Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Białostoccy urzędnicy rozsądniejsi od ministerialnych

jsz
A. Chomicz
Od razu przerwali łańcuszek paranoi.

Chłopiec jest chory na nowotwór, a jego marzeniem jest dostać się do Księgi Guinessa. Pomóc w tym może nawiązanie kontaktów z jak największą liczbą instytucji. Takie listy przesyłają sobie szkoły, urzędy, ministerstwa, a nawet policja i sądy w całej Polsce. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że chłopiec... nie istnieje. Łańcuszkowa korespondencja dotarła też białostockich instytucji.

Mowa o Haroldzie Saridzie (w korespondencji występują także inne nazwiska - Sarin, Darin itd.). Można mu pomóc, wysyłając list do kolejnych 20 instytucji. Chodzi jednak nie o maila, tylko tradycyjną korespondencję - trzeba więc kupić kopertę i znaczek. Prośba dotarła niedawno do Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podlaskiego. Przesłało ją biuro ministra administracji i cyfryzacji - w kopercie, opatrzone ministerialnymi pieczęciami. Taką przesyłkę trzeba odebrać, a później zarejestrować i archiwizować.

Pomagali z serca
- To wiąże się dla nas z dodatkową pracą, która kompletnie nie ma sensu. Takie listy dostajemy niestety dość często - mówi Urszula Arter z urzędu marszałkowskiego. - Sprawdziłam w internecie, że chłopiec o takim nazwisku nie istnieje. Przeczytałam też doniesienia prasy z innych miast, z których wynika, że mamy do czynienia z tzw. łańcuszkiem. W związku z tym listu nie przesyłaliśmy dalej.

Nie istnieje także osoba, do wiadomości której trafiają później wszystkie listy. Jedyną prawdziwą informacją jest tylko numer skrzynki pocztowej w jednym z niemieckich miast.
Nabrać się nie dali także pracownicy Podlaskiego Urzędu Wojewódzkiego.
- Jakiś czas temu dostaliśmy coś takiego. Właściwie co miesiąc przychodzi po kilka takich listów - przyznaje Joanna Gaweł, rzecznik prasowy wojewody. - Pisma są jednak odkładane bez dalszego biegu. Przedstawiona sprawa nie należy do administracyjnych, którymi zajmuje się nasz urząd, w związku z tym się nie angażowaliśmy.

Podobnie uczynili pracownicy Instytutu Geodezji i Kartografii w Warszawie.
Łańcuszek bazuje na odruchu współczucia i chęci pomocy choremu dziecku. Niesionej tym częściej, że nie ma tu mowy o wpłacie jakichkolwiek pieniędzy czy udostępnienia prywatnych danych. W Ministerstwie Administracji i Cyfryzacji dobrze pamiętają wzruszający list Harolda Sarida. O tym, że chłopiec nie istnieje, dowiedzieli się od nas.

Potrzebny zdrowy rozsadek
Do ministerswa prośbę przesłało LO nr 50 w Warszawie, szkoła zaś dostała list od jednej ze stołecznych prokuratur. W łańcuszek włączyły się też sądy, areszty śledcze i wiele innych instytucji z całego kraju.

- Zastanawialiśmy się, czy przesłać list dalej, w końcu nie jest to obowiązek naszej instytucji - mówi Piotr Jabłoński, dyrektor Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii. - Jestem zasmucony informacją, że mamy do czynienia z łańcuszkiem. W przyszłości będziemy dużo ostrożniej podchodzić do tego rodzaju próśb.

Zalecają to także policjanci. Wskazują też, że jest problem z zakwalifikowaniem tego działania jako oszustwo, bo trudno tu mówić o czerpaniu z niego zysków. Jedyną stratą zaangażowanych instytucji był zakup znaczków na listy i niepotrzebna praca urzędników.

- W sytuacjach, gdy ktoś czegoś od nas oczekuje powinniśmy zachować daleko idącą ostrożność - radzi Andrzej Baranowski, rzecznik prasowy KWP w Białymstoku. - Oszuści wymyślają różne historie, by żerować na ludzkiej wrażliwości. Warto kierować się zdrowym rozsądkiem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna