Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy Beata Tyszkiewicz się sprzedała?

Redakcja
– Jestem spod znaku Lwa. Lew się rusza tylko wtedy, kiedy jest głodny, a potem śpi. Jestem bardzo pracowita i bardzo leniwa – mówi Beata Tyszkiewicz.
– Jestem spod znaku Lwa. Lew się rusza tylko wtedy, kiedy jest głodny, a potem śpi. Jestem bardzo pracowita i bardzo leniwa – mówi Beata Tyszkiewicz.
17 lat temu nakręciła pierwszą reklamę. Odkurzacz, który wtedy dostała, służy jej do dziś. Potem półnaga reklamowała kosmetyki...

Dlaczego znana aktorka się na to godzi? Beata Tyszkiewicz opowiada Alicji Polewskiej.

Była pani pierwszą wielką aktorką, która zagrała w reklamie.
- A tam zaraz - zagrała. To zdjęcia były. Przy odkurzaczu, który zresztą od 17 lat mi służy.

Dali go po zdjęciach?
- Dali, a co mieli nie dać. To bardzo przyjemne było. Siedziałam sobie na eleganckiej kanapie, w swojej sukience, w eleganckiej willi w Aninie. Obok stał ten elektrolux i robili zdjęcia. Wszystkiego cztery godziny. I jeszcze zapłacili. Jak dają, to trzeba brać. Zawsze mówię: tak.
No, ale wizerunek.
- Wielkie mi co. Zawsze uważałam, że powiedzieć komuś, kto produkuje elektroluksy, że one są be, a perfumy - to bardzo poproszę, to bardzo niegrzecznie. Jednak kiedy do mnie zadzwonili i powiedzieli, że ten wielki producent sprzętu AGD sobie mnie wymarzył w polskiej reklamie, to pomyślałam, że na głowę upadł.

Potem popytałam tu i tam, i już wiedziałam, że koledzy za "twarz" biorą takie to a takie pieniądze (pani mogę powiedzieć, ale broń Boże nic do druku, tajemnica!). Pomyślałam: to ja im powiem , że chcę ... tysięcy dolarów. Wtedy oni odpowiedzą, że ich nie stać.

Sprawa sama się rozwiąże, ale to nie ja odmówię, tylko oni. Sprytne, co? Ale zgodzili się. Ktoś ważny zadzwonił i powiedział: Będziemy płakać i płacić, ale pani musi być. No to byłam. Trzeba być idiotą, żeby takich pieniędzy za takie coś nie przyjąć. A pieniądze bardzo się przydały - moja matka była wówczas bardzo chora, wymagała profesjonalnej obsługi. Mogłam jej zapewnić, co tylko było potrzebne. To duża satysfakcja.

Teraz "złamał" się Krzysztof Majchrzak. Mówił, że nie on, że nigdy.
- I co z tego, że mówił. Zmienił zdanie i już.

Ale pani po tym odkurzaczu...
- Reklamowałam Dove półnaga, no - ćwierć naga. Chodziło o to, że te kosmetyki pielęgnują nie tylko młode ciała. Ja jestem na czasie. Wydaje mi się, przynajmniej. Byłam też kulką nr 14.

?
- Tak. Mówiłam coś takiego: Jej nie bierz, ona się rozpycha. Dwa zdania.

Było warto?
- Absolutnie. To była propozycja nie do odrzucenia. Było zresztą bardzo zabawnie. Zadzwonił do mnie pan Jerzy Gudejko, który jest moim agentem w specjalnych sprawach, głównie rosyjskich, bo uzyskać stamtąd pieniądze to wielka rzecz. On mnie też wkręcił w filmiku "Mamy cię". No i mówi mi, że jest casting do kulek w totolotku. Co pan sobie wyobraża?! Że ja się będę toczyła? Wyobraziłam sobie, że będę ubrana jak ta kulka i się będę toczyła.

Okazało się, że nie. Że wystarczy, żebym przyjechała do studia i dała próbkę swojego czarującego głosu. Tę reklamę robił Iwo Zaniewski, bardzo mądry i wspaniały człowiek. No więc pojechałam, a tam sushi, szmusi, herbaty, kawy, Szapołowska i wszystkie te, co to nie możemy się normalnie spotkać. Weszłam do jakieś kabiny. Powiedziałam te dwa zdania. I dalej piłam herbatę i jadłam japońszczyznę. Jeszcze mi powiedzieli, że zapłacą mi 350 zł za ten casting.

Mówię sobie - dobra nasza, auto zatankuję. Po czym dzwoni pan Jerzy do mnie i mówi, że wygrałam ten casting. I pyta, jakie honorarium, czy pani się zgadza na... tysięcy. Ja mówię: no tak, ale kiedy to trzeba nagrać. A on na to - pani już przecież to nagrała. No i niech mi pani powie, czy Pan Bóg nie zrzuca takich rzeczy z nieba?

Ale swojej ceny pani nie negocjowała?
- Też mnie wtedy ktoś o to zapytał, ale to byłoby nieprzyzwoite. Bo co mam powiedzieć, że te ileś tysięcy to za mało?! Dlatego do reklamy mam szalenie swobodny stosunek, może gdyby one były kontrowersyjne, to miałabym inne zdanie. To jest show biznes i nie można tego negować, trzeba patrzeć na to jak na show właśnie. Trudno to osądzać, tym bardziej że pan Majchrzak bardzo podoba mi się w tej reklamie. On tam gra. Jest bardzo intrygujący, jak zresztą zawsze w swoim aktorstwie. To jakieś uzupełnienie go. Może pojedzie wreszcie na jakieś wakacje...

Robi pani nadal zdjęcia?
- Nie chce mi się, choć ta zima taka piękna. Zrobiłam z okna zdjęcie roweru pod moim domem. Stał i stał, a śnieg usypał się nad nim i powiększył go o jakieś piętnaście centymetrów. Córce wysłałam. Na Koszykowej jest też taka śliczna rynna w lodzie. Błyszczy się, mieni. Ale jak pomyślę, że mam tam specjalnie z aparatem jechać - to mi się nie chce.

Ale wystawa w Zachęcie "Moje dzieci, moja miłość" chyba zobowiązuje.
- To też się zdarzyło. Nigdy przecież z tymi rodzinnymi fotografiami nie znalazłabym się w Zachęcie. Ale pewien sponsor - zamożny, amerykański - koniecznie chciał zrobić moją wystawę. Rozmawiałam z Andą Rottenberg i zorientowałam się, że Zachęta nie ma pieniędzy. Pani Ando - mówię jej - jak pani chce, to proszę zrobić moją wystawę, a ten sponsor dobrze zapłaci.

Nie zdawałam sobie sprawy, że są fotograficy, którzy wielką rolę przywiązują do wystaw. I żaden z nich nie był w Zachęcie, a tu naraz ja! Ale to się podobało, mówiło się o tym. TVP Polonia chciała zrobić ze mną reportaż o tej wystawie. Prosili, żebym ich oprowadziła. Patrzę, a przed moimi fotografiami stoją krzesła, siedzą na nich ludzie i patrzą. Jak na dzieła. Boże! Chciałam powiedzieć: halo, to nic takiego, to takie zdjęcia moich dzieci! No, ale potem dowiedziałam się, że w tych fotkach widać wpływy Wyspiańskiego i takie tam. To było bardzo miłe.

I już nie ciągnie?
- Córka robi zdjęcia. Przychodzi taki czas, że trzeba coś oddać. Teraz jej pora. Ona ma małe dziecko, niech teraz fotografuje swoje.

A pani jako babcia?
- Mam jej konkurencję robić? To jej dziecko, jej zdjęcia. Każdy ma swój czas, swoje rzeczy.

Jaką jest pani babcią?
- Żadną! Ja pracuję. My, kobiety, które wychowałyśmy dzieci z pewną starannością, nie cierpimy na kompleks uwielbienia wnuków. Jeśli potrzebna jest jakaś konkretna pomoc, to próbuję zarobić na kogoś, kto zrobi to lepiej niż ja. Ja strasznie kocham wnuka, ale jestem osobą zbyt zajętą, żeby im wchodzić w życie. Zresztą, kiedy córki były małe, też nie uważałam, że najważniejszą rzeczą jest robić im kogel-mogel.

Jak wygląda pani dzień?
- Jestem spod znaku Lwa. Lew się rusza tylko wtedy, kiedy jest głodny, a potem śpi. Jestem bardzo pracowita i bardzo leniwa. I te dwie rzeczy się nie wykluczają. Kiedy pracuję, to nie zawsze robię to, co lubię, a kiedy leniuchuje - to robię tylko to, co lubię.

Czyli co?
- Gotować, piec, robić konfitury.

Przecież to ciężka praca.
- O, kochana pani - jak się robi, co się lubi, to się człowiek nie napracuje.

Ale pani jednak pracuje.
- No tak. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji, żebym mogła odrzucać i nie pracować.

A pani role, aktorstwo to...
- ...zajęcie. To tak wynikło. Nigdy w sprawie żadnej roli, żadnego filmu nie wykonałam ruchu. Wszystko samo przyszło. Każdemu w życiu należy się to, na czym mu najmniej zależy. Może nam zależeć wewnątrz, ale nie wolno tego pokazać. Przecież ja chciałam iść na weterynarię, ale zagrałam w jakimś filmie, ktoś mnie tam poznał, poszłam do szkoły, potem wyleciałam z tej szkoły teatralnej, Hass chciał, żeby zagrała we "Wspólnym pokoju", później w "Lalce". I tak przechodziłam z filmu na film. Ja nawet agenta nie mam. Dzwoni reżyser, mówi: "Mamy scenariusz, może byś przeczytała", potem umawiamy się na kawę i gram. Nie chodzę na żadne castingi. No chyba że do zagrania jest kulka. To wtedy tak. Bo kulki wcześniej nie grałam. Ale teraz jako kulka już wszystko wiem na temat totolotka.

Gra pani, jest jurorem, pisze.
- No piszę. Teraz książkę kucharską. Zależy mi, żeby podać przepisy, jak w dwadzieścia minut można zrobić fajną kolację. Ale nie takie: trzy ziarenka czerwonego pieprzu, siedem zielonego i cztery kapary. Wszystko za 150 zł. Kupujemy, bierzemy, ile trzeba, zakręcamy słoiki i wstawiamy do lodówki, a po trzech tygodniach wyrzucamy, bo skisło.

Bo wszystko musi mieć swój rytm. Nie, to nie to. Dla mnie ważna jest czystość smaków i łatwość. Ale zamiast zrobić jajecznicę i podać ze szklanką mleka, można zrobić suflet z sera.

Przepisy sprawdzone?
- Nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Ręczę. Ja zawsze dużo pisałam, prowadziłam wielką korespondencję, notowałam. Miałam swój świat, bo potrzebowałam pisać. I kiedy Marek Łebkowski powiedział, że warto, żeby ktoś o mnie napisał, powiedziałam, że mam jakieś notatki, tylko je muszę znaleźć. Jak on to przejrzał, powiedział, że mam tylko wybrać zdjęcia i załatwić prawa do tych zdjęć.

Nadal pani notuje?
- Nie, bo przyszły do mnie inne formy. Felietony piszę, odpowiadam na listy w różnych redakcjach. Zarabiam swoimi radami, doświadczeniem, pomysłami na rozwiązanie sytuacji. Bawi mnie to.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna