Niedawno na wieczną wartę odszedł Marian Jonkajtys. Bielszczanie pamiętają go głównie jako dyrektora „Mechaniaków” i opiekuna bielskich harcerzy. Jednak to tylko jeden z ciekawych elementów jego biografii. A już jako dziecko przeżył bardzo wiele.
Rodzina Jonkajtysów zamieszkiwała w Szczuczynie. Ojciec Mariana - Maksym Feliks Jonkajtys - do 1939 roku był kierownikiem miejscowej szkoły powszechnej. Całe życie poświęcił pracy z młodzieżą. Był aktywnym działaczem ZHP. Uczestniczył w pracach miejscowej straży pożarnej i „Strzelcu”.
Ojca zabili, a rodzinę wywieźli na Sybir
22 września 1939 roku, gdy miasto zajęli Sowieci, ppor. rez. Maksym Jonkajtys wraz z innymi oficerami organizował konspiracyjny ruch oporu. NKWD szybko wpadło na trop konspiracji i 15 marca 1940 r. aresztowało 30 działaczy podziemia, a wśród nich ppor. Maksyma. Został on osadzony Łomży i skazany na 8 lat przymusowej pracy w poprawczym obozie. Wolność odzyskał w czerwcu 1941 w wyniku wojny ZSRR z Niemcami i wkroczenia wojsk hitlerowskich. Od razu rzucił się w wir walki podziemnej z niemieckim okupantem. Został komendantem rejonu AK Szczuczyn. Niestety 9 lipca 1941 roku, podczas jednej z akcji, zginął od kul żandarmerii.
Utrata ojca to jednak nie jedyna tragedia 10-letniego wówczas Mariana. Zresztą z ojcem i tak już nie miał kontaktu, bo cała rodzina Jonkajtysów 13 kwietnia 1940 roku została wywieziona do Kazachstanu. Na zsyłkę wysłano żonę Maksyma Felicję wraz z synami - 18-letnim Edwardem, 10-letnim Marianem, 6-letnią córką Józefą oraz 11-letnią Jadwigą - siostrą Felicji.
Wszyscy zostali wyrwani przez żołdaków NKWD z nocnego snu. Felicja zabrała ze sobą jedynie trochę odzieży i żywności oraz maszynę do szycia. Całą rodzinę wepchnięto do bydlęcych wagonów, zapełnionymi innymi kobietami i dziećmi. W strasznych warunkach ruszyli w nieznane. Podczas transportu brakowało pożywienia, wody i mydła. Od czasu do czasu konwojenci roznosili im gorącą wodę i prawie niejadalną zupę.
7 maja 1940 roku schorowani, zabiedzeni, brudni i zawszeni dotarli do północnego Kazachstanu. Tam nad rzeką Irtysz w obwodzie Pawłodarskim w sowchozie Siewierny przebywali przez 6 lat, skazani na niewolniczą i prawie bez wynagrodzenia pracę.
W tym samym czasie w Kazachstanie przebywała także rodzina Hieronima Jonkajtysa, brata Maksyma, kierownika szkoły w Augustowie, aresztowanego przez NKWD i zamordowanego w nieznanych okolicznościach. Żona zaś z siedmiorgiem dzieci i kuzynką Janiną Hildebrandt pojechała na Wschód.
Mrozy, zawieje, brak jedzenia, odpowiedniej odzieży i obuwia dziesiątkowały setki wygnańców. Dzisiaj trudno sobie uzmysłowić, jak można było w tych strasznych warunkach przeżyć. I wielu w tundrach i śniegach Dalekiego Wschodu pozostało na zawsze. Rodzina Jonkajtysów przetrwała. Głównie dzięki przywiezionej z Polski maszynie do szycia matka zarabiała na chleb. Pomagali jej synowie - Edward pracował na traktorze, a mały Marian był pastuchem, wozakiem i stróżem.
W przeżyciu pomogło im także to, iż znajomi z Polski przesyłali im pieniądze i paczki. Felicja Jonkajtys nawet w tych trudnych czasach zadbała o to, by dzieci nie zapomniały języka ojczystego i nie straciły wiary. Dzięki temu do kraju wrócili umocnieni i przeświadczeni, że nic złego nie może się stać człowiekowi bez woli Boga, a każdy terror musi mieć kres.
Po ponad miesięcznej podróży z nieludzkiej ziemi Felicja wraz z Marianem i Józefą wrócili do rodzinnego Szczuczyna. Syn Edward jako żołnierz generała Andersa powędrował do Anglii, gdzie osiadł na stałe, a Jadwigę los rzucił aż do Nowej Zelandii. Józefa pozostała w Polsce tak jak i Marian.
Poświęcił się kształceniu młodych
Marian po ukończeniu szkoły podstawowej aktywnie uczestniczył w pracach drużyny harcerskiej im. św. Jerzego w Szczuczynie (od tej chwili z harcerstwem związał się na zawsze). Po szkole średniej pracował w Szkole Zawodowej w Ełku, był tam też instruktorem ZHP.
W 1970 roku przyjechał do Bielska. Tu wraz z żoną Wandą (pracownicą służby zdrowia) i dwójką dzieci - Anią i Pawłem, mieszkał aż do emerytury. W latach 1970-1985 był dyrektorem Zasadniczej Szkoły Zawodowej. Za czasów pełnienia przez Mariana Jonkajtysa funkcji dyrektora szkoły nastąpił szybki rozwój „Mechaniaków”. Powstały nowe warsztaty, nowe kierunki nauczania, a ich absolwenci szybko znajdywali pracę.
Jonkajtys wykorzystał też bagaż doświadczeń harcerskich. Zaraz po przyjeździe do Bielska włączył się w organizuję pierwszych drużyn harcerskich. Pod jego okiem powstał szczep harcerski. A w 1974 roku pierwsza w powiecie bielskim Harcerska Drużyna Wodna. Na jej bazie w szkołach tworzyły się kolejne drużyny wodniackie. Miejscem ich wypoczynku i szkoleń do dziś jest własna stanica wodna w Rydzewie nad jeziorem Niegocin.
W latach 1969-1984 Jonkajtys był członkiem Chorągwianej Komisji Rewizyjnej Chorągwi ZHP w Białymstoku. Utrzymywał ścisły kontakt z matką „Rudego” (znanego z akcji pod Arsenałem) - Zdzisławą Bytnar oraz jej córką. Co roku 26-30 marca w rocznicę Akcji pod Arsenałem spotykał się z nimi na grobach bohaterów.
Nawet po przejściu na emeryturę Jonkajtys pozostał pełen werwy. Był aktywnym członkiem Koła Związku Sybiraków. Zawsze chętnie uczestniczył w spotkaniach z dorosłymi i młodzieżą. Prezentował swoją poezję i opowiadał o wojennej przeszłości swojej rodziny. W swych zbiorach z wielkim pietyzmem przechowywał pamiątki z zesłania. Wśród nich były trzy modlitewniki, które jego rodzina zabrała do Kazachstanu i razem z nią wróciły do Polski oraz mały pamiętnik z wpisami z roku 1940. Przechowuje również drewniany tłuczek, który służył do młócenia kłosów zbóż, zebranych ukradkiem z sowchozowego pola. Wspomnienia o tragicznych losach opisał w wierszach. Jest w nich wszystko: wywózka - niszcząca całe dotychczasowe życie, doznana nienawiść - że jest się Polakiem.
Marian odszedł na Wieczną Wartę 19 lutego bieżącego roku. Żył długo - 87 lat.
23 lutego w Szczuczynie w kaplicy pw. św. Jana Pawła II odbyły się uroczystości pogrzebowe. W ostatniej drodze Zmarłego uczestniczyła 13 osobowa delegacja z Bielska, ze szkoły w której pracował wraz z obecnym dyrektorem Romualdem Margańskim, pocztem sztandarowym. Spoczął na cmentarzu w Szczuczynie obok żony Wandy. Nad jego trumną pochyliły się sztandary Sybiraków, szkoły, harcerzy. Żegnała go orkiestra miejscowej Ochotniczej Straży Pożarnej, koleżanki i koledzy z bielskiej szkoły, przyjaciele, rodzina.
- Był niezwykle skromnym człowiekiem, aktywnym, życzliwym - wspominał go Leszek Karbowski, emerytowany dyrektor Zespołu Szkół nr 1 im. Marszałka J. K. Piłsudskiego w Bielsku Podlaskim. -We wszystkim, co robił,, pozostawiał jakby cząstkę siebie. Przez wiele lat mieszkaliśmy obok siebie. Dużo się od niego, my jako szkoła, nauczyliśmy.
- Jedź prosto do Nieba, jako Sybirak, bo praw tych nabyłeś - tymi słowy żegnał swojego przyjaciela Jerzy Szymanowski, Sybirak, który wspólnie z Marianem został wywieziony do północnego Kazachstanu. -Wtedy miałem zaledwie dwa tygodnie i pod nieobecność pracującej matki byłem często pod jego opieką.
Pochowany został w mundurze harcerskim.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?