Nie obawia się pan rozprężenia w zespole? Pokonaliście wicemistrza Polski, a teraz rywal jest słabszy.
- Jedna jaskółka wiosny nie czyni. Wystarczy przecież przez moment pożyć wspomnieniami. My zajęliśmy w tamtym sezonie 10. miejsce, a Calisia miała brązowy medal. Powiedziałem dziewczynom, że jest fajnie, cieszymy się dwa dni, ale po tym zaczynamy operację Kalisz. Trzeba się podwójnie zmobilizować. Calisia będzie chciała się odegrać za gładką porażkę ze Stalą Mielec. Także, ze słowem "faworyt" to spokojnie...
Obejrzał pan pierwszy mecz Calisii? Dlaczego tak łatwo przegrała 0:3?
- Zespół z Mielca zagrał dobrą zagrywką. To jest sposób na każdą drużynę i każdy mecz. Wszystkie kłopoty Calisii zaczynały się od przyjęcia. Poza tym Stal przypomina trochę Nysę, która kiedyś w męskiej lidze, bez gwiazd potrafiła zdobyć wicemistrzostwo Polski. W zespole z Mielca zaszła też w letniej przerwie tylko jedna zmiana. Od dwóch, trzech lat gra w praktycznie tym samym składzie i to przynosi efekty.
Po pierwszej kolejce zrobiło się o was głośno. Jak przekuć to w wiarę w siebie, a nie... w próżność?
- Trzeba kontynuować to co robimy. Ja i zespół stąpamy twardo po ziemi. Dziewczyny mają dowód, że wszystko idzie w dobrym kierunku. To oznacza, że trzeba jeszcze więcej dać z siebie, bo się przecież opłaca. Ważne jest, że inni zaczynają nas szanować. Większość zespołów przyjeżdża do nas jak po swoje, a my chcemy to zmienić. Jedyny sposób to zwycięstwa. Ale nie zdobędziemy szacunku, jeśli teraz dołoży nam Calisia, potem Aluprof, Dąbrowa itd... Nie można podniecać się jednym meczem.
W Białymstoku jest parcie na sukces. Wiele lat minęło od czasów, gdy Jagiellonia grała w finale Pucharu Polski. A w AZS-ie już dwa lata temu działaczom marzyły się europejskie puchary.
- Ja to lubię, tylko parcie na sukces musi mieć podstawy. Proste rzeczy: hala, pomieszczenia, ośrodek młodzieżowy w regionie. Tu kupiono ligę i zawodniczki, a nie było żadnego zaplecza, nawet podstawowych przyrządów do treningu. Tak jakby pisać bez długopisu czy laptopa. Zróbmy podwaliny przez dwa, trzy lata i można atakować czołówkę ligi. Na razie cały czas raczkujemy. Dlatego, gdy ktoś zaraz mówi, że my już możemy walczyć o medale, to ja jestem na taką wiedzę "odporny".
Japonka w Calisii
Masami Tanaka to pierwsza Japonka, jaka zagra w polskiej ekstraklasie siatkarek. Prawdopodobnie zadebiutuje w Białymstoku, podczas niedzielnego spotkania naszej drużyny z Calisią.
Azjatka przyjechała do Kalisza w nocy z piątku na sobotę. Pierwszy mecz koleżanek - klęskę ze Stalą Mielec - obejrzała z trybun.
To największa niewiadoma w składzie przeciwniczek. Tanaka mierzy 182 centymetry, jest przyjmującą. Przyleciała z Osaki, ale ostatnio występowała w lidze francuskiej, a wcześniej w uniwersyteckich rozgrywkach w USA. W przyjęciu podobno jest lepsza niż w ataku i bloku. Pierwotnie do jej pozyskania skłaniał się pierwszoligowy Piast Szczecin, ale ostatecznie zrezygnował z zakupu "w ciemno".
W samym zespole Calisii panuje wielka mobilizacja: - Dziewczyny oglądały mecz ze Stalą i same nie wierzyły, że mogą popełniać takie błędy. Ten wynik traktuję jako wypadek przy pracy - mówi trener kaliszanek Stanisław Pieczonka.
W jego drużynie, mimo znacznych osłabień po sezonie, jest sporo dobrych siatkarek: Anna Woźniakowska, Magdalena Godos czy Marta Kuehn-Jarek. Dwie pierwsze miały nawet występować w Pronarze-Zeto Astwa, ale ostatecznie zmieniły zdanie.