Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Były esbek - właściciel byłego ośrodka dla internowanych

Anna Mierzyńska
Pamiątki z Gołdapi prezentowane na wystawie w białostockim oddziale IPN: bluzki i swetry z napisami "internowana”. W tle ręcznie robiona mapa wskazująca, jak dotrzeć do ośrodka dla internowanych.
Pamiątki z Gołdapi prezentowane na wystawie w białostockim oddziale IPN: bluzki i swetry z napisami "internowana”. W tle ręcznie robiona mapa wskazująca, jak dotrzeć do ośrodka dla internowanych. B. Maleszewska
Ryszard jest uprzejmy i gościnny. Opowiada, że za chwilę spotka się z panią z lokalnej "Solidarności", zaprasza na mszę świętą za internowane. Ryszard T., były esbek, zrobił świetny interes na dawnym ośrodku dla internowanych kobiet w Gołdapi. I wcale się tego nie wstydzi.

Trzeba przejechać całą Gołdap w kierunku granicy z Rosją, potem jeszcze spory kawałek przez las. Od dworca PKS sześć kilometrów - wyliczono to dokładnie zimą 1982 r. Wąska droga prowadzi między wysokimi świerkami.

Mgła. Zza szarej zasłony wyłaniają się betonowe fundamenty, porośnięte mchem. Widać bunkier, potem szlaban. I dziesiątki samochodów.

- W ostatnią niedzielę pojechałem na wycieczkę do Wilna, wcześniej zwiedziłem Augustów i okolice, teraz pojadę do Stańczyk - Andrzej przez telefon opowiada córce o swoim pobycie w sanatorium. Kuruje się tu z rozmaitych przypadłości, a przyjechał ze Śląska. Kiedy rozmawia przez telefon, stoi tuż przy obelisku poświęconym internowanym w stanie wojennym kobietom, ale zupełnie nie zwraca na niego uwagi.

- Tak, bardzo jestem zadowolony. Na cały miesiąc przyjechałem, mam różne zabiegi. Czuję się znacznie lepiej, naprawdę jest świetnie.

Gdzie robi biznes były funkcjonariusz? W byłym ośrodku dla internowanych.
- Mamy tu najczystsze powietrze w kraju, wspaniały mikroklimat, własne ujęcie smacznej wody - zachwala prezes Ryszard T., właściciel sanatorium "Wital" w Gołdapi. Nie jest w najmniejszym stopniu zażenowany tym, że uzdrowiskowy biznes prowadzi w tym właśnie miejscu. A może powinien?

Bo Ryszard T. do 1990 r. pracował w SB, był szefem całej rejonowej Służy Bezpieczeństwa w Gołdapi. Od kilku lat robi zaś biznes - w dawnym ośrodku internowania. W miejscu, gdzie SB więziło kobiety z całego kraju, ponieważ mogły być groźne dla ówczesnych polskich władz.

- Cóż, taka sytuacja to konsekwencja przemian w Polsce i wolności gospodarczej. Ale z drugiej strony - władze państwowe powinny zdawać sobie sprawę, że w życiu publicznym symbolika jest niezwykle ważna - komentuje Janusz Kurtyka, prezes Instytutu Pamięci Narodowej. - Dlatego nie jest dobrze, że taka sytuacja w Gołdapi zaistniała.

Wokół ośrodka jest pięknie. "Srebrzyście lśniący śnieg, sosny, ptaki pod oknami, niebo nad lasem, piękny krajobraz oglądany wyłącznie przez szybę - powodował czasem trudną do zniesienia nostalgię - napisała wiele lat później Maria Dmochowska, jedna z internowanych. W 1982 r. był tu luksusowy ośrodek wypoczynkowy pracowników radia i telewizji, przerobiony na... więzienie. Na las można było patrzeć, ale nie po nim chodzić.

Internowane nie oddychały najczystszym powietrzem w Polsce. Po podwórku biegały dzieci... esbeków. Internowane w każdym maluchu widziały swoje dzieci, które zostały w pustych domach bez matek. Pisały o tym wiersze (poniższy ze zbioru Ewy Brojer):

Mały krasnoludek
Z niebieską rybą
Wzielonym ponczo
Poszedł do szlabanu
Matka została
Uwięzione w złotej klatce

Ponad czterysta kobiet mieszkało w ośrodku internowanych w Gołdapi. W złotej klatce - tak nazywały miejsce, w którym się znalazły.

Miały wszystko - prawie. "Pretensjonalne wnętrza: dwa halle z ozdobnymi palmami, miękkimi kanapami, fotelami i kolorowym telewizorem, nadmiar jedzenia i środków higienicznych był czymś nieznośnym i absurdalnym wobec naszego ubezwłasnowolnienia, a zarazem powszechnego niedostatku" - wspomina A. Jawłowska. Esbecy znęcali się nad kobietami psychicznie.

Twój syn znowu zaczął moczyć się w nocy - słyszały jedne. Drugim funkcjonariusze SB mówili: Twój mąż coraz później wraca do domu, coraz później. Ciekawe, z kim on się tak spotyka po pracy...

Ryszard T. właśnie wtedy został służbowo przeniesiony z milicji do SB. Ponoć nie chciał. Ale musiał. Do Gołdapi trafił dopiero w 1985 r., sporo po zakończeniu stanu wojennego i po rozpędzeniu byłych internowanych w 1983 r. - przyjechały wtedy do Gołdapi świętować rocznicę odzyskania wolności. W okolicy wszyscy jednak pamiętali, do czego służył ośrodek wypoczynkowy w Lesie Kumiecie (tak nazywa się ten fragment Puszczy Rominckiej). Ryszard też to wiedział. Ta wiedza nie przeszkadzała mu jednak widzieć w ośrodku szansy dla siebie.

W 1990 r. Polska była innym krajem. Ryszard w stopniu porucznika dostał zasłużoną emeryturę funkcjonariusza służby bezpieczeństwa. Ale nie chciał na tym zakończyć zawodowego życia. Już w następnym roku dogadał się ze Związkiem Zawodowym Pracowników Radia i Telewizji i wydzierżawił od niego ośrodek.

Pięć lat później - kupił go, razem z żoną, na własność. W 2001 r. otworzył w nim sanatorium i szpital uzdrowiskowy. Z PRL-owskiego ośrodka wczasowego na 150 osób zrobił uzdrowisko dla 500 pacjentów. Dobudował nowe budynki, by zmieścić wszystkich chętnych. Ale główna bryła ośrodka została ta sama. Jadalnia na 200 miejsc, kawiarnia, nawet recepcja są wciąż w tym samym miejscu. Znawcy ośrodka wiedzą, że w budynku ukryto dwa bunkry przemysłowe z okresu II wojny światowej. W tym miejscu znajdowała się bowiem kwatera główna niemieckich wojsk lotniczych Luftwafe, jak na tamte warunki - luksusowa.

Na początku 1982 r. drzwi i okna w ośrodku nie miały klamek, wyjścia na balkony i tarasy były pozabijane gwoździami, piętra pooddzielano od siebie zamykanymi na noc drzwiami. Kobietom nie pozwolono wychodzić z budynku, przez wiele miesięcy nie dotykały zwykłej ziemi. W końcu czerwca 82 r. utworzono obok budynku niewielkie patio - tu internowane mogły spacerować. Uczyły się chodzić - bo okazało się, że po betonie chodzi się zupełnie inaczej niż po ziemi.

- Ziemia zdawała się być tak miękka, iż miało się wrażenie zapadania w bagno po same uszy. Nikt wcześniej nie zdawał sobie sprawy, jak twardy jest beton. Nawet na chodniku chodziło się z ugiętymi nogami. Ten stan utrzymywał się, w moim wypadku, jeszcze przez miesiąc po wyjściu z ośrodka - wspomina gołdapianka Małgorzata Bartyzel.

Szef SB: Człowiek ma się zachowywać przyzwoicie...

- To symboliczne, że właśnie pan kupił były ośrodek dla internowanych, nie uważa pan? - pytam Ryszarda T. Wysoki i szczupły, ma krótko ostrzyżone włosy. Trzyma się prosto, ale nie wygląda na byłego milicjanta czy funkcjonariusza SB.

Inteligentny, mówi ciepłym głosem, który wzbudza zaufanie. Narzeka trochę na wszechobecną biurokrację, opowiada o swoich problemach własnościowych - ale nie za dużo, tylko tyle, ile wśród Polaków wypada.

- Symboliczne? Czy ja wiem? To raczej świadczy o powikłanej historii tej części Europy. My jesteśmy stąd, a tutaj albo jest Polska, albo Rosja, albo niemieckie Luftwafe. Wszyscy liczą, że będzie jakaś stabilizacja, ale mija 10 czy 20 lat i władza znów się zmienia. A żyć przecież trzeba - wywodzi Ryszard. - Jest więc jedna metoda. Człowiek ma się zachowywać przyzwoicie. I my tu tak żyjemy i żyliśmy, jak ludzie, po prostu.

- A pan zachowywał się przyzwoicie?

- Proszę pani, dosłużyłem się tylko stopnia porucznika. To o czymś świadczy...
Co dziś szczególnie razi kobiety internowane w Gołdapi - zapytali rok temu dziennikarze Grażynę Przybylską-Wendt, która także w 1982 r. przebywała w gołdapskim ośrodku.

- Choćby to, że dawny "luksusowy" dom wczasowy radia i telewizji, przystosowany w stanie wojennym do internowania kobiet, dziś - jako nowoczesne sanatorium - jest prywatną własnością byłego funkcjonariusza SB.

Ręce w kolorze, którego nie ma

Ryszard T. ze spokojem opowiada o związkach sanatorium z okresem stanu wojennego. Zaprasza na sobotnią mszę świętą poświęconą internowanym. Napomyka, że za chwilę spotka się z panią z lokalnej "Solidarności" w sprawie zjazdu "gołdapianek". Nalega, by obejrzeć obelisk przed wejściem do sanatorium, postawiony tam ku pamięci przebywających tu w stanie wojennym kobiet. Jest spokojny i rozluźniony.

"Gołdapiance" Halinie Wysockiej z Ełku drży broda.

- Trudno pani wspominać Gołdap?

- Wie pani, nie wiedziałam, że po tylu latach to wciąż będzie takie bolesne. Raz porozmawiałam z panią z radia. Spokojna byłam, z koleżankami opowiadałyśmy, co pamiętamy. Ale po wywiadzie spojrzałam na swoje ręce i były w takim dziwnym kolorze... Kolorze, którego nie ma...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna