Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dlaczego nie zauważyły ciąż dzieciobójczyni z Hipolitowa?

Redakcja
Teresa Zaręba ( z lewej) rodzinę Beaty Z. odwiedzała od 12 lat. Jej pracę nadzorowała Izabela Łoszewska (z prawej), kierownik Ośrodka Pomocy Społecznej w Stawiskach.
Teresa Zaręba ( z lewej) rodzinę Beaty Z. odwiedzała od 12 lat. Jej pracę nadzorowała Izabela Łoszewska (z prawej), kierownik Ośrodka Pomocy Społecznej w Stawiskach.
Jak to możliwe, że pracownice opieki społecznej, które od 12 lat odwiedzały dom Beaty Z., nie zauważyły kolejnych ciąż podejrzanej o dzieciobójstwo kobiety? Wyjaśniają w rozmowie z Katarzyną Patalan-Brzostowską.

O tragedii w Hipolitowie mówi cała Polska. Historia kobiety podejrzanej o zamordowanie kilkorga swoich dzieci, wstrząsnęła opinią publiczną. Jak to możliwe, że panie, opiekując się rodziną Beaty Z., nie zauważyły pięciu ciąż tej kobiety?

Teresa Zaręba, pracownik socjalny Ośrodka Pomocy Społecznej w Stawiskach: - Tą rodziną zajmowałam się przez 12 lat. Dobrze się znałyśmy. Ubolewam, że nie udało mi się zauważyć żadnych symptomów wcześniejszych ciąż. Pani Beata zawsze zachowywała się tak samo: spokojna w rozmowach, nigdy nie wulgarna, w domu energiczna, zawsze coś robiła. Przez te lata nie widziałam żadnych zmian jej stanu fizycznego. Zawsze była taka sama. Jestem wstrząśnięta tym, co się tam stało. Okazuje się, że skutecznie ukrywała te ciąże. To była bliska mi osoba, dlatego tym bardziej jest mi ciężko.

Izabela Łoszewska, kierownik Ośrodka Pomocy Społecznej w Stawiskach: - Ja nie mam poczucia, że coś zaniedbałyśmy, bo zrobiłyśmy, co w naszej mocy, by pomóc tej rodzinie. Przeżywamy bardzo tę tragedię. Ja już od tygodnia nie czytam prasy i nie oglądam telewizji.

Nie docierały do was żadne sygnały od mieszkańców wsi, że tam jest coś nie tak? Jak to możliwe, że w tak małej wsi nikt nie zauważył, że kobieta chodzi w ciąży, a dzieci się nie rodzą?

I.Ł.: - Tam jest zaledwie 13 domów, ale nikt nigdy nie chciał nam nic powiedzieć. To specyficzne środowisko, każdy zajmuje się sobą, nikt nie wychyla nosa za swój płot, by nie mieć nieprzyjemności ze strony sąsiada. Kiedyś nawet zapytałam: "Czy wy ludzie jesteście w konflikcie ze sobą, że nie chcecie ze sobą rozmawiać?" Tam nie ma żadnych relacji miedzy sąsiadami.

T.Z.: - Tam nawet nie ma sklepu, nie ma miejsca, gdzie ludzie się spotykają. Oni w ogóle nie rozmawiają ze sobą. Gdy przejeżdża się przez tę wieś, zawsze jest pusta. Próbowałam pytać o panią Beatę mieszkańców Hipolitowa, gdy przychodzili po zasiłki rodzinne, ale oni nigdy nic o żadnym sąsiedzie nic chcieli powiedzieć. Co dziwne, nawet młodzi ludzie odpowiadali: "ja nie wiem, ja nie chodzę, ja siedzę w domu". Jeden z sąsiadów stwierdził nawet, że pani Beaty nie widział przez cały rok.

Ale ostatnią ciąże Beaty Z. pani zauważyła. Co zwróciło pani uwagę?

T.Z.: - Razem z kuratorem zawodowym odwiedziłyśmy panią Beatę dokładnie 13 maja br. Wówczas nie miałyśmy podejrzeń, że jest w ciąży. Zauważyłyśmy, że bardzo przytyła. Była gruba. Zapytałyśmy o tę tuszę. Pani Beata stwierdziła, że przytyła przez zimę, bo nie było pracy. Poza tym dodała, że jest jej dobrze, bo konkubent jej pomaga.

Nie poznała pani, że to ciążowy brzuch?

T.Z.: - Nie wyglądał na ciążowy. Poza tym była luźno ubrana. Na nasze pytania o tę tuszę stwierdziła krótko: "przyjdzie lato i schudnę". Ja uwierzyłam. Nie miałam prawa podciągać jej bluzki i sprawdzać. Choć teraz tak myślę, że może rzeczywiście tego dnia mniej się poruszała niż zwykle. Bo pani Beata zazwyczaj była bardzo energiczna i pracowita. Zawsze coś robiła w domu, nawet gdy trwała wizyta, to ona np. zmywała. Miała piękny ogród, dzieciom robiła weki na zimę...

I potem nagle schudła?

T.Z.: - Tak. W czerwcu byłam u jej sąsiadki i postanowiłam wstąpić do Beaty, bo to przez płot. Pani Beata była niepokojąco szczupła. Miała na sobie obcisłą bluzkę na ramiączkach i krótką spódniczkę. Powiedziałam do niej: "pani tak schudła, co się stało?" Opowiedziała: "Mam tyle roboty, że schudłam". A ja na to, że żadna kobieta tak szybko nie chudnie. I znowu zapytałam, czy była w ciąży. Odpowiedziała: "Nie, nie byłam. Da mi pani spokój". Ja jej na to, że nie wierzę i zaczęłam dopytywać, naciskać, bezskutecznie. Ona wciąż zaprzeczała.

I co wtedy pani zrobiła?

T.Z.: - Wróciłam do pracy i razem z panią kierownik zaczęłyśmy dzwonić po wszystkich szpitalach, czy gdzieś ktoś nie podrzucił dziecka. Dzwoniłyśmy też do okna życia. Bezskutecznie. O swoich wątpliwościach zawiadomiłam policję. To, co później wyszło na jaw wstrząsnęło nami. Bardzo to przeżywamy.

A od kiedy rodzina pani Beaty Z. korzystała z pomocy waszego ośrodka?

I.Ł.: - Pierwsze zapisy w naszych dokumentach datowane są na rok 1997. Wówczas rodzina korzystała z tzw. zasiłków celowych m.in. na kupno węgla, żywności. Otrzymywali też paczki żywnościowe. Ale to rok 2000 możemy uznać za rok, kiedy zaczęliśmy na stałe opiekować się ta rodziną.

Co się wtedy takiego wydarzyło?
I.Ł.: - Po długiej chorobie zmarł mąż pani Beaty. Tuż przed śmiercią nadużywał alkoholu. Gdy zmarł, to alkohol na stałe zagościł w tym domu. Mieliśmy informacje, że młodą wdowę z dwójką dzieci często odwiedzają w domu różni mężczyźni, że są libacje.

A kto poinformował ośrodek o tym, że w tym domu jest coś nie tak? Dziś wszyscy milczą.

I.Ł.: - Pani Beata mieszkała pod jednym dachem z teściową, ale prowadziły osobne gospodarstwa domowe. Jej teściowa to była wspaniała kobieta, kombatantka, bardzo życzliwa. I to jedynie ona od czasu do czasu informowała nas, co się tam dzieje. Ale zmarła w sierpniu tego roku.

I jak funkcjonował dom Beaty Z. po śmierci jej męża?

I.Ł.: - Pani Beata nadużywała alkoholu. Takie mieliśmy sygnały, bo pracownik nigdy jej "pod wpływem" nie spotkał. A wizyty były niezapowiedziane. W domu był bałagan, niepościelone łóżka, brudne naczynia w zlewie, zniszczony dywan i podłoga. Nasz pracownik socjalny przeprowadził mnóstwo rozmów z panią Beatą. Informowaliśmy ją o różnych formach pomocy, namawialiśmy do zaprzestania picia alkoholu, zwracałyśmy uwagę, że trzeba zająć się dziećmi. Że musi się opamiętać, bo w przeciwnym razie podejmiemy inne kroki.

Poskutkowało?

I.Ł.: - Muszę powiedzieć, że tak. Sytuacja zaczęła się poprawiać od roku 2002, gdy na świat przyszedł pierwszy jej syn ze związku pozamałżeńskiego, który dziś ma 10 lat. Wówczas kobieta jakby opamiętała się. Skończyły się libacje, alkohol. Nie będę ukrywała też, że pracownik socjalny rozmawiał z Beatą o intymnych sprawach. Mam na myśli antykoncepcję. Oferowaliśmy pomoc ginekologa, który przyjmuje w ośrodku zdrowia w Stawiskach. Ale nie mogliśmy jej do niczego zmusić. Pani Beata odpowiadała tylko: "Ja wiem, ja wiem".

I trzy lata później urodziła kolejnego syna...

I.Ł.: - Tak. Chłopiec ma dziś siedem lat. Obydwaj urodzili się w szpitalu, a pani Beata zajmowała się nimi. Pomagała jej teściowa.

Jednak mimo to w 2004 r. zwróciły się panie o pomoc kuratorską?

I.Ł.: - Tak, ponieważ kurator ma dużo większe narzędzia prawne. Współpracowaliśmy przez cały czas z kuratorem zawodowym i społecznymi.

Czyli pani Beata potrzebowała wsparcia w wychowywaniu swoich dzieci?

I.Ł.: - Tak. Na przykład najmłodszy syn ma wadę wzroku. My to zauważyłyśmy i prosiłyśmy, by poszła z nim do okulisty. Po kilku namowach udało się. Chłopiec nosi okulary, zakup których też sfinansowaliśmy. Poza tym nasz pracownik socjalny dowiedział się, że chłopiec ma kłopoty z nauką. Potwierdziła to rozmowa z dyrektorem i nauczycielami. Udało nam się wytłumaczyć i namówić, by poszła z nim do poradni psychologiczno-pedagogicznej. Chłopiec dostał orzeczenie. Więc można powiedzieć, że były też takie momenty, gdy pani Beata bardzo starała się i troszczyła o chłopców. Miała jednak problemy ze zbudowaniem więzi z dwójką starszych dzieci, tych z małżeństwa.

T.Z.: - Rzeczywiście ten kontakt ze starszymi nie był najlepszy, ale z młodszymi wyglądało to zupełnie inaczej. Mogę powiedzieć, że dzieci za nią tęskniły. Gdy pewnego razu przyszłam z niezapowiedzianą wizytą, chłopcy byli pod opieką babci i myśląc, że to mama wchodzi, biegli do drzwi i krzyczeli radośnie: Mama, mama. Pani Beata dbała o te maluchy, żeby zawsze miały co jeść, były czyste i ubrane. Ich matka była jednak bardzo zamknięta w sobie, z natury małomówna. Na wszystkie uwagi odpowiadała: "Dobrze, ja zrobię, dobrze, ja wykonam". W pewnym momencie zaczęła nawet bardziej dbać o dom. Trzy lata temu sama zrobiła remont. Sama pomalowała wszystkie ściany. Nie była roszczeniowa, kłótliwa. Była zawsze spokojna.

Jakie są jej dzieci?

T.Z.: - Młodsze zawsze rozbrykane. Musiałam mieć cukierki, żeby je częstować, bo inaczej nie można było spokojnie porozmawiać. Jak to dzieci. Starszy syn zaś jest już w szkole średniej, a córka skończyła szkołę średnią w tym roku. Syn jest pracowity, pani Beata zawsze mówiła, że po ojcu. Spokojny chłopak.

Czy w wychowywaniu młodszych chłopców pomagał jej konkubent?

T.Z.: - Choć ojcostwo zostało ustalone dopiero w 2010 r., to ojciec dwóch młodszych chłopców od początku miał z nimi kontakt. Związany był z dziećmi, pomagał finansowo, rzeczowo, był stałym bywalcem domu. Dzieci zwracały się do niego: tato. Sam mieszka kilka domów dalej. Po ustaleniu ojcostwa ta pomoc była jeszcze większa. Ostatnie tygodnie przed zatrzymaniem pani Beaty nawet mieszkał z nimi, bo u siebie w domu miał remont. Warto podkreślić, że na przełomie 2008-2012 to nasza pomoc finansowa była sporadyczna. Sytuacja tej rodziny nie była zła. Żyli z pieniędzy za dzierżawę, starsze dzieci mają rentę po zmarłym ojcu, na młodsze łożył żyjący ojciec. Latem zarabiali na jagodach i grzybach.

Jednak konkubent pani Beaty bywał ponoć bardzo agresywny?

I.Ł.: - Ludzie tak mówią, ale my - poza jednym incydentem - nie spotkaliśmy się z agresją z jego strony. Dopiero w piątek, już po zatrzymaniu pani Beaty, zatrzasnął nam drzwi przed nosem. Bo gdy wszystkie służby już odjechały, to chciałyśmy jeszcze raz wejść do domu i porozmawiać. Zaczął nam ubliżać, ale chyba można to usprawiedliwić, że to były nerwy, duże emocje...

Młodsze dzieci trafiły do rodziny zastępczej, a co się dzieje ze starszymi dziećmi?

T.Z.: - Nie przebywają w domu. Po policyjnych działaniach poszukiwania zwłok kolejnych dzieci nie nadaje się on bowiem do mieszkania. Starsze dzieci wyjechały do rodziny. Córka lepiej znosi tę tragedię, ale chłopiec bardzo to przeżywa. Jest zamknięty w sobie, nie chce z nikim rozmawiać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna