 lat. Takie panie wolą więcej zakryć - nawet jeśli mają ładną sylwetkę - niż odkrywać. A to z racji między innymi godności wieku. Ta klientka wyszła ode mnie tak zadowolona, że później wróciła z winem i powiedziała, że rozpijemy je we dwie. Ostatnio miałam też panią o rozmiarze prawie... 60! I też wyszła zadowolona.

- Jak wygląda twoje pierwsze spotkanie z klientką?

- Zaczyna się od rozmowy. Pierwsza zazwyczaj jest dość długa. Muszę poznać tę osobę, zobaczyć, czy lubi się rzucać w oczy, czy jest bardziej wycofana. Zdarzają się też takie kobiety, które chcą zniknąć za ubraniem, które noszą. To nie jest dobre zjawisko. Mam wiele bardzo ładnych, zgrabnych, proporcjonalnych klientek, które mają coraz mniejsze poczucie własnej wartości. I nawet jeżeli ubieram panią, która ma 50 lat i ma rozmiar 34, w którym wygląda jak jedna z moich modelek, to okazuje się, że ona też ma kompleksy! To tkwi w kobietach. Są niedoceniane. Niektóre muszą się przejrzeć w czyichś oczach, żeby poczuć, że są piękne. Wolę, żeby to były moje oczy, moje lusterka. Żeby kobiety poczuły się piękne same dla siebie i żeby nie potrzebowały do tego męskich oczu. Mój mąż mi powtarza: "Basieńko, pamiętaj, że nie będziesz miała samych zadowolonych klientek. Zdarzy się kiedyś ktoś, kto będzie niezadowolony". Jestem tym tak przerażona, że w ogóle nie dopuszczam do świadomości (śmiech).

Lubię projekty, które są nieoczywiste. Tak samo jest z sukniami ślubnymi, które projektuję. Kiedyś klientka powiedziała mi, że chciałaby mieć taką sukienkę, że jak ją komuś pokaże, to ta osoba pomyśli, że kreacja została wyciągnięta z wraku Titanica. I taką jej stworzyłam. Projektuję zarówno delikatne, zwiewne sukienki, jak i wielkie, hollywoodzkie kreacje wyszywane po całości kamieniami.

- Który ze swoich projektów uważasz za najdziwniejszy?

- Mogę powiedzieć o takim, którego nie stworzyłam. Miałam klientkę, która przyjechała z narzeczonym na pierwszą konsultację w sprawie sukni ślubnej. I już sama obecność narzeczonego była dziwna. On miał bardziej sprecyzowane oczekiwania co do tej sukni, niż panna młoda. Sukienka miała mieć dekolt z przodu poniżej linii stanika, a z tyłu bardzo duże wycięcie. Może nawet dałoby się to zrobić, mimo problemów konstrukcyjnych, jednak pojawiło się jeszcze jedno "ale". Pani chciała żeby, cytuję: "Jej rowek dupny było widać na pół centymetra". Od razu powiedziałam, żeby nie używała zwrotów "rowek dupny" i "suknia ślubna" w jednym zdaniu! (śmiech). I odmówiłam. Później się dowiedziałam, że była nawet u Zienia z tą sukienką i u którejś dziewczyny z Białegostoku i nikt się tego nie podjął. Teraz ktoś jej to szyje - jestem bardzo ciekawa efektu.
Natomiast moim najbardziej oryginalnym projektem jest suknia, która ma na sobie 3,5 kilograma kryształów przyszywanych ręcznie. W całości składa się z kilkudziesięciu pasków materiału, z których każdy jest ręcznie modelowany i przypinany na klientce. To była zdecydowanie najtrudniejsza sukienka, jaką zaprojektowałam w życiu. Ale wygląda bajecznie.

- Swoją suknię ślubną też zaprojektowałaś?

- Tak. Ale w niej nie wystąpiłam. Data ślubu była wyznaczona na 14 czerwca ubiegłego roku. Miałam wszystko dopracowane - projekt, materiał, wzory aplikacji. I podczas przygotowań okazało się, że będziemy mieli dziecko. Przyspieszyliśmy więc ceremonię, wszystko przygotowaliśmy w 3 tygodnie. Udało się nawet zaprosić 300 gości. Jednak nie było szans, żeby w tak krótkim czasie ściągnąć ten mój wymarzony materiał, wykonać aplikacje. Kupiłam więc suknię w salonie i przerobiłam ją trochę po swojemu. A projekt leży i czeka. Mam nadzieję, że komuś kiedyś będę mogła zrobić tą moją, wymarzoną suknię.

- Na przykład córce.

- Bardzo bym chciała. Póki co zaprojektowałam jej sukienkę na chrzciny. Mam zamiar trzymać jej wszystkie sukienki w szafie. Każda z metką mojej marki - MO.YA fashion. Od takiego malutkiego rozmiaru do dużego, dorosłego.

- Jednak zanim to nastąpi, to w tym roku po raz drugi zaprezentujesz swoją kolekcję na Fashionable East, który odbędzie się w dniach 30 lipca - 2 sierpnia w Operze i Filharmonii Podlaskiej.

- Będzie to kolekcja "Hidden treasures". Pokaz premierowy odbędzie się 31 lipca o godzinie 19. Kolekcja składa się z 27 sylwetek, z których każda ma jakiś "smaczek"- czy to w tkaninie, czy w konstrukcji. Czasami są to szwy, które konstrukcyjnie przywodzą na myśl nieoszlifowany diament. Będzie można też zobaczyć suknię ślubną, wyszywaną ręcznie misternie obrabianymi na szydełku perłami. Będą sukienki, spódnice, bluzki i kombinezony. Do tego aplikacje w kolorach moich ulubionych kamieni szlachetnych, czyli tanzanitów. To jedyny kolor, który się pojawi. Poza suknią Justyny, która otwiera cały pokaz. Ta kolekcja powstawała w okresie, w którym wiele działo się w moim życiu. Te emocje, które we mnie były, są na nią przeniesione. Denerwuję się, jak zostanie przyjęta, bo jestem w tym roku jedyną projektantką, która nie ma wykształcenia w tym kierunku. Nad tą kolekcją pracowałam od jesieni ubiegłego roku, czyli ponad 9 miesięcy - to jak donoszona ciąża (śmiech). Na pewno nie jest to kolekcja, która będzie krzyczała z wybiegu, bo ona jest wyważona i cicha. W myśl zasady, że czasami subtelny, delikatny szept jest bardziej słyszalny niż krzyk. Jej główny przekaz jest dla mnie bardzo istotny - prawdziwy skarb odnajdziemy wówczas, gdy będziemy mieli oczy otwarte na tyle, by go dostrzec, a serce - by go przyjąć.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna