Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czasem widziałem, że mam Mietka w sobie. Że wywołuję strach

Urszula Krutul
Kamil Dobrowolski na planie filmu „Syn Szawła”
Kamil Dobrowolski na planie filmu „Syn Szawła” Archiwum domowe
To, że znalazłem się w obsadzie filmu „Syn Szawła” można nazwać szczęśliwym zbiegiem okoliczności - mówi Kamil Dobrowolski, aktor, który studiował w Akademii Teatralnej w Białymstoku. - To film wyjątkowy, unikatowy. Wierzę, że Oscar trafi do nas.

- Co jest największą siłą węgierskiego filmu „Syn Szawła”, w którym grasz jedną z ról i który jest nominowany do Oscara?

- Myślę, że przede wszystkim koncept, długoletnie przygotowania merytoryczne i sposób prowadzenia kamery. To dużo robi dla odbioru filmu. Bardzo ważnym elementem jest dźwięk. Nie ma tam muzyki, jest dźwięk, złożony z różnych głosów. On dopełnia to, czego nie widzimy na ekranie. Efekt jest piorunujący. To jest naprawdę mocne kino.

- Jak dostałeś się do tego filmu?

- Jak teraz na to patrzę, to myślę, że to był ciąg szczęśliwych zbiegów okoliczności. Dostałem od mojej agentki z Agencji Aktorskiej JMC, Ady Cyndler maila z informacją, że „produkcja węgierska jest być może zainteresowana współpracą z panami”. Nas było wtedy więcej, nie byłem jedyny. Trzeba było wysłać swoje demo, ale ja to w sumie zignorowałem. Pomyślałem, że będzie jak przy poprzednich castingach do reklamówek i do fabuł, na których byłem. Ale znów dostałem telefon od agentki, która spytała czy chcę brać udział w tej węgierskiej produkcji, czy nie (śmiech). Zmontowałem demo ze spektaklu, wysłałem je i dostałem maila z odpowiedzią, że „panów dema”, znów w liczbie mnogiej, „spotkały się z zainteresowaniem ze strony węgierskiej, teraz proszę wysłać smutny monolog. Najlepiej o tematyce wojennej”. Postawiłem kamerę, kolegę obok i do niego powiedziałem monolog ze spektaklu „Mama da” w reżyserii Bogdana Renczyńskiego. Wysłałem i dostałem odpowiedź, zaczynającą się od słów „pana monolog”...

- Już w liczbie pojedynczej.

- Dokładnie. Spodobał się i poprosili mnie o zdjęcia w kapeluszu. Zrobiłem sobie selfie na balkonie. Wysłałem i zapadła cisza.

- Ale nie poddałeś się?

- Myślałem, że tak naprawdę wszystko się skończyło. Ale tak się złożyło, że jakiś czas później, prywatnie, wybrałem się do Budapesztu. Dałem o tym znać pani agent i okazało się, że specjalnie dla mnie został zorganizowany casting. Nie pamiętam, czy byłem wtedy castingowany do roli Mietka, którą finalnie zagrałem, czy do innej. Pamiętam tylko, że dali mi mówiącego po polsku partnera, pół Węgra pół Polaka. Reżyser chciał, żebym próbował wyciągnąć od niego informacje i w żadnym wypadku nie był agresywny. Partner mi tego nie ułatwiał i ta agresja się stopniowo wyzwalała. Ale ekipa castingowa nie robiła cięcia. Oni chcieli to zobaczyć. Później był casting w Polsce dla polskich aktorów, ale miałem wtedy generalne próby do „Dzikich łabędzi”, spektaklu w Teatrze Maska w Rzeszowie i nie mogłem pojechać. O tym, że jestem w filmie dowiedziałem się miesiąc przed zdjęciami.

- Co cię najbardziej zaskoczyło na planie?

- Przyjechałem i zobaczyłem jedną kamerę. Wydawało mi się, że to wygląda inaczej. Że sceny są kręcone z kilku kamer, żeby zaoszczędzić czas. Później zrozumiałem, że to jest atut tego filmu, że mamy jedną kamerę, która cały czas podąża za głównym bohaterem. I to sprawia takie niepokojące uczucie klaustrofobii u widza. Zaskoczyło mnie też to, że na planie była niezwykle duża dyscyplina. Musiałem się nauczyć jej podporządkowywać. Myślałem, że będę się czuł wyobcowany. Ale poznałem na planie fajnych kolegów, z którymi mam kontakt do dzisiaj.

- Kim jest Mietek, którego grasz?

- Mimo, że funkcyjny, to jednak więzień obozu zagłady... Jest dosyć agresywny, ale ja znajduję motywację dla jego agresji - chciał po prostu przetrwać. Tak samo jak reszta więźniów. On sobie funkcji sam nie wybrał, on ją dostał. Żeby dobrze się z niej wywiązać musiał być twardy. Później dowiedziałem się, że Mietek jest postacią historyczną.

- Co było najtrudniejsze w tej roli?

- Reżyser mówił mi praktycznie na każdym etapie „postać masz, ale...”. I tu pojawiały się uwagi, które musiałem zrealizować. Musiałem poradzić sobie ze swoją nadpobudliwością, nadaktywnością. Słyszałem: „Kamil, to nie opera, za szybko, nie tak ekspansywnie”. Musiałem odrzucić to, co aktor łapie pracując w teatrze. Musiałem się z szerokiego, scenicznego grania przerzucić na proste, filmowe. Ale wypracowałem tę postać. Nawet na zwykłych zakupach myślałem o Mietku. Czasem w oczach ludzi widziałem, że mam Mietka w sobie, że wywołuję strach. W filmie było mnóstwo statystów. Dostałem od nich swoisty komplement, że byłem najgroźniejszy z kapo.

- To, że jesteś aktorem lalkarzem pomagało ci na planie?

- Wydział Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku dał mi to, że potrafię lepiej pracować z wyobraźnią. Nauczył mnie też myślenia aktorskiego. Lalkarze mogą pracować zarówno z formą jak i w żywym planie. Dusza aktora, którą wykształciły we mnie studia w Białymstoku na pewno mi pomogła.

- Jak wspominasz Białystok?

- Fantastycznie. Jeżeli chodzi o kreację, wyobraźnię, fantazję, zabawę, uwalnianie swojego wewnętrznego dziecka, to był chyba najbardziej płodny okres w moim życiu. Mogę powiedzieć, że to była aktorska kuźnia - ze wspaniałymi pedagogami, zapleczem, kolegami. Cała akademia jest magicznym miejscem. Często wracam do niej myślami i tęsknię. Bardzo miło wspominam też moje mieszkanie przy ulicy Gruntowej. Miałem wspaniałych sąsiadów, którzy byli bardzo tolerancyjni dla nas, studentów. Białystok kojarzy mi się też z moimi współlokatorami, z przyjaźnią na całe życie.

- Film „Syn Szawła” zdobył sporo nagród, m.in. Złoty Glob. Ponoć przespałeś ceremonię wręczenia nagród...

- Zapomniałem o tym, że są wyniki (śmiech). Poszedłem spać, obudziłem się rano, wchodzę na Facebooka, a tam stos oznaczeń, wiadomości od moich znajomych. To było totalne zaskoczenie.

- Film gna jak burza. Zdobył też nagrodę w Cannes, a teraz będzie walczył o Oscara. Jak oceniasz jego szanse?

- Bardzo wysoko. „Syn Szawła” to kino wyjątkowe, unikatowe. Wierzę i pragnę tego, żeby Oscar trafił do nas. To dla mnie duże szczęście, że trafiłem na plan tego filmu. Te wszystkie nagrody, wyróżnienia, są dla mnie trochę jak sen, w którym uczestniczę. Boję się, że ten sen kiedyś się skończy. Ale równocześnie jestem niezmiernie szczęśliwy, że dzieje się to, co się dzieje. Że mogę być małym trybikiem w filmie, kóry na pewno zapisze się na kartach historii kina.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna