Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy ta parafia jest przeklęta? W ciągu kilku tygodni było aż 6 tajemniczych samobójstw!

Piotr Kutkowski / Nowiny24
Ślady po tragedii. Przy tym płocie życie odebrał sobie Bartek. Obok krzyżu w Mszadli, gdzie powiesił się mieszkaniec Łaguszowa.
Ślady po tragedii. Przy tym płocie życie odebrał sobie Bartek. Obok krzyżu w Mszadli, gdzie powiesił się mieszkaniec Łaguszowa. Piotr Kutkowski
Sprawa jest tajemnicza.

Samobójstwa są naśladowcze

Anna Małaśnicka, psychoterapeuta: - Ludzie mają swoje problemy, a niektórzy upatrują sposobu na ich rozwiązanie w samobójstwach. Są też takie czynniki jak chociażby uzależnienia. Ktoś, kto ma nieuporządkowane życie emocjonalne, bardzo przeżywa zgony znajomych, a w małych społecznościach są one szczególnie nagłaśniane. Dla kogoś mniej dojrzałego taka śmierć może stać się wzorem do rozwiązania własnych problemów. Niestety, samobójstwa są naśladowcze.
By temu zapobiegać, istnieją specjalne programy. Na pewno potrzebna jest interwencja psychologa i wsparcie dla ludzi żyjących w tym środowisku.

Jedna parafia, trzy wsie, sześć samobójstw w kilka tygodni. Ludzie mówią: fatum. Inni, że to robota szatana. Wszyscy przyznają: ogromna tragedia. Przyczyny? Brak.

Kiedy zaczęła się ta koszmarna seria w parafii w Łagowie (woj. świętokrzyskie) dziś trudno rozstrzygnąć. Nie wiadomo, czy pierwszy powiesił się emerytowany listonosz z Łaguszowa, czy mieszkająca w tej samej wsi Janina. Ciało listonosza znaleziono 4 maja. Wisiało w przedsionku jego domu. Zwłoki 61-letniej Janiny znalazł 22 maja w lesie mężczyzna, który pojechał po drzewo. Tyle że kobieta zaginęła już 20 kwietnia i od tego czasu była poszukiwana.

Feralnego dnia wyjechała z domu do Puław, by wpłacić ratę kredytu i zrobić zakupy. Rodzina rozmawiała z nią przez telefon. Potem nastąpiła cisza.

Janiny szukali znajomi, rodzina, strażacy, policjanci. Rozlepiono ogłoszenia ze zdjęciem. Las, w którym znaleziono zwłoki, przeczesywano kilkakrotnie. - Byłem w tym miejscu ze trzy razy i nic nie widziałem. A przecież ten las znam od dziecka - zaklina się jeden z mieszkańców.

Wisiała na bandażu elastycznym. Obok w torebce dokumenty, telefon komórkowy i grosik na szczęście. Wszystko zabrała policja, prokuratura zarządziła sekcję. Ciało było w stanie znacznego rozkładu. Kobietę pochowano na cmentarzu w Łagowie.

Śmierć na krzyżu

Na tym samym cmentarzu pochowano listonosza, a kilka dni później mieszkańca Łaguszowa, który powiesił się na przydrożnym krzyżu w Mszadli Starej. Tego samego dnia w pożarze własnego domu zginął jego brat. A teraz próbował się powiesić jeszcze jeden brat. Na szczęście w porę go odcięto. Po tym wszystkim ksiądz proboszcz poświęcił krzyż w Mszadli.

- Ale Złego to nie odegnało - utrzymuje mężczyzna sączący piwo przed sklepem. - Niedawno sam odcinałem od sznura martwego Ryśka, a dzień później na płocie powiesił się Bartek.

Przyszła kolej na mnie

Ryszard mieszkał w Wólce Łagowskiej z matką oraz siostrą i jej rodziną, mężem i córką. Był stolarzem, ale utrzymywał się z prac dorywczych. Jak twierdzi jego siostra, załamał się po wypadku. W listopadzie zeszłego roku. potrącił go samochód. Kierowca uciekł. Ryszard miał pokiereszowaną nogę i przed sobą wiele miesięcy leczenia. Gips zdejmowano mu po kawałku. Kiedy zdjęto całkowicie, Ryszard zobaczył siwiznę i przeraził się.

- Dzwonił do mnie ze szpitala, mówił, że utną mu nogę i żeby zabrać go do domu - opowiada siostra. - Ordynator mnie uspokajał. Ale gdy odwiedziłam brata w szpitalu, usłyszałam, jak inni pacjenci straszyli go odcięciem nogi…

- Bardzo cierpiał - załamuje ręce matka. - Z trudem poruszał się o kulach, zamówiłam więc dla niego taki specjalny wózek, by mógł jeździć po wsi. Zrobił go znajomy ze starych części od rowerów i samochodu. Zapłaciłam sto złotych. Przeprowadziłam też syna z piętra do drugiego, parterowego domku, aby nie miał kłopotów z wchodzeniem.

Po długim leczeniu Ryszard wyszedł ze szpitala. Siostra przyznaje, że bardzo bali się o jego psychikę. - Mówił, że jest namierzany GPS-em, że ktoś go śledzi. W niedzielę w nocy też był bardzo niespokojny. Zadzwonił do mnie i mówił, że przyjechał autobus z sektą, która będzie chciała go wykończyć tak, jak wykończyła panią Janinę. I że teraz na niego przyszła kolej. Okazało się, że autobus rzeczywiście był, ale szkolny. Odwiózł moją córkę po występach.

Tego dnia matka długo przy nim czuwała. Było po godz. 4 nad ranem, gdy zasnął. Poszła się zdrzemnąć. - O wpół do siódmej jeszcze żył, bo zięć wziął od niego recepty do wykupienia...

Godzinę później zobaczyła syna wiszącego na haku za budynkiem. Klęczał martwy. - Dlaczego to zrobił, dlaczego? - pyta matka połykając łzy. - Przecież robiliśmy wszystko, by mu pomóc!

Szukała matka, znalazł sąsiad

W domu 15-letniego Bartka nie ma rodziców. Pojechali załatwiać formalności związane ze śmiercią syna. Jest rodzeństwo - młodszy brat i dorosła siostra. Mówią, że Bartek był bardzo skryty, nikomu się nie zwierzał. Ale też nic nie zapowiadało tragedii. Chłopiec kupił sobie króliki, wybierał się na ryby, umówił się z sąsiadem, że trochę u niego popracuje.

- Był bardzo pracowity, marzył o kupnie skutera - opowiadają mieszkańcy wsi.
W nocy z poniedziałku na wtorek nie pojawił się w domu. Szukała go matka, znalazł sąsiad. Martwego, wiszącego na płocie.

- Płakali nauczyciele, płakali uczniowie - wspomina Sławomir Pastuszko, dyrektor gimnazjum w Wólce Zamojskiej, do której chodził Bartek. - Poprosiłem o przyjazd psychologa ze Zwolenia. Rozmawiał z grupami uczniów i indywidualne.
Bartek powtarzał pierwszą klasę, ale w opinii dyrektora nie sprawiał kłopotów wychowawczych.

Śmierć po lekcjach

Wydawało się już, że fatum ustąpiło. Do 11 czerwca. Wtedy to w Rudkach samobójstwo popełnił 14-letni uczeń gimnazjum w Przyłęku.

- Krzysztof chodził do drugiej klasy, był dobry w sporcie, nie sprawiał większych kłopotów - podkreśla Jerzy Kamionka, dyrektor szkoły. - Był zagrożony z kilku przedmiotów, ale w pierwszej klasie pod koniec roku sobie poradził i dostał promocję.

W tym roku - zdaniem dyrektora -sytuacja wyglądała podobnie. W piątek 11 czerwca zaliczył pomyślnie język polski i połowę materiału z angielskiego. Nic nie wskazywało, że może targnąć się na życie.
- Nawet zapisał się na biegi przełajowe, które miały się odbyć w niedzielę w Sycynie, a potem na poniedziałkowe zawody - podkreśla Kamionka.

Po zakończeniu w tym dniu lekcji chłopiec wrócił do domu, rozmawiał z matką, zjadł posiłek, umówił się, że pomoże później przy zbiorze truskawek.
Po godzinie 15 zwłoki Krzysia znaleziono w pobliżu domu. Wisiał na drzewie. Zawiadomiono policję, przyjechał prokurator, zarządzono sekcję.

W gimnazjum pojawił się psycholog. Spotkał się z klasą Krzyśka, przyjął indywidualnie ponad 20 uczniów. - Takie wsparcie było wszystkim potrzebne - podkreśla Kamionka.

Wcześniej w gminie gościło dwóch psychologów. - Rozmawiali zarówno z powodzianami, jak i z rodzinami samobójców - mówi Marian Kuś, wójt gminy Przyłęk.
Wójt wystąpił do wojewody o sfinansowanie jeszcze jednego psychologa. Miałby on być do dyspozycji mieszkańców przez miesiąc.

Uwolnienie od ducha śmierci samobójczej

Wszystkie te przypadki badała prokuratura. - Nic nie wskazuje, aby te sprawy można było ze sobą łączyć. Może poza tym, że wydarzyły się w jednej gminie - przekonuje Grażyna Dzik, prokurator rejonowy ze Zwolenia.

Ale ludziom takie tłumaczenie nie wystarcza. Tyle samobójstw w kilka tygodni?
- To rzeczywiście rzadkie zjawisko - przyznał w lokalnym radiu ksiądz Sławomir Płusa, diecezjalny egzorcysta. Przypomniał, że podobna sytuacja miała miejsce w parafii Solec. Wówczas podczas rekolekcji wielkopostnych zaprosił parafian na Mszę Świętą z modlitwą o uzdrowienie międzypokoleniowe i o uwolnienie od skutków nie odpokutowanych grzechów przodków. - Do dzisiaj nie było tam samobójstwa - stwierdził ksiądz. - Msza święta o uwolnienie od ducha śmierci samobójczej i o uzdrowienie międzypokoleniowe mogłaby pomóc.

Szatana trzeba wypędzić

Proboszcz parafii w Łagowie, ksiądz Kazimierz Tynkowski nie wie, w czym upatrywać przyczyn samobójstw. Zdaje sobie sprawę, że te tragedie rzutują na życie wspólnoty, ale komentować ich nie chce.
Ostrożny w wygłaszaniu opinii jest też wójt Marian Kuś. - Do każdej sprawy trzeba podchodzić indywidualnie, każda ma inne podłoże. Niekiedy w tle był alkohol i patologia. Poszkodowanym rodzinom staramy się teraz pomagać, jak tylko możemy - zapewnia.

Mieszkańcy Łagowa, Wólki Łagowskiej i Łaguszowa mówią o fatum, które zaciążyło nad okolicą. Po wsiach krąży też zabobon: "samobójstwo jednej kobiety pociąga za sobą samobójstwa siedmiu mężczyzn".
- Na razie nie żyje pięciu - wyliczają - ale jest już kolejny co mówi, że "teraz przyszła jego kolej".

Matka Ryszarda nazywa to fatum po imieniu: "szatan". - Chcemy zaprosić do naszego domu inne rodziny samobójców i księdza, by odprawił tu mszę za dusze naszych bliskich.
Siostra zmarłego myśli również o zaproszeniu księdza, ale egzorcysty. Takiego, któremu udałoby się wygnać szatana…

Fatum nad parafią. Sześć samobójstw w ciągu kilku tygodni

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna