Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Drużyna na stromej fali

Jarosław Jabłoński
Październik 1999 r., jezioro Mamry. Członkowie "Błękitnej Dziewiątki” podczas regat dwumasztowców, które odbywają się ph. "Niedźwiedzie mięso”. Gwałtowny wiatr zepchnął łodzie na mieliznę.
Październik 1999 r., jezioro Mamry. Członkowie "Błękitnej Dziewiątki” podczas regat dwumasztowców, które odbywają się ph. "Niedźwiedzie mięso”. Gwałtowny wiatr zepchnął łodzie na mieliznę. J. Wojnar
Zaczynali od jednego kajaka i pychówki z żaglem, na której próbowali żeglować i nawet nie przypuszczali, że kiedyś będą pływali po wszystkich oceanach, większości mórz i pod takimi wielkimi żaglami, że można byłoby z nich uszyć prześcieradła dla armii wojska. To był 1945 rok. Wtedy postanowili, że zostaną wodniakami. Drużynę budowali na marzeniach i ciężką pracą. Dziś wszyscy znają ich jako "Błękitną Dziewiątkę".

Historia żeglarstwa harcerskiego sięga pierwszych lat po wyzwoleniu spod jarzma zaborców. 1919 roku wrócili do Polski zesłańcy z Dalekiego Wschodu i to oni zaczęli organizować harcerskie żeglarstwo. To właśnie polscy harcerze podejmowali jako jedni z pierwszych próby opłynięcia świata. W Białymstoku wtedy jednak nikt za żaglowanie się nie brał. Tu były silne tradycyjnie ułańskie i harcerze woleli fechtować, uczyć się jazdy konnej. Dopiero po wojnie...
- W mrokach dziejów giną gdzieś powody, dla których nowo powstała 9. Białostocka Drużyna Harcerska im. Stefana Czarnieckiego miała mieć specjalizację wodniacką. Może wpłynął na to pierwszy obóz, który został zorganizowany w Augustowie nad jeziorem - wspomina harcmistrz Zbigniew Pogorzelski, drużynowy w latach 1958-61. - Początki - jak wszystkie w tamtych czasach - były siermiężne, ale to była szkoła życia, tak jak dziś. Harcerze zaczynali od kajaków, potem były wypożyczone od wojska pontony. Jeden z nich nazwano "kaloszem". Byliśmy jedną z pierwszych na wschód od Wisły drużyną wodniacką.
Białostoccy harcerze niezbyt długo cieszyli się z mundurów, bo Polska Ludowa w 1949 roku rozwiązała Związek Harcerstwa Polskiego, w to miejsce powołując Związek Młodzieży Polskiej. To była decyzja polityczna, jak wszystkie decyzje wówczas. Przez kilka lat ZMP zniszczyło majątek harcerstwa, ale też symbole świadczące o wieloletniej tradycji tych formacji, m.in. sztandar przedwojennej "Błękitnej Trójki", poprzedniczki "Dziewiątki". Do dziś nieznane są jednak okoliczności tego zdarzenia. Harcerze wciąż jednak wierzą, że szczęśliwym trafem gdzieś, w czyichś rękach przetrwał.
Przyszedł rok 1956. Pierwszy kryzys w komunistycznym porządku. Do pracy wracają instruktorzy i sprzed wojny, i z pierwszych lat po wojnie.
- Na szczęście "Błękitna Dziewiątka" przetrwała przez 7 lat w pamięci tych, którzy w niej byli zaraz po wojnie i bardzo szybko odrodziła się na nowo - uśmiecha się Zbigniew Pogorzelski.
Polityka to nie dla nas
Entuzjazm "odwilży października'56 powoli wygasł. Im dalej, tym silniej starano się przekształcić harcerzy w bojowników socjalizmu. Do organizacji trafiało wielu "nauczycieli partyjnych", których głównym celem było odpowiednie kształtowanie postaw ideologicznie wiernych "jedynie słusznej władzy".
- Nam się trochę udało. Nie bawiliśmy się w politykę, tylko w żeglarstwo, które uczyło nas samodzielnego myślenia, lojalności wobec siebie a nie systemu. - opowiada Zbigniew Pogorzelski. - Zdarzało się, że księża na obozach harcerskich odprawiali msze święte, a później trzeba było się z tego tłumaczyć sekretarzowi komitetu PZPR.
- Tak naprawdę było to jedno z niewielu miejsc, gdzie można było przechowywać tradycje, wychowywać, uczyć prawdy. Wystarczy wspomnieć, że drużynę zakładali harcerze, którzy niejednokrotnie jeszcze działali w konspiracji. Przekazywali pamięć o tamtych czasach swoim młodszym kolegom - dodaje hm Jacek Nazarko, drużynowy 1968-72, "w cywilu" członek zarządu firmy budowlanej.
"Błękitna Dziewiątka" wyróżniała się w Białymstoku nie tylko swoimi zainteresowaniami, ale przede wszystkim ubiorem: granatowe mundury, błękitne berety. Nie mógł się obyć bez niej żaden pochód pierwszomajowy czy wiele innych propagandowych uroczystości. Zapłacili za to. Któregoś majowego dnia nieznani sprawcy podpalili ich łódź. Nie dało się jej uratować. Zdawano sobie sprawę, że część społeczeństwa nie pała zbytnią sympatią do harcerstwa. "Dziewiątacy" działali na terenie III Liceum Ogólnokształcącego w Białymstoku, a szkole patronowała Milicja Obywatelska. Siłą rzeczy patronackie odium spadało także na drużynę.
- Światem rządzi ekonomia. Jak kuratorium dopłacało do obozu, to i 1 maja wymagało, abyśmy szli w pochodzie - Mariusz Chiliński, drużynowy w latach 1986-89, nie ukrywa, że to rodzicom nie bardzo się jednak podobało i pod koniec lat 80. oraz na początku 90. mniej było chętnych do wdziania granatowego munduru.
Bo żeglowanie było najważniejsze
Drużyna i ten kryzys pokonała. Cechą "Błękitnej Dziewiątki" był duży stopień niezależności. Cały rok przygotowywali swoje łódki, aby latem móc je zwodować i żeglować, czy uczyć żeglarstwa nowych adeptów. Łatanie, skrobanie, malowanie, szycie, przykręcanie itd. Pracy było bardzo dużo, bo sprzęt pływający wymagał zawsze wielu zabiegów i często musiał służyć wiele lat. Dość powiedzieć, że jedna z pierwszych żaglówek drużyny nazywała się "Sitak".
- Mieliśmy swój sprzęt, swoje namioty i harcówkę-schron, w którym się spotykaliśmy. Większość czasu poświęcaliśmy żeglarstwu i to przekonywało do naszej drużyny nawet największych sceptyków - zauważa Mariusz Chiliński. - To budowało też krąg osób wtajemniczonych, którzy nawet po zakończeniu działań w harcerstwie przychodzili i wspomagali drużynę. Sprzęt przygotowywaliśmy niemalże tylko prywatnymi siłami. To ktoś przyniósł resztki farby, to czyjś ojciec był tokarzem i coś do tej łódki wytoczył, ktoś załatwił deski i tak dalej, każdego roku.
O rodzinie źle się nie mówi
Okazuje się, że przez 60 lat istnienia drużyna wypuściła w świat prawie 900 "wtajemniczonych". W środowisku mówi się żartobliwie nawet o "mafii" z "Błękitnej Dziewiątki".
- Tak, tak trudno się z tego wyplątać - śmieje się Michał Grygoruk, harcerz 9. BDH w latach 70. - Ja nawet mam teścia, który jest byłym "Dziewiątakiem" a teraz w drużynie jest mój syn!
Powiązań rodzinnych w historii drużyny jest wiele. Z pobieżnych wyliczeń wynika, że przynajmniej 150 członków drużyny łączą więzy krwi. Obecnym drużynowym jest syn prof. Wojciecha Sobańca, znanego białostockiego neurologa, który był drużynowym w latach 1963-65, drużynowym był także syn Jacka Nazarko. Przykłady można mnożyć.
- To "mafia", ale w pozytywnym sensie znaczenia tego słowa - podkreśla Zbigniew Pogorzelski. - Bo to przyjaźń do grobowej deski. Nie zostawiamy siebie w biedzie. Spotykamy się, jesteśmy z tą drużyną od zawsze i na zawsze bez względu na to co robimy. Na środku jeziora możesz liczyć tylko na kolegę z drużyny, to przeniosło się później na ląd. I tak jest.
- Dlaczego "mafia"? Bo o rodzinie źle się nie mówi, jak mawiał jeden z bohaterów "Ojca Chrzestnego" - uzupełnia Mariusz Chiliński.
W dodatku drużynę wspomaga głównie Koło Przyjaciół Harcerstwa przy "Błękitnej Dziewiątce", złożone z byłych członków drużyny, to jedyna taka organizacja w Polsce.
Moi rozmówcy jak jeden mąż podkreślają, że "Błękitna Dziewiątka", to szkoła charakteru, uczy odpowiedzialności i honoru. Jacek Nazarko twierdzi, że właśnie tam uczył się zarządzania zespołem ludzi.
- Nie znam lepszego kursu dla menadżerów - mówi. - Poza tym wielu "Dziewiątaków" to teraz osoby, które pełnią ważne funkcje kierownicze. Większość doskonale poradziła sobie w życiu.
Bartek Awruk, drużynowy w latach 1999-2002, który studiuje socjologię oraz zarządzanie i marketing dodaje, że w drużynie można nauczyć się nie tylko żeglarstwa, ale także zdobyć wiele innych umiejętności.
- W harcówce mieliśmy magiczny warsztat, ciemnię fotograficzną, gdzie sami wywoływaliśmy zdjęcia. Sami musieliśmy organizować obozy, rejsy, dzięki temu nauczyliśmy się organizacji i radzenia sobie w trudnych sytuacjach - przyznaje Awruk. - "Dziewiątka" to nie tylko szkoła życia, ale też pasja, choć nie dla wszystkich. Niektórzy po prostu się do tego nie nadawali i rezygnowali.
Jeszcze co najmniej 100 lat
Po 1989 roku państwo zapomniało o tym, że młodzież trzeba wychowywać. Z nazwy ministerstwa zajmującego się szkolnictwem zniknęło słowo "wychowanie". Nikt już do harcerstwa nie dokładał. Stało się ono jedną z wielu, choć najliczniejszą, organizacją młodzieżową.
- A przecież, tak naprawdę, te 60. lat "Błękitnej Dziewiątki" służyło właśnie wychowaniu młodych osób - poprzez harcerskie prawa, żeglarskie trudy i obozowe przeżycia - podkreśla Jacek Nazarko. - To patrzenie na świat nie przez pryzmat kufla z piwem. Czy jeszcze wśród młodych ludzi jest zapotrzebowanie na taki wzorzec? - pyta retorycznie były drużynowy. - Co jeszcze musimy zrobić, aby podobne, jak nasza białostocka "Dziewiątka", zespoły istniały przez co najmniej 100 lat?
Po morzach i oceanach
"Błękitna Dziewiątka" zapracowała na swoją renomę. Jej członkowie pływali po wszystkich oceanach. Kilku z nich należy też do elitarnego grona osób, które opłynęły Przylądek Horn (Bractwo Kophor-nowców). Swoje pierwsze żeglarskie doświadczenia zdobywał w Białymstoku Waldemar Mieczkowski późniejszy kapitan największego skautowskiego żaglowca na świecie "Zawiszy Czarnego". Rejs na jego pokładzie był największym marzeniem nastolatków przez dziesięciolecia i do dziś się to nie zmieniło. Prawie wszyscy "Dziewiątacy" z Białegostoku mieli okazję pod jego żaglami zmierzyć się z wiatrem, falami i samym sobą.
Drużyna zaraża pasją na całe życie. Obecni i byli członkowie "Błękitnej Dziewiątki" żeglują już od 60. lat i można ich spotkać niemalże wszędzie i nie tylko tam, gdzie łopoczą białe żagle...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna