Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chleb za ostatnią złotówkę smakuje inaczej

Jolanta Jasińska-Mrukot
Jak za 35 zł wyżywić przez tydzień całą rodzinę? - zastanawia  się wiele kobiet
Jak za 35 zł wyżywić przez tydzień całą rodzinę? - zastanawia się wiele kobiet
Rita wychowująca samotnie dwie nastoletnie córki jeszcze do niedawna zarabiała 2 tysiące złotych. Niemało, ale z tego tysiąc musiałam płacić za wynajęte mieszkanie - opowiada. - Tyle że w firmie, w której pracowałam, w związku z kryzysem ograniczono produkcję, więc znowu nie zarabiam...

Ile potrzeba pieniędzy, żeby przeżyć? Okazuje się, że niewiele... Czasami na jedzenie wystarczy 35 złotych tygodniowo na... 3-osobową rodzinę. To prawdziwa szkoła przetrwania.

Ale do właścicielki mieszkania słowo kryzys nie przemawia, nadal trzeba płacić tysiąc złotych co miesiąc.

- W markecie do koszyka wrzucamy niewiele - opowiada pani Rita. - Dzisiaj mogę wydać nie więcej niż 6 złotych: chleb za 2,10 zł, opakowanie margaryny za 1,30 zł, do tego jeszcze mleko w folii za 1,40 zł. To, co zostanie, przechodzi na następny dzień.

Po prostu jutro będzie można więcej kupić.

Z litra foliowego mleka Rita wyczarowuje prawdziwy naturalny jogurt, wystarczy dodać łyżkę dżemu i już jest słodki. Słoik dżemu można kupić za 1,80 zł, po łyżce wystarczy na tydzień.

Dział ze słodyczami zawsze omija.
- Wiele z tego można zrobić w domu - tłumaczy. - Takie lizaki to nic innego jak cukier rozpuszczony na patelni, po prostu karmel, jak z mojego dzieciństwa. To samo czasami robię moim dziewczynom.

Ważne, żeby w domu były jajka, cukier, mąka i tłuszcz (na maśle piecze okazjonalnie, na święta). Wtedy można wiele wyczarować.
- A luksusowo jest, kiedy mamy ciemne kakao - dodaje Rita.

Na parapecie w kuchni zawsze u niej zielono.
- Takie doniczki to źródło witamin na całą zimę - tłumaczy. - Do ziemniaków albo zupy zawsze mam szczypior lub pietruszkę. Dzisiaj na obiad będą kluski "paluszki", bo z wczorajszego obiadu zostały gotowane ziemniaki. Wystarczy mąka i jajko, do tego skwarki. Z ziemniaków można robić kluski na wiele sposobów, do tego sos i już jest obiad.

A z tartych ziemniaków robi babki ziemniaczane, pieczone w piekarniku (żeby oleju do smażenia nie marnować), z różnymi przyprawami.
- O dobre ziemniaki trzeba zadbać już jesienią, po prostu wtedy je kupić, bo to zawsze taniej - tłumaczy.

Na przednówku, kiedy zaczyna ich brakować, można zastąpić je makaronem. Ten najtańszy nie jest jednak zbyt smaczny, więc lepiej kupić kaszę albo ryż (zwykły, nie w foliowych torebkach). Ryż może być z sosem pomidorowym z małej puszki (75 groszy). Zostało jej jeszcze trochę grzybów, więc je do sosów zostawia. Często gotuje zupy warzywne, na kościach od schabu, do tego kromka chleba...

- Do podwieczorku można na tym przetrwać - tłumaczy. - Na podwieczorek często robię kisiel jabłkowy, sąsiedzi mi podarowali jesienią dwa worki jabłek. Z tych gorszych zrobiłam przecier jabłkowy, żeby nie kupować żadnych soków.

Dzieci muszą wiedzieć, ile jest na życie

Rita stara się niczego przed dziewczynami nie ukrywać, choć to niełatwe, kiedy dziecku po raz kolejny trzeba powiedzieć, że w portfelu ma się tylko na chleb. Albo tłumaczyć, dlaczego nie jedzie na wycieczkę klasową.

- Ale nie stawiam moich córek w kłopotliwej sytuacji, idę sama do szkoły i mówię nauczycielce, że nie mam na wycieczkę - opowiada. - Nauczyłam się jednego: nie pochylać przy tym głowy. Przecież robię, co mogę, i nie siedzę z założonymi rękami.
Rita już się przekonała, że dzieciom lepiej wcześniej powiedzieć, na ile sobie mogą pozwolić. Po co mają się rozczarowywać? Nie kupują napojów w szkolnym sklepiku, bo to bochenek chleba. Do szkoły dostają w butelce herbatę z cukrem, czasem z cytryną. Albo ziołową. Zioła same zbierają, w lasach i na łąkach, siadają na rowery i jadą.

- Ale był taki dzień, że nie miałam za co kupić chleba - wspomina. - Wcześniej chorowałyśmy, więc już wśród znajomych narobiłam długów, pożyczając na lekarstwa. W lodówce pustka, zdążyły wyczerpać się wszystkie zapasy. Pomyślałam, że ta bieda mnie przerasta.

Przypomniała sobie wtedy, że w lepszych czasach gromadziła bułki do mielonych. W jednej chwili je zmoczyła, włożyła do piekarnika i wkrótce w niewielkim mieszkanku unosił się zapach świeżego pieczywa.

- Moje dziewczyny z wilczym apetytem pochłaniały te ciepłe bułeczki - opowiada. - Nikt, kto nie doświadczył takiej sytuacji, nie wie, ilu jest piekarzy, którzy przed zamknięciem oddają całe bochenki chleba. A za połowę ceny można kupić drożdżowe bułeczki, które my jemy jeszcze przez kilka dni.

Jutro kupi tylko olej, dzisiaj ugotowała garnek krupniku, więc będzie na następny obiad. Na niedzielę ugotuje ze skrzydełek rosół, resztę zmieli z bułką, podrobami i gotowanymi warzywami - będzie pieczony pasztet. Nastawiła też żurek, do tego kupi kość wędzoną, wyjdzie świetny obiad.

- Są chwile, kiedy czuję się bezradna, wiem, że w nikim nie mam oparcia -- przyznaje. - Wtedy wsiadam na rower i jadę przed siebie. Nauczyłam się też tego, żeby takiemu samopoczuciu nie pozwolić długo trwać, bo to wypala. Bo co mam zrobić? Zastukać do obcych drzwi, powiedzieć: dajcie mi?

Kiedy po raz pierwszy zabrakło jej na chleb, po raz pierwszy trafiła do opieki społecznej, przyznano jej zapomogę.

- Potem starałam się o obiady dla moich dziewcząt - dodaje Rita. - Ale jeden obiad w szkolnej stołówce jest tak drogi, że ja miałabym za to na dwa dla całej naszej trójki!
Dobrze, że choć o ubrania nie trzeba się dzisiaj martwić.

- Nie pamiętam, kiedy w normalnym sklepie kupowałam - mówi Rita. - Jest tyle dobrych ubrań w sklepach "na wagę" nietrudno w nich wyszperać prawdziwe cuda za 3,50 zł. I nikt tego nie widzi, gdzie ja swoje dzieci ubieram. Do tego w jednym ze "szmateksów" pracuje moja znajoma, ona zawsze dla moich dziewczyn ma coś ekstra...

Działeczka to skarb

Halina mówi, że ma swój sposób na biedę. Potrafi ją oswajać, tak, żeby była bardziej znośna. Choć, jak sama mówi, jej sytuacja jest teraz prawie doskonała.
- Kiedy synowie po maturze zaczęli na siebie zarabiać, z najmłodszą córką mam prawie 1400 złotych miesięcznie - mówi Halina.

Jeszcze niedawno, gdy do stołu zasiadało jej troje dzieci, tygodniowo mogła wydać 90 złotych. Radziła sobie. Kiedy zdarzało jej się nie mieć w portfelu nawet złotówki, zawsze pomagały jej koleżanki.

- Nie biadoliłam, nie obnosiłam się ze swoją biedą, ale one wiedziały swoje, więc mi wciskały po kilkadziesiąt złotych - opowiada Halina. - Bo czyjaś bieda w małym miasteczku jest widoczna.

Halina nie lubi robić zakupów w hipermarkecie. U wszystkich żywność wylewa się z koszyków, a u niej, tak jak ostatnio, tylko dwa kilogramy mąki.

- Upiekłam z niej na święta dwa ciasta - mówi. - Było skromnie, ale jak zawsze uroczyście. W przeszłości zawsze miałam problem z kartkami świątecznymi, bo to był zbyt duży wydatek. Z trudem stać mnie było na znaczki, więc kartki ręcznie rysowały i malowały moje dzieci.

W tym roku po raz pierwszy je kupiła, to znak, że wiedzie się jej lepiej. Ale czasu ma mniej, bo w ubiegłym tygodniu wzięła dodatkowe sprzątanie.
- Nauczyłam się korzystać z tego, co mam, czyli 5-arowej działki - opowiada Halina. - Kiszoną kapustę mam przez cały rok, do tego wystarczy dwadzieścia deko pieczarek, mąka i już są łazanki albo pierogi. W niedzielę zawsze rosół, wystarczy kupić szkielet kurczaka, ze swoim makaronem, bo taniej wychodzi. A na drugie spaghetti, sos zrobiony z przecieru z działkowych pomidorów. No i babka przy niedzielnym obiedzie musi być upieczona. W tydzień za sto złotych można spokojnie przeżyć...

Braki pobudzają wyobraźnię, wyzwalają talenty kulinarne. Słonina nie jest droga, a smalec z przyprawami, jaki robi tylko Halina - palce lizać! Także chleb smakuje inaczej, kiedy jest kupowany za ostatnie złotówki.

- Nikt nie uwierzy, ale tak jest naprawdę - przekonuje pani Halina. - Mniej smakuje, kiedy są różne dodatki, kiedy przestaje być podstawą wyżywienia.
Pomaga jej także to, że przy całym życiowym pechu zawsze spotykała fantastycznych ludzi. Wiedziała, że w razie czego może na nich liczyć, a to pomagało jej przetrwać najtrudniejsze chwile.

- Kiedy w przeszłości szłam do przychodni z dzieckiem, pani doktor mnie pytała wprost, czy mam na leki - opowiada Halina. - A potem nawet poleciła mnie swoim koleżankom, u których sprzątałam mieszkania.

Nie wolno wypaść za burtę

Przy jej dochodach nigdy nie mogłaby sobie pozwolić na kupno dzieciom komputera. Ale mają.

- Nawet z podłączonym internetem! - mówi Halina. - Za każdym razem, kiedy syn mojej koleżanki kupuje sobie nowy komputer, to mogę liczyć, że moje dzieci też wymienią swój na nowszy model.

Nie jest łatwo żyć w biedzie, ale zawsze trzeba pamiętać, by żyć godnie. Żeby nie odstawać od tego, co dzieje się wokół. Tego uczy dzieci, bo może im podarować tylko siebie i swoje patrzenie na świat. Dlatego książki i gazety zawsze muszą być na bieżąco.

- Biorę je z biblioteki - tłumaczy. - Do dzisiaj się źle czuję, kiedy tam idę i pytam o gazety, bo wtedy wiadomo, że mnie nie stać na taki wydatek. Zawsze sobie tłumaczę, że do szkoły muzycznej dzieci to ja tylko z mojego bloku woziłam. Zawsze stawałam na głowie, żeby skombinować darmowe bilety i zawieźć dzieci do teatru lub filharmonii.
Z dziećmi nigdy nie miała kłopotu, zawsze dobrze się uczyły, ale na wywiadówki chodziła z drżeniem serca.

- Bałam się, że znowu będą na coś zbierać pieniądze, a ja zawsze miałam pustkę w portfelu - opowiada Halina.

Jednak za komitet rodzicielski, chociaż nie musiała, płaciła.
- Czułam się lepiej, kiedy nie musiałam znowu podań pisać, że "z uwagi na sytuację materialną" nie mogę płacić - tłumaczy.

Synowie, kiedy zaczęli dorastać, najwyraźniej mieli dość tej biedy.
- Pracowali przez całe wakacje tylko po to, żeby kupić sobie najdroższe buty, jakie były w sklepie sportowym - opowiada. - Było mi przykro, bo widziałam, że musieli tę biedę odreagować...

W tym wszystkim jest jedno, co ją bardzo cieszy:
- Sprzątałam kiedyś u kobiety, której mąż pracował za granicą - opowiada. - I wiem jedno. Ja, przy swojej biedzie, lepiej przygotowałam swoje dzieci do życia niż ona.

Zawsze można znaleźć radość

- Osiemset złotych emerytury, z czego 200 na mieszkanie, a 100 na prąd i gaz, chociaż staram się zużywać jak najmniej - wylicza pani Kazimiera, wdowa. - A sto złotych to moje stałe comiesięczne wydatki na leki. Na życie zostaje mi czterysta. Ale wcale nie narzekam, bo co mają powiedzieć ludzie, którzy mają tyle samo i cztery osoby do wykarmienia?

Ostatnio pozwoliła sobie na luksus: poszła z koleżanką na film o Popiełuszce, a po kinie na ciastko i kawę.

- Na taki wydatek mogę sobie tylko raz w roku pozwolić - mówi Kazimiera. - Właśnie ten brak perspektywy najbardziej przytłacza. Bo u nas emeryt nie może liczyć, że cokolwiek zmieni się w jego życiu. I ten brak perspektyw jest zawsze najgorszy.
Widzi to po swoich znajomych, których spotyka w przychodni, pod gabinetem lekarskim. Tam zaczyna się strefa czosnku... jedzą czosnek, żeby na antybiotyki nie wydawać.

- A ja im mówię, że mogło być gorzej - podkreśla. Ostatnio poznaje swoje miasto na nowo, jeździ autobusami od początku do końca trasy. Dzięki temu, że po osiągnięciu siedemdziesięciu lat przejazdy MZK są już darmowe.

- A jak skończę 75 lat, dostanę 150 złotych zasiłku pielęgnacyjnego - cieszy się pani Kazimiera. - Nigdy nie byłam na Podhalu, chciałabym pojechać do Zakopanego, może jak dostanę zasiłek pielęgnacyjny, to zrealizuję swoje marzenie.
Rita, Halina i Kazimiera się nie znają, ale mówią podobnie: bieda, ta prawdziwa, kiedy brakuje na chleb, jest wstydliwa. Ale najgorzej jest, kiedy człowiek traci chęć do życia. A jak ją ma, to z biedą w portfelu się wygrywa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna