Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Helena Datner: Dzięki tym ludziom mój ojciec przeżył wojnę

Julia Szypulska
Helena Datner
Helena Datner Wojciech Wojtkielewicz
Rozmowa z dr Heleną Datner, córką uratowanego przez rodzinę Radziwanowskich Szymona Datnera

Czy pamięta Pani wydarzenia, których dotyczyła uroczystość wręczenia medali Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata?

Nie było mnie wtedy na świecie. Moje siostry, które zginęły, były dziećmi ojca z pierwszego małżeństwa. Jego pierwsza żona też zginęła w Treblince. Ja urodziłam się już po wojnie.

Ale historia ocalenia ojca przez rodzinę Radziwanow-skich jest Pani dobrze znana?

Pamiętam klimat z bardzo wczesnego dzieciństwa, czyli z lat 50-tych, jak przyjeżdżał pan Alfons Radziwanowski- mieszkaliśmy już wtedy w Warszawie. Jego imię i nazwisko zapamiętałam dobrze, ponieważ kiedy przyjeżdżał, ojciec bardzo się cieszył. Radość ojca pamiętam, bo był on raczej mizantropem niż człowiekiem towarzyskim. Ojciec mówił o wsi Dworzysk, że to była wieś partyzancka. Sam był przedstawicielem oddziału żydowskiej partyzantki „Forojs”. Ta partyzantka wokół Białegostoku to były do pewnego momentu oddziały czysto żydowskie, składające się głównie z uciekinierów z getta. Ojciec wyszedł z getta latem 1943 r. Był wysłannikiem oddziału, który chodził do wsi po zaopatrzenie. Wieś dostarczała partyzantom leki i żywność.

Jak - według Pani - udało się osiągnąć taką solidarność całej wsi?

Nie wiem. Tak się dobrze złożyło. Trzeba byłoby to sprawdzić, ale wydaje mi się, że wieś była białoruska, a nie polska. Ojciec opisał to w obszernym szkicu o partyzantce żydowskiej. Była tam informacja, że do wsi weszli Niemcy, ponieważ ktoś zakapował, że była tam partyzantka. Część partyzantów została złapana, ale nikt z nich nie wydał tej wsi. Ojciec napisał, że wydawało mu się, że ten, kto doniósł, to nie mógł być nikt z Dworzysk.

Gdzie Pani rodzina mieszkała po wojnie?

Najpierw w Białymstoku, a potem, od 1947 r. w Warszawie.

Czy uroczystość w Białymstoku jest dla Pani ważna?

Jest do dzień ważny, ale zarazem bardzo trudny. Z jednej strony czuję, że spłacam ten dług wobec ojca. W końcu napisanie wniosku o odznaczenie było jego wolą. Natomiast w czasie takich uroczystości poświęconych Sprawiedliwym Wśród Narodów Świata niestety „włącza” się irytacja. Wiem, że ta uroczystość może być bardzo łatwo dołączona do tendencji: „Wara od Polski! Bo my jesteśmy cudowni, mamy Sprawiedliwych”. Ale dlaczego oni są Sprawiedliwymi? Dlatego, że to było tak rzadkie i tak trudne. Oni byli bohaterami dlatego, że tak mało ich było. I działali w skrajnie trudnej sytuacji nie ze względu na Niemców, tylko ze względu na otoczenie.

Wyrażałam dzisiaj wdzięczność tym ludziom, o których wiem, bo wierzę swojemu ojcu, że zrobili rzeczy, które pozwoliły przeżyć temu oddziałowi. A jednocześnie cieszę się, że poznałam dzieci państwa Radziwanowskich. To jest tak po ludzku bardzo wzruszające.

Kim był Pani ojciec z zawodu?

Filozofem i historykiem. Pochodził z Krakowa, ale przed wojną pracował w Białymstoku, gdzie było bardzo dobre gimnazjum hebrajskie. I on z tego Krakowa, przez Kowno, w poszukiwaniu pracy przywędrował do Białegostoku. I tutaj uczył, i tutaj zastała go wojna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna