Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dałbym się zabić pierwszy

B. Maleszewska
Zenon Kruczyński z myśliwego, wyruszającego co tydzień na polowanie, stał się ekologiem. Jak mówi, swoimi zwierzętami będzie opiekował się do końca życia.
Zenon Kruczyński z myśliwego, wyruszającego co tydzień na polowanie, stał się ekologiem. Jak mówi, swoimi zwierzętami będzie opiekował się do końca życia. B. Maleszewska
Rozmowa. Z Zenonem Kruczyńskim, byłym myśliwym, obecnie ekologiem walczącym o prawa zwierząt i zakaz polowań na terenie Puszczy Białowieskiej, autorem książki "Farba znaczy krew", rozmawia Urszula Ludwiczak

Był Pan myśliwym przez 20 lat, w tym czasie zabił Pan około tysiąca zwierząt. W swojej książce "Farba znaczy krew" rozlicza się Pan z przeszłością, próbuje zrozumieć czy wyjaśnić, dlaczego ludzie zostają myśliwymi i zabijają bezbronne zwierzęta, głównie dla rozrywki. U Pana myślistwo to była jednak tradycja rodzinna. Ojciec zabrał Pana na polowanie, gdy miał Pan kilka lat. Nigdy Pan obserwując ojca nie myślał, że to złe? Nie powiedział ojcu: nie poluj, nie zabijaj.

- Gdybym był w stanie powiedzieć coś takiego jako dziecko, pewnie nie kontynuowałbym tej tradycji. Ale najczęściej w życiu bywa tak, że jeśli na przykład pochodzi się z rodziny, gdzie jest obecny problem alkoholowy, to dzieci obarczone są bardzo wysokim ryzykiem kontynuowania tego sposobu życia, mimo że deklarują, że one nigdy nie będą tak żyć. Jakże często dzieje się inaczej. Podobnie jest w rodzinach z innymi tradycjami: myśliwskiej, wędkarskiej czy podróżniczej. Zazwyczaj ten ciąg pokoleniowy jest jakoś obecny.

Nigdy w czasie tych polowań z ojcem, jeszcze jako młody chłopak, nie narodziła się w Panu myśl, że polowanie to jest zwykłe zabijanie?

- Oczywiście, zdarzały się takie śmierci zwierząt, które we mnie jako chłopcu budziły wielki niepokój. Ale młoda osoba nie ma możliwości głębszej penetracji takich zdarzeń w swojej świadomości i psychice, choć czuje się jakoś źle. Ten niepokój łączy się tatą, ale tatę się kocha, dlatego niespokojne myśli trzeba odsunąć, starać się zapomnieć.

Takie "zapominanie" i pójście dalej drogą za ojcem, ułatwione jest przez to, że zdarzeń traumatycznych podczas polowania jest mniej niż takich, które środowisko myśliwych uznaje za chwalebne. Chociaż w życiu tak naprawdę liczą się tylko te traumatyczne - one zostawiają trwały ślad.

Zabicie dzika czy jelenia na polowaniu nie jest odbierane jako zdarzenie traumatyczne, gdyż najczęściej śmierć zwierzęcia zdarza się w taki sposób, że tego nie widzimy. Nawet gdy zwierz jest śmiertelnie trafiony, odskakuje w las, i gdy po jakimś czasie go dochodzimy, to jest już tylko ciało.

Zadawaną śmierć widzi się tylko wtedy, jeśli zwierzę dobija się osobiście. Gdy na przykład postrzelonego ptaka trzeba dobić własnymi dłońmi, zatrzymać palcami jego bicie serca. Albo dobić jelenia z najbliższej odległości strzałem w nasadę karku. Widać wstrząs ciała po takim strzale. Wtedy jest to trauma.

W obecnych czasach, gdy myśliwi dysponują tak szerokim arsenałem broni i snajperską techniką, prawie żadne zwierzę, do którego się strzela, nie ma szans na przeżycie. Choćby dlatego, że pociski myśliwskie są tak skonstruowane, by wywołać możliwie duże obrażenia, obojętnie gdzie trafią. Pomimo tej zaawansowanej techniki, w to całe strzelanie jest wkalkulowane standardowe ryzyko, że co któreś zwierzę zostanie tylko zranione kulą lub śrutem. Nie istnieją doskonali strzelcy, człowiek myli się, ma gorsze dni lub pada drobny deszczyk, albo jest mgiełka czy grubsza trawka na torze lotu myśliwskiego pocisku - to wszystko powoduje, że "mierzymy tu - trafiamy tam".

Często jest trochę tak, jak w wirtualnym świecie, komputerowej grze. Wystawia się lufę przez okienko ambony - monitor, naciska się przycisk na klawiaturze - spust broni i strzela. Śmierci nie widać. Bywa, że ktoś, kto idzie pierwszy raz w życiu na polowanie, od razu zabija. To jest mordercza przewaga człowieka.

A Pana syn, który chodził z Panem na polowanie, kiedyś zwrócił Panu uwagę?

- Nigdy tego nie zrobił. A gdyby nawet coś powiedział, miałbym gotową formułkę. Powiedziałbym: "Synku, przecież jemy mięso, by przeżyć, dokarmiamy zwierzęta, prowadzimy gospodarkę łowiecką, zabijamy tylko takie zwierzęta, które są niezdolne do samodzielnego życia, gdybyśmy nie regulowali ilości zwierząt, to co by te zwierzęta z nami zrobiły!". Czyli użyłbym wszystkich koronnych argumentów, które każdy myśliwy ma w małym palcu. I na które nie ma żadnych naukowych dowodów i uzasadnienia.

Gdyby użyć choćby tylko zdrowego rozsądku, to jakie myśliwskie racje przemawiają za tym, że zabija się ten cały leśny, polny i powietrzny drobiazg? Jak można dokarmiać dzikie gęsi? Jakie szkody rolnicze są z powodu kaczek czy słonek? Jaka jest konieczność regulowania pogłowia tego drobiazgu? Widać gołym okiem, że jest to zabijanie dla czystej przyjemności. Gdyby myśliwi poważnie traktowali swoje słowa, natychmiast powinni przestać rozwalać strzałami ze śrutu życie i ciała tych małych istnień. Albo przynajmniej przestać gadać.

Syn nie poszedł jednak w Pana ślady, nie poluje.

- Tak jak moi bracia, którzy też nie zostali myśliwymi.

Jednak chyba dzięki synowi Pan się zastanowił nad tym, co robi. W swojej książce opisuje Pan sytuację, gdy zabrał go na polowanie i na oczach ośmiolatka zastrzelił dzika. Pana syn się wtedy rozpłakał, na pytanie dlaczego, odpowiedział, że "on tak przed chwilą chodził sobie, a teraz nie żyje". Poczuł Pan wtedy, że stało się coś nie tak.

- To było rzeczywiście wydarzenie wstrząsające, lecz to, że definitywnie zakończyłem z polowaniami było całym procesem rozwoju świadomości, który doprowadził do zwrotu w życiu. Było wiele epizodów, które stopniowo docierały do mojej budzącej się wrażliwości.

Zacząłem głębiej zastanawiać się, dlaczego to robię, o co tu chodzi. Ludzie wielu rzeczy nie robiliby, gdyby byli w stanie zobaczyć, co naprawdę robią.

Kilkanaście lat temu poszedł Pan na swoje ostatnie polowanie. Wtedy trafił Pan i zranił goniącego sarnę psa. To ostatecznie przesądziło o rozstaniu z myślistwem na zawsze. Ilu myśliwych, tak jak Pan, dochodzi w pewnej chwili do wniosku, że to co robią, to zwykłe zabijanie?

- Chyba wszyscy myśliwi o tym wiedzą. To ich głęboko skrywana tajemnica. Nie dopuszczają swojej wrażliwości do głosu, zagłusza ich adrenalina, która towarzyszy polowaniom. Ale są też inne ważne powody do polowania. Bo czyż można czuć większą władzę, niż bycie panem śmierci?

Czy łatwo jest zrezygnować ze swoich wyjazdów do lasu z kolegami, zostawienia za sobą "tego całego bałaganu" by móc popolować, pogadać, imprezować?

To ilu jest myśliwych, którzy tak jak Pan, rozstają się z takim sposobem spędzania wolnego czasu, rezygnują z zabijania?

- Nie znam takich osób.

Czy da się zastąpić czymś myślistwo?

- Polowanie zajmuje bardzo dużo czasu, myśli i jeszcze trzeba na to wszystko zarobić. Istnieją koła łowieckie i cała organizacja myślistwa, którą trzeba obsłużyć, poświęcić temu niemało czasu. Wszystko to wymaga wielkiej ilości energii życiowej. Gdy się rezygnuje z polowania, następuje ogromny zwrot w życiu.

Powstaje wielka dziura czasowa i nadwyżka energetyczna, z którymi coś trzeba zrobić. Trzeba znaleźć nowy sposób na życie.

Jednego dnia pozbył się Pan strzelb, zapasów dziczyzny w lodówce i trofeów myśliwskich z domu?

- Nie da się tego zrobić w jeden dzień. Trwało z rok zanim wyczyściłem swoje życie, zanim ślady materialne zostały rozdysponowane. Oddałem wszystkie trofea, co do jednego.

Przestałem jeść mięso. W naturalny sposób zaczął budzić się we mnie inny sposób życia.

Mógłby Pan jeszcze kiedyś zabić jakieś zwierzę?

- Gdyby moja rodzina i dzieci nie miały co jeść i jedynym wyjściem, by ich nakarmić, byłoby zabicie zwierzęcia. Gdyby od tego zależało nasze przeżycie, może bym zabił. Żyjesz - masz prawo jeść, lecz ważne jest, jakie jest natężenie przemocy w twoim pokarmie.

Inne jest natężenie przemocy gdy zabijasz jelenia lub krowę, inne jest gdy ścinasz łan żyta. Jesteś tym, co jesz.

Był taki znany nauczyciel buddyjski - Rosi Philip Kapleau, którego ktoś zapytał: "Rosi, co ja mam robić, idę do wojska, może pojadę na wojnę i będę tam strzelał". Rosi odpowiedział: "Daj się zabić, zanim kogokolwiek zabijesz". Mam nadzieję, że tak właśnie postąpiłbym w stosunku do ludzi - dałbym się zabić pierwszy.

Zabijanie dzikich zwierząt przez tyle lat wpłynęło też na Pana stosunek do śmierci. Po odejściu Pana najwierniejszych towarzyszy polowań, dwóch psów, nie ma Pan zwierząt. To się zmieni?

- Chciałbym mieć psa, kota, dwie kaczki i ze dwie owce. Moja żona też! Może będziemy je mieli? Zwierzęta będą u mnie miały dożywocie. Nigdy bym ich nie zabił zastrzykiem pod pretekstem eutanazji, gdy będą stare czy niedołężne. Opiekowałbym się nimi do końca życia.

Dla kogo napisał Pan książkę? Dla myśliwych?

- Dla ludzi. Wszystkich ludzi. I dla zwierząt.

Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna