Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Głębiej nikogo jeszcze nie było

Katarzyna Chojnowska
Dariusz Wilamowski ( w środku) zszedł na głębokość 264 metrów 22 sierpnia. Pomagali mu ełczanie: Marcin Martyniuk (powyżej)  i Robert Kalchert.
Dariusz Wilamowski ( w środku) zszedł na głębokość 264 metrów 22 sierpnia. Pomagali mu ełczanie: Marcin Martyniuk (powyżej) i Robert Kalchert. M. Martyniuk
Dariusz Wilamowski schodził na dno 18 minut, wracał 12 godzin.

Cisza, przenikliwe zimno, spokój, a dookoła wielki błękit. I tak przez dwanaście godzin. Dariusz "Miodzio" Wilamowski, nurek ełckiej grupy Submariner we włoskim jeziorze Garda zszedł na głębokość 264 metrów i pobił tym samym rekord Polski. Teraz szykuje się do ataku na rekord świata.

Nieodkryty ląd i wraki
- Najbardziej fascynujące w schodzeniu na taką głębokość jest to, że podwodny krajobraz formował się przez miliony lat i nikt wcześniej jeszcze nie widział, co się tam kryje - przyznaje Dariusz Wilamowski. - Choć w Gardzie, na 205 metrach, natknąłem się też na wrak samochodu, który prawdopodobnie spadł z urwiska.

"Miodzio" rekord w nurkowaniu pobił pod koniec sierpnia we włoskim jeziorze Garda. Pod wodę wyruszył z dziewięcioma butlami na plecach, ważącymi ok. 200 kilogramów. Kolejne butle podwieszone były na linach. Taki zapas tlenu był niezbędny, bo choć do dna dociera się szybko, to wynurzanie trwa godzinami. Wszystko po to, by zapobiec chorobie dekompresyjnej.

- Na dół płynie się 18 minut, a wraca ponad 12 godzin. Im bliżej powierzchni, tym dłużej trzeba czekać - opowiada Dariusz Wilamowski. - Przed każdym nurkowaniem trzeba wszystko policzyć, dobrze się przygotować, ale nigdy nie udaje się planu zrealizować w 100 procentach.

Nurkowanie to gra zespołowa
Choć mieszka w Łodzi, nasz rekordzista od lat związany jest z ełckim klubem Submariner. Od trzech wakacje spędza nad włoskim jeziorem Garda bijąc kolejne rekordy.

W Polsce nurkuje w jeziorze Hańcza. W jego wyprawach pomagają mu ełczanie, bo - jak podkreślają nurkowie - schodzenie na taką głębokość jest grą zespołową. Podczas ostatniej wyprawy życie Dariusza leżało m.in. w rękach Marcina Martyniuka, Roberta Kalcherta i Jarka Kozikowskiego.

- Jestem tragarzem, to moja podstawowa funkcja - żartuje Robert Kalchert, szef centrum nurkowego Submariner. - Poza tym mieszam gazy w butlach. W przypadku takiego nurkowania pomyłka o 1 proc. może skończyć się śmiercią nurka. A gazy na jedno zejście kosztują kilka tysięcy złotych.

Tak skomplikowana operacja to tygodnie przygotowań i setki prób. A na koniec nerwowe, wielogodzinne wyczekiwanie na brzegu.

- Tym, którzy myślą, że takie nurkowanie to nic trudnego proponuję, by usiedli na krześle i wytrzymali w ciszy 12 godzin - mówi Robert Kalchert. - A jeszcze trzeba wyobrazić sobie, że wokół jest ciemno, a woda ma zaledwie kilka stopni.

Obecnie nurkowie przygotowują się do pobicia kolejnego rekordu, tym razem świata. Spróbują zejść na głębokość 330 metrów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna