Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dochował tajemnicy przez 24 lata. Został Człowiekiem Roku 2014

Julia Szypulska
W. Wojtkielewicz
Skromny, ciepły, szarmancki. Dżentelmen, jakich trudno teraz spotkać. O wydarzeniach sprzed trzydziestu lat mówi już bez emocji. Nie uważa siebie za bohatera, choć był nim z pewnością. Za odwagę, jaką się wykazał, mógł w najlepszym razie zapłacić swoją karierą.

Doktor Jan Szrzedziński, farmaceuta z Białegostoku, dostał tytuł Człowieka Roku 2014, przyznany przez Tygodnik Solidarność. To jemu bowiem Kościół i wierni zawdzięczają relikwie ks. Jerzego Popiełuszki. - W żadnym razie nie spodziewałem się takiego wyróżnienia - mówi skromnie laureat. - I absolutnie nie czuję się bohaterem.

To on jednak zabezpieczył, a później schował szczątki organów oraz dwie probówki krwi męczennika.

W ocenie przedstawicieli kapituły przyznającej wyróżnienie, doktor Szrzedziński wykazał się niezwykłą odwagą.

Tajemnicę znało pięć osób

Był październik 1984 roku, kiedy do pracowni Zakładu Medycyny Sądowej na ówczesnej Akademii Medycznej w Białymstoku trafiło zmasakrowane ciało księdza Popiełuszki.
- Widziałem księdza, kiedy już leżał na stole sekcyjnym w prosektorium - wspomina Jan Szrzedziński. - Był w sutannie, na szyi miał założoną pętlę tzw. lejce, biegnące przez plecy do podkurczonych nóg w ten sposób, że gdyby chciał wyprostować nogi, to pętla na szyi zacisnęłaby się. Do nóg przymocowany był worek z kamieniami.

Sekcja nie przyniosła odpowiedzi, co było bezpośrednią przyczyną śmierci księdza Popiełuszki. Zlecono więc badania chemiczno-toksykologiczne. Przeprowadził je właśnie Jan Szrzedziński. Nie stwierdził on obecności alkoholu, narkotyków, leków psychotropowych czy innych substancji psychoaktywnych. - Nic nie złagodziło cierpień księdza - ubolewa.

Zgodnie z prawem próbki należało przechowywać zamrożone przez cztery tygodnie. Później poddawano je utylizacji. W przypadku szczątków Jerzego Popiełuszki stało się inaczej. Dr Szrzedziński przechował je przez pół roku, z uwagi na to kim był zmarły i jak zginął.

- Przez ten czas nikt się o nie nie upominał, a prokurator nie miał zastrzeżeń co do wyników mojej analizy - wspomina farmaceuta. - W związku z tym postanowiłem materiały rozmrozić i zabezpieczyć. Uważałem, że w przyszłości, kiedy przyjdą inne czasy, będą one relikwiami księdza męczennika.

Szczątki organów umieścił więc w słoju i zalał mieszaniną alkoholu i formaliny. Z kolei pozostałą po badaniach krew wylał na szklaną taflę i umieścił w ciemni fotograficznej żeby wyschła. Uzyskane w ten sposób kryształki przełożył do dwóch probówek.

Tak zabezpieczone materiały przechowywał przez kilkanaście miesięcy u siebie w pracowni. Potem postanowił przekazać je Kościołowi. - W kwietniu 1986 roku odwiedziłem mego kolegę z liceum, księdza Jerzego Gisztarowicza, który był wówczas duszpasterzem akademicki przy kościele św. Rocha - opowiada. - Powiedziałem mu, co przechowuję.

Poinformował o tym także prof. Andrzeja Kalicińskiego, członka Solidarności w Akademii Medycznej. Ten zaś nawiązał kontakt z kurią. Zawiązała się pięcioosobowa komisja, w skład której oprócz dr Szrzedzińskiego, prof. Kalicińskiego i ks. Gisztarowicza weszła także siostra Laurencja Kazimiera Fabisiak ze Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny oraz notariusz z kurii. Jej członkowie postanowili, że szczątki zamurują w ścianie budowanego w tamtym czasie sanktuarium przy ul. Stołecznej. Zrobili to w największej tajemnicy. Dochowali jej przez 24 lata. Skrzynkę wyjęto dopiero w 2010 roku, przed beatyfikacją ks. Jerzego Popiełuszki.

O tym, co zrobił, Jan Szrzedziński nie powiedział nawet najbliższej rodzinie. Żona dowiedziała się o wszystkim dopiero po 1989 roku. - Czy się bałem? - zastanawia się Jan Szrzedziński. - W zakładzie absolutnie nikt nie wiedział o tym, co zrobiłem. Uczyniłem to, co trzeba i więcej tego nie rozpamiętywałem. Nie czułem, że żyję z jakąś straszną tajemnicą.
Przyznaje jednak, że liczył się z ryzykiem.

- W najlepszym razie wyleciałbym z roboty z wilczym biletem - mówi. - Możliwe, że poszedłbym też do więzienia.

Wtedy miał 50 lat i był u szczytu kariery. Starszy wykładowca, kierownik pracowni chemiczno-toksykologicznej, ceniony przez zwierzchników. A wreszcie mąż i ojciec dwóch córek.

- Pomyślałem, że w najgorszym razie założę prywatną aptekę - mówi.

Władzy podpadł kilka razy

To, co zrobił było ryzykowne także dlatego, że z władzą ludową był na bakier od samego początku. Nigdy nie krył, że jest wierzącym katolikiem. Do partii nie należał, ale w jego zakładzie na szczęście nie było na to wielkiego "parcia". Był za to jednym z założycieli Solidarności na uczelni. W habilitacji przeszkodził mu stan wojenny. Wtedy nie przeszedł politycznej weryfikacji i o mały włos nie usunięto go z pracy. Komisja uznała, że jego postawa nie gwarantuje wychowania młodzieży w duchu socjalistycznym.

Do tego miał fatalne pochodzenie - syn posiadacza ziemskiego. Jego ojca, właściciela majątku w Turośni Kościelnej, wywieziono na Sybir jesienią 1939 roku, gdzie zginął. Chciał zostać prawnikiem, ale przez pochodzenie nie dostał się na studia. Choć egzamin zdał świetnie. W 1953 roku takie sytuacje nie były rzadkością.- Dlatego zostałem farmaceutą - śmieje się.

Po tym, jak nie dostał się na prawo, odbyła się narada rodzinna. Posłuchał rad ciotek, które mówiły mu: "Słuchaj Jasiu, komuna na pewno upadnie, będą prywatne apteki. Otworzysz sobie taką, zatrudnisz pracowników, a sam będziesz siedział w Monte Carlo, a na twoje konto będą wpływały dewizy". Farmację skończył w Lublinie. Tym razem się dostał dzięki pomocy znajomego, który zatrudnił go w Browarze Dojlidy i wydał dobrą opinię. Było też pozytywne zaświadczenie od gminy.

- Matka przekazała większość ziemi gminie w użytkowanie, a sobie zostawiła tylko 8,5 ha. To już dużo lepiej wyglądało - wspomina. - Dzięki temu w Lublinie w końcu odżyłem, nikt tu nie wiedział o moim pochodzeniu.

Po studiach pracował w różnych miastach, to w Ełku, to w Warszawie, to w Lublinie. W międzyczasie ożenił się i wrócił w rodzinne strony. Do Zakładu Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Białymstoku trafił w 1968 roku. Pracował tam aż do lat 90-tych. Dopiero wtedy założył w Turośni Kościelnej swoją prywatną aptekę. Prowadzi ją do dziś.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna