Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dlaczego kobiety cierpią przez ginekologów?

Helena Wysocka [email protected]
Pani ginekolog nie rozpoznała, że kobieta jest w ciąży.
Pani ginekolog nie rozpoznała, że kobieta jest w ciąży.
Ciężarna kobieta zgłosiła się do suwalskiej lekarki, a ta przypisała jej tabletki antykoncepcyjne. - Kilka tygodni później straciłam dziecko - opowiada pani Maria.

Zrozpaczona suwalczanka pobiegła do gabinetu z pretensjami. Pani doktor przerwała jej w pół zdania. - Ale o co ta awantura? - miała zapytać. - Przecież nic takiego się nie stało. Jesteś młoda, jak zechcesz to urodzisz jeszcze nie raz. Sprawą zajęła się miejscowa prokuratura.
- Złożyłam doniesienie - przyznaje kobieta. - Przeżyłam koszmar i nie chcę, aby inne doświadczyły tego samego.

Zbigniew Dudko, prezes Stowarzyszenia Pacjentów Primum Non Nocere w Białymstoku mówi, że skarg na lekarzy jest coraz więcej.

- Choć bardzo trudno jest udowodnić medykowi, że popełnił błąd - przyznaje. - Najpierw trzeba trafić na uczciwego biegłego, który rzetelnie oceni dokumentację. Później, by otrzymać zadośćuczynienie, przekonać sąd. Pamiętam, że całkiem niedawno pewna białostoczanka, której dziecko zmarło z winy lekarza, dostała około 7 tys. zł., bo - jak tłumaczył sąd - tyle kosztował pogrzeb. Krakowski sędzia natomiast, w niemal identycznej sprawie, orzekł kwotę 100 tysięcy zł. Czy to znaczy, że tamtejsza matka cierpiała bardziej?

Była w ósmym tygodniu ciąży
Pani Maria ma 28 lat. Od trzech pozostaje pod stałą opieką ginekologiczną, ponieważ zażywa środki antykoncepcyjne.

- Pracuję, mam stałego partnera, dobrze nam się powodzi - opowiada. - Ale dzieci planowaliśmy nieco później. Nie oznacza to jednak, że usunęłabym ciążę. Nigdy nie zgodziłabym się na to.

Cztery miesiące temu kobieta źle się poczuła. Miała nudności, podwyższony puls. A poza tym, opóźniała się jej miesiączka. Umówiła się na wizytę do pani ginekolog.
- Zbadała mnie na fotelu - opowiada. - Stwierdziła, że czasem tak organizm reaguje, ale nie mam powodu do zmartwień, ponieważ wszystko jest w porządku. Wypisała receptę na tabletki antykoncepcyjne.

Kilkanaście dni później pani Maria poczuła mocne skurcze i zaczęła krwawić. Ponownie poszła do pani ginekolog. Wtedy usłyszała, że była w ciąży i właśnie poroniła. Tym razem lekarka wypisała skierowanie do miejscowego szpitala, ponieważ trzeba było usunąć tzw. resztki po poronieniu. Po zabiegu 28-latka dowiedziała się, że była w ósmym tygodniu.

- A to oznacza, że kiedy zgłosiłam się na badania do gabinetu byłam w czwartym, a nawet w piątym tygodniu! - kalkuluje kobieta. - Gdyby pani doktor zrobiła badanie usg, na pewno zauważyłaby mój odmienny stan.

Zirytowana poszła do gabinetu, by wyjaśnić sytuację. Twierdzi, że lekarka roześmiała się jej w twarz.
- Przestań udawać, że zależało ci na dziecku - miała powiedzieć. - Bo jeśli tak, to po co łykałaś te tabletki?

Pani Maria poinformowała o zdarzeniu suwalską prokuraturę.
- Posiadam badania histopatologiczne, które wykluczają choroby towarzyszące - dodaje 28-latka. - Wiem też, że tabletek, które zaleciła pani doktor nie można zażywać w ciąży. Są one wymieniane wśród wczesnoporonnych.

Pani ginekolog jest jednym z najdłużej pracujących w tej specjalizacji suwalskich lekarzy. Nie prowadzi prywatnej praktyki, ma natomiast podpisany kontrakt z NFZ. Zarzuty swojej pacjentki uważa za absurdalne.

- Tabletki nie miały żadnego wpływu na to, że poroniła - zapewnia. - Jestem przekonana, że biegli, do których z pewnością zwrócą się prowadzący postępowanie śledczy stwierdzą to samo.
Prokuratorskie śledztwo jest jeszcze we wstępnej fazie. Lekarka pracuje.

Skazany lekarz dalej pracuje
W ostatnich latach prokuratorzy z Suwalszczyzny prowadzili dwie sprawy, w których lekarze byli podejrzani o popełnienie błędu. Jedno śledztwo dotyczyło sejneńskiego ginekologa, który usłyszał zarzuty, a w połowie tego roku sprawa została umorzona.

- Powołani przez nas biegli nie potrafili jednoznacznie stwierdzić, czy podejrzany popełnił błąd, czy nie - wyjaśniał Ryszard Tomkiewicz, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Suwałkach.
Lekarz prowadzi m.in. prywatny gabinet, gdzie dwa lata temu leczyła się ciężarna Sylwia W. Podczas porodu doszło do komplikacji. Kobietę przewieziono do suwalskiego szpitala, ale było juz za późno. Dziecko urodziło się martwe.

Sylwia W. miała wątpliwości, czy lekarz zlecił wszystkie badania, które pozwoliłyby ustalić, że z ciążą dzieje się coś nie tak. O wyjaśnienie sprawy poprosiła prokuraturę, a ta poprosiła ekspertów o wykonanie opinii. Pierwszy dokument obciążał lekarza, więc usłyszał on zarzuty. Kilka tygodni później, tuż przed sporządzeniem aktu oskarżenia śledczy postanowili zwrócić się do biegłych z krakowskiej akademii o sporządzenie opinii uzupełniającej. Ten dokument nie dał podstaw do tego, by lekarz zasiadł na ławie oskarżonych.

- Eksperci nie mogli jednoznacznie określić przyczyny śmierci dziecka, ponieważ nie było sekcji zwłok - dodaje prokurator Tomkiewicz.
Natomiast skazaniem lekarza zakończyło się inne postępowanie, prowadzone przez suwalskich śledczych. Przed sądem tłumaczył się Robert M., którego zaniedbania spowodowały, że zbyt późno podjęto decyzję o cesarskim cięciu. Dziecko urodziło się z wieloma wadami i do końca życia musi być rehabilitowane. Medyk nie przyznawał się do winy. Przekonywał sąd, że to położna powinna czuwać nad ciężarną.

Sąd nie podzielił tych argumentów i wymierzył ginekologowi karę więzienia w zawieszeniu. Dodatkowo nakazał zapłacić choremu dziecku 60 tys. zł tytułem zadośćuczynienia.
Matka chłopca zażądała też, na drodze cywilnej, pieniędzy od szpitala. I otrzymała je. Sąd orzekł, że dziecku należy się 360 tys. zł zadośćuczynienia. Szpital zapłacił, a teraz próbuje odzyskać pieniądze od ginekologa.

- Wina lekarza jest bezsporna - tłumaczy Adam Szałanda, dyrektor placówki. - Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy płacić za jego błędy. Powinna to uczynić firma ubezpieczeniowa, w której ma polisę.
Lekarz pracuje na oddziale. Nie ma bowiem podstaw, aby rozwiązać z nim umowę. Nie został pozbawiony prawa wykonywania zawodu.

Skarżyć można do komisji, albo do sądu
Zbigniew Dudko mówi, że skarg dotyczących pracy ginekologów jest najwięcej.
- Oczywiście, nie można wyciągać z tego zbyt pochopnych wniosków - zastrzega rozmówca. - W każdej specjalizacji, ginekologicznej także, są świetni fachowcy. Ale jest również grupa, która żeruje na zaufaniu i umiejętnościach kolegów po fachu.

Dudko przypomina, że przy wojewodzie działa specjalna komisja, która rozpatruje skargi na lekarskie pomyłki. Pacjenci muszą jednak pamiętać, że wnioski tam kierowane zamykają drogę do postępowań sądowych. A to jest istotne ze względów finansowych. Kwoty rekompensat przyznawanych przez komisję są znacznie niższe od tych, które na ogół orzeka cywilny sąd.
- Cierpienie nie ma ceny - przypomina prezes stowarzyszenia. - Trudno więc oczekiwać, że zadośćuczynienie zrekompensuje nam utratę dziecka, czy jego chorobę. Chodzi raczej o to, że kary finansowe są najbardziej dolegliwe. Mogą zmusić lekarzy do tego, by przestali igrać z cudzym życiem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna