Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dziki w Białymstoku wchodzą na teren miasta. Władze nie chcą stawiać pułapek. Decyzji o odstrzale też nikt nie podejmuje. Ludzie się boją!

Tomasz Mikulicz
Tomasz Mikulicz
Dziki grasują w okolicach Maczka w Białymstoku
Dziki grasują w okolicach Maczka w Białymstoku Adrian Kuźmiuk / archiwum
Dzik jest dziki, dzik jest zły, dzik ma bardzo ostre kły. Któż nie zna tej dziecięcej przyśpiewki. Sprawa jest jednak poważna. Mieszkanka Zawad skarży się na dziki, które swobodnie chodzą po osiedlu i stanowią zagrożenia przede wszystkim właśnie dla dzieci. Próbuje zainteresować sprawą poszczególne urzędy. Wciąż jednak bez skutku.

Komuś może się wydawać, że ten temat jest błahy. Nic z tych rzeczy. Locha w obronie swoich młodych może zaatakować - mówi Anna Mazurkiewicz, mieszkanka os. Zawady.

Od kilku lat prosi władze Białegostoku, aby rozwiązały problem z dzikami, które coraz częściej wchodzą na teren miasta. - Wnioskowałam zresztą do wszelkich możliwych urzędów i instytucji. Jedni spychają sprawę na drugich i nic się nie zmienia. A na naszych osiedlu jest naprawdę niebezpiecznie - podkreśla.

Czytaj też: Dziki w Białymstoku. Radny PiS chce, by miasto stawiało specjalne pułapki. Bo zwierzęta zagrażają mieszkańcom

Pokazuje nam miejsce zryte przez dziki (tuż przy obwodówce, w okolicach ul. Maczka). - Tak jest regularnie. A często można tu spotkać osoby, które biegają rekreacyjnie czy jeżdżą rowerami. Trudno powiedzieć jak zachowałoby się stado dzików, które przestraszyłoby się człowieka. Nawet osoba dorosła miałby problem z ucieczką. Nie mówiąc już o dziecku - opowiada.

Twierdzi, że dziki potrafią podkopać się pod ogrodzeniem. Albo wręcz je sforsować. - Jeden z mieszkańców Zawad opowiadał mi, że wszedł raz na drabinę, aby pozrywać jabłka. Chciał schodzić, a tu pod jabłonią stoi dzik. Zresztą to jest problem nie tylko Zawad. Słyszałam o dzikach, które chodzą po Jaroszówce czy Dojlidach Górnych - mówi.

Problemem zainteresowała przewodniczącego PiS Henryka Dębowskiego, który już w styczniu złożył w tej sprawie interpelację. Zaproponował, aby władze miasta znalazły pieniądze na stawianie odłowni dzików. To zbudowane z desek pułapki, do których zwierzęta można zwabić kładąc w środku jedzenia. Dzik wejdzie do odłowni i drzwi się za nim zamkną.

Czytaj też: Białystok. Wataha dzików spacerowała po mieście (zdjęcia)

Władze miasta odpisały mu jednak, że w Białymstoku pułapek na dziki nie będzie. Podobną odpowiedź radny dostał również na początku lipca. Bo ponownie zwrócił się do władz. Prosząc o "zdecydowane działania". Sekretarz miasta Krzysztof Karpieszuk odpisał mu, że przepisy nie wskazują jednoznacznie, jaki urząd ma zajmować się problemem dzików, które wchodzą na tereny zamieszkałe. Same zwierzęta stanowią zaś własność Skarb Państwa. - Gmina Białystok zgodnie z obowiązującymi przepisami nie może podjąć żadnych działań związanych z regularnym odłowem lub odstrzałem zwierząt - twierdzi sekretarz.

Jednocześnie informuje, że Miejskie Zespół Zarządzania Kryzysowego razem z komisją bezpieczeństwa i porządku złożą wniosek do sejmiku województwa o podjęcie uchwałę o ograniczeniu populacji dzików.

Rzeczniczka marszałka Izabela Smaczna-Jórczykowska twierdzi, że pismo z magistratu jeszcze nie dotarło. 10 lipca marszałek dostał za to prośbę o podjęcie przez sejmik uchwały o depopulacji od Nadleśniczego Nadleśnictwa Dojlidy. - Oczywiście zostanie ono przeanalizowane - mówi rzeczniczka.

Anna Mazurkiewicz ma nadzieję, że coś to da. Pokazuje pismo, które 30 czerwca do jej wiadomości "przyszło" z urzędu wojewódzkiego. Czytamy w nim, że wojewoda prosi koła łowiecki o zintensyfikowanie odstrzałów w lasach przylegających do terenów miejskich. Oczywiście z zachowaniem zasad bezpieczeństwa. Jednocześnie podkreśla, że to urząd miasta powinien stawiać pułapki na zwierzęta. Zbija tym samym argument sekretarza Krzysztofa Karpieszuka o tym, że miasto nie może prowadzić regularnego odłowu dzików.

Jednak jak wynika z odpowiedzi jaką sekretarz udzielił na styczniową interpelację radnego Dębowskiego miasto owszem może odławiać (a nawet wydać decyzję o odstrzale), ale pod warunkiem, że zachodzi "szczególne zagrożenie w prawidłowym funkcjonowaniu obiektów produkcyjnych i użyteczności publicznej".

- Bezpieczeństwo mieszkańców też jest bardzo ważne. Dlaczego nikt nie bierze tego pod uwagę? - denerwuje się Anna Mazurkiewicz.

Liczy, że któryś z urzędników w końcu rozwiąże problem. Sekretarz miasta twierdzi, że zwróci się w tej sprawie do ministerstwa rolnictwa. Według niego tylko ministerialna decyzja o depopulacji można kompleksowo rozwiązać problem.

Póki co widząc na terenie miasta dzika możemy zadzwonić do straży miejskiej. Jak pisaliśmy na początku czerwca, od początku roku do 19 maja do dyżurnego straży miejskiej wpłynęło 530 zgłoszeń dotyczących zwierząt. W 81 przypadkach chodziło o dzikie zwierzęta, które z sobie tylko znanych powodów, postanowiły odwiedzić miasto. 47 z nich zostało odłowionych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Dziki w Białymstoku wchodzą na teren miasta. Władze nie chcą stawiać pułapek. Decyzji o odstrzale też nikt nie podejmuje. Ludzie się boją! - Kurier Poranny

Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna