Pochodzi ze Sztabina, ma młodszego brata. - Pewnie, że rozrabialiśmy - przyznaje. - Ale też mieliśmy swoje obowiązki. W każdą sobotę musieliśmy np. sprzątać posesję i przylegającą do niej ulicę.
Ojciec pracował w gminnej spółdzielni, mama był ekspedientką. Mały Andrzej lubił jej pomagać. Wózkiem przywoził z piekarni chleb, ustawiał skrzynki i paczkował cukier, który wtedy przywożono do sklepu w workach. Oczywiście, że nie dostawał za to żadnych pieniędzy. Nagrodą, jeśli o takiej można mówić, były naleśniki z dżemem, które uwielbiał.
Bardzo lubił łowić ryby w Biebrzy, a złowione sztuki sam czyścił. Zresztą chętnie robi to do dzisiaj.
W szkole nie sprawiał kłopotów, uczył się dobrze. Lubił przedmioty ścisłe, a zwłaszcza fizykę. Był ministrantem.
Każdą wolną chwilę mały Andrzejek spędzał wraz z kolegami na podwórku. Być może dlatego, jak dziś twierdzi, że nie było jeszcze telewizorów, czy komputerów. Chłopcy grali w pikiera (kijek trzeba było zbić kijkiem), dwa ognie i oczywiście w piłkę.
- Miałem szczęśliwe dzieciństwo - ocenia. - Można powiedzieć, że wszystko mi się udawało. No, czasem były jakieś wpadki.
A do takich należą m.in. rysunki na szosie. Kiedyś wracając ze szkoły, wraz z kolegami, kredą porysował asfalt. Nie dość, że na polecenie dyrektora szkoły musiał wyczyścić szosę, to jeszcze w domu dostał niezłe lanie. - Ale na ogół byłem grzeczny - zastrzega.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?