Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia Kresów to historia mojej rodziny

Wiesław Falkowski
Rok 1919. Grupa legionistów podczas spotkania wielkanocnego po zwycięskiej bitwie pod Baranowiczami. Pierwszy z lewej z organkami przy ustach to Władysław Falkowski.
Rok 1919. Grupa legionistów podczas spotkania wielkanocnego po zwycięskiej bitwie pod Baranowiczami. Pierwszy z lewej z organkami przy ustach to Władysław Falkowski. Archiwum rodzinne
Od Brześcia do Bielska. Mój ojciec walczył w Legionach Polskich, później ze wspólnikiem założył duży zakład rymarski w Brześciu. Cały majątek naszej rodziny zabrali Sowieci. A my, z tym co udało się zabrać, trafiliśmy do Bielska. Byłem wówczas małym chłopcem i nie rozumiałem, że to będzie mój nowy dom...

Jako mały chłopiec nie miałem pojęcia, co znaczy słowo Kresy. Dopiero później dowiedziałem się, że przed wojną mieszkałem w tej części Polski, którą nazywano Kresami. W Polsce Ludowej słowo to było starannie wymazywane ze słownika pojęć narodowych.

Stąd pochodzą moje korzenie. Mieszkający tu lud prosty mówił w swoim, specyficznym języku, mieszaniną wyrazów litewskich, białoruskich i polskich. Rdzenni Poleszucy żyli w ubogich chatkach. Na Polesiu w zasadzie nie funkcjonowały znaczące dla tego regionu Polski zakłady przemysłowe. Za to rozwijało się rękodzielnictwo ludowe. Gdy w 1939 roku moja rodzina przymusowo opuszczała rodzinny Brześć, jako mały chłopiec nie zdawałem sobie sprawy, że już tu nie wrócę.

Mój ojciec, Władysław Falkowski, pochodził spod Płocka. Urodził się w rodzinie bardzo ubogiej, liczącej 12 osób. Mały 13-letni Władek zaczął uczyć się sztuki rymarskiej, pracując niejednokrotnie po 16 godzin na dobę.

- Chodziłem w wytartych portkach, przez które wyglądały czasem brudne kolana - pisze we wspomnieniach ojciec.

W roku 1914, mając 18 lat, zdobył świadectwo czeladnicze i zaczął pracę na własny rachunek. Wstąpił do tajnej organizacji POW (Polska Organizacja Wojskowa). Brał udział w rozbrajaniu Niemców w 1918 roku. Zaciągnął się do Legionów Polskich. Pierwszy chrzest bojowy w walce z bolszewikami przeszedł pod Barano-wiczami. Walczył pod Berezyną. Dotarł aż do Smoleńska.

- Jeszcze sporo przedeptaliśmy kraju i stoczyliśmy wiele potyczek, aż w końcu wylądowałem w Brześciu - wspominał ojciec

Był rok 1922. Zaczął pracę w zbrojowni jako majster. Tutaj poznał pochodzącego z Warszawy Jana Pietraszka, z którym wkrótce założył Zakłady Rymarskie.

W 1927 roku Władysław został małżonkiem Eugenii Owczarek, kasjerki z Wojskowej Składnicy Sanitarnej w Brześciu.

- Zakład zaczął zyskiwać uznanie wśród społeczeństwa - wspominał ojciec. - Przystąpiliśmy do produkcji uprzęży artyleryjskiej. Pierwszą partię robót, wartości 100 tysięcy złotych, przyjęto bez zastrzeżeń. Posypały się nowe umowy. Z powodzeniem funkcjonował otwarty sklep z wyrobami skórzanymi.

Pietraszków i Falkowskich poza pracą złączyły ścisłe stosunki towarzyskie, wręcz rodzinne. Pietraszek był ojcem chrzestnym mego brata Wojtka, zaś mój tata podawał do chrztu Danutę, córkę wspólnika. Obie rodziny razem spędzały święta, urodziny i imieniny. Odpoczywali w miejscowości Dubica koło Brześcia.

Jan Pietraszek był prezesem brzeskiej Izby Rzemieślniczej, która organizowała dla miejscowych rzemieślników spotkania z okazji świąt państwowych, choinki, wycieczki.

W roku 1936 moi rodzice z Pietraszkami uczestniczyli w uroczystościach w Wilnie na cmentarzu na Rossie, gdzie obok matki spoczęło serce Józefa Piłsudskiego.

Sielankę przerwała wojna.

- W nocy z 31 sierpnia na 1 września 1939 roku jako komendant bloku OPL - wspomina ojciec - pełniłem nocny dyżur. Wówczas to z radia dowiedziałem się o napaści Niemiec na Polskę. Już z samego rana samoloty wroga obrzuciły bombami i ostrzelały lotnisko w Małaszewiczach. Z czasem naloty były coraz częstsze. Byli zabici i ranni. W naszym zakładzie pracowaliśmy pomimo ciągłych nalotów, przygotowując duże zamówienie dla wojska. 9 września mieliśmy ładować do wagonów gotową uprząż dla Warszawy. Z Solca przyjechał major i rotmistrz, aby odebrać całą partię. 11 września uciekali już w kierunku Zaleszczyk. Nasi pracownicy nie przyszli do pracy. Zamknęliśmy warsztaty.

Ja z bratem i mamą przebywaliśmy w Dubicy na wakacjach. Ojciec przyjechał po nas swym fiatem. Przywiózł nam trochę ubrań. Gdy wracaliśmy do Brześcia, zatrzymał nas jakiś kapitan, który zarekwirował auto i kierowcę - tatę. Nas z letniska do Brześcia przywiózł furmanką znajomy ojca.

- Pojechaliśmy do Kowna - opowiadał później ojciec. - Z kapitanem z małą walizeczką jechała również jego pani. Z wielkim trudem omijaliśmy leje po bombach, okropne zatory ludzi uciekających na Wschód. 14 września zostałem zwolniony.

Już po trzech dniach spotkał pierwsze oddziały sowieckie. Wyglądały nieciekawie. Z przypominającymi plecaki woreczkami na plecach szli wyzwolić naród polski od „panów i burżujów”. Zabrali ojcu auto i na kilka dni zatrzymali go w obozie przejściowym.

- W końcu traktorem z dużą przyczepą wróciłem do Brześcia - pisał we wspomnieniach. - Od 23 września rządzili tu już Sowieci.

Po zajęciu przez nich Brześcia zaczęła się także nasza gehenna. Ciągłe rewizje w domu dokonywane przez NKWD, grożenie i wysiedlenie z miasta.

W końcu września 1939 roku władze radzieckie usunęły Pietraszków z ich domu. Zarekwirowano zakłady rymarskie. Pietraszek jeszcze przez jakiś czas pracował w zakładzie, który mu odebrano. A jako członek ZWZ - AK w ukryciu przechowywał sprzęt wojskowy i broń. Przesyłał różne dokumenty do Warszawy w butlach, które wysyłano do napełnienia kwasem węglowym (był wówczas kierownikiem Wytwórni Wód Gazowych). Obecnie jedna z takich butli znajduje się w zbiorach Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie.

Później drogi Pietraszków i Falkowskich rozeszły się. W kwietniu 1944 roku rodzina Pietraszków uciekła do Warszawy. Jego najstarsza córka - Danuta brała czynny udział w Powstaniu Warszawskim.

Nowi właściciele Kresów także nam zabrali cały rodzinny majątek - duży dom i zakład rymarski. Pracujący w nim Bruś zaproponował nam zamieszkanie na Podlasiu w Bielsku Podlaskim u Jadwigi Kiryluk, siostry rymarza, posiadającej obszerny dom przy ulicy Ogrodowej.

Tata załadował trochę mebli, ubrań i pościeli na furgon, którym brzeski Żyd przewiózł cały nasz „majątek” na miejsce. Ja 8-letni chłopiec wraz z moim braciszkiem Wojtkiem i mamą przyjechaliśmy do tego małego miasteczka, przypominającego raczej większą osadę, pociągiem. W jednej dużej izbie mieszkaliśmy aż do połowy 1941 roku.

Bielsk Podlaski liczył około 9 tysięcy mieszkańców i był jednym z największych miast na Białostocczyźnie. Posiadał dwa kościoły, 4 cerkwie i bożnicę, a w środku duży Ratusz.

Za Sowietów uczęszczałem do I klasy szkoły powszechnej, mieszczącej się na rogu ulicy Mickiewicza i Widowskiej. Ojciec mój w tym czasie nigdzie nie pracował. Chwytał się różnych, dorywczych prac u miejscowych gospodarzy, naprawiał uprząż.

Tuż za ulicą Ogrodową płynęła Białka. Niejednokrotnie nad jej brzegami siedziałem z wędką zrobioną z leszczyny, żyłką z końskiego włosia i spławika z korka. A że rzeka w owych czasach obfitowała w wiele gatunków ryb, więc często na naszych stołach gościły smaczne kiełbie, płotki i okonie. Na połów raków z tzw. kaczorkami chodziłem aż pod Studziwody, wracając z pełnymi torbami dużych skorupiaków, którymi się wszyscy zajadali. Po wojnie nawet je sprzedawałem miejscowej Jussisowej, która prowadziła małą restaurację w budynku na górce na rogu ulicy Mickiewicza i Kazimierzowskiej.

24 czerwca 1941 roku wkroczyły do miasta wojska Whermachtu. Zarówno jedni jak i drudzy okupanci zastosowali straszny terror. Sowieci całe rodziny wywozili na Sybir. Niemcy tutejszą ludność mordowali w miejscowym więzieniu, wywozili do obozów lub rozstrzeliwali w Lesie Pilickim. Na początku lipca 1941 roku byliśmy zmuszeni wynieść się z tej dzielnicy Bielska, gdyż okupant organizował tu getto, skupiając w nim około 5000 mieszkańców powiatu wyznania mojżeszowego.

Zamieszkaliśmy na ulicy Mickiewicza niedaleko kościoła pokarmelickiego w budynku, z którego została wysiedlona rodzina żydowska. Pamiętam, jak z kolegami w listopadzie 1942 roku z Łysej Górki widzieliśmy ciągnące na stację kolejową szeregi Żydów z tobołkami otoczone gestapowcami. Wywożeni byli do Treblinki partiami i zginęli w komorach gazowych.

W okresie okupacji niemieckiej ojciec prowadził warsztat rymarski. Ja chodziłem do II klasy szkoły powszechnej przy ulicy Kościuszki, która po kilku miesiącach została zamknięta. Wówczas to uczęszczałem na korepetycje do pana Kuryłka.

30 lipca 1944 roku wojska radzieckie wyzwoliły Bielsk. Całe centrum miasta było w gruzach. Zniknął z powierzchni ziemi murowany dworzec, spalona została cerkiew św. Mikołaja, wysadzono w powietrze budynek gimnazjum. Ja z moimi rodzicami pozostałem na zawsze w Bielsku, brat wyjechał na Ziemie Odzyskane.

Wraz z powstaniem Polski Ludowej mieszkańcy Bielska przystąpili do odbudowy miasta, ciesząc się, że wreszcie zakończyła się kilkuletnia niewola dwóch okupantów. Mój ojciec dalej prowadził warsztat rymarski, w którym produkował drewniaki - letnie sandały, na które był wówczas duży popyt.

Włączył się aktywnie w życie społeczne miasta. Był jednym z pierwszych wiceburmistrzów Bielska, radnym Miejskiej Rady Narodowej. W 1945 roku zorganizował Powiatowy Oddział „PAX” oraz był twórcą i kierownikiem Kasy Spółdzielczej Rolników, przemianowana później na Bank Spółdzielczy. Zaś Jan Pietraszek po wojnie kierował Spółdzielnią Pracy Garbarsko-Kuśnierskiej w Warszawie. Wówczas to moja mama dla tej spółdzielni prowadziła skup skór owczych w Bielsku Podlaskim. J. Pietraszek po przejściu na emeryturę był właścicielem małego zakładu warszawskiego produkującego guziki skórzane.

Od 30 lat Pietraszkowie - Jan i żona Genowefa oraz dwaj synowie - Henryk i Andrzej spoczywają na jednym z cmentarzy stolicy. Moi rodzice zaś na cmentarzu parafialnym w Bielsku. Spośród dzieci Pietraszków w Warszawie mieszka Danuta - lekarz Szpitala Chorób Płuc i Zofia - inżynier żywienia i żywności.

Ja zaś - pedagog, historyk po UMCS-sie w Lublinie, pozostałem w Bielsku. Brat Wojciech, inżynier Politechniki Szczecińskiej zamieszkał w Wałbrzychu (już nie żyje).

W roku 1995 pierwszy raz po wojnie odwiedziłem moje rodzinne miasto - Brześć nad Bugiem. Szukałem śladów miejsc, w których przebywałem w dzieciństwie. Niewiele ich pozostało. To nie to miasto, w którym zaczynałem wchodzić w „dorosłe” życie.

Nie ma już naszego rodzinnego domu i sadu, w którym bawiłem się z kolegami. Ale stoi nadal cerkiewka, do której Waśka zapraszał mnie na święcenie jajek na Wielkanoc prawosławną. Wojna nie zniszczyła gimnazjum, w którym świadectwo dojrzałości otrzymała znana polska aktorka Nina Andrycz. Kościół Podwyższenia Świętego Krzyża, gdzie przed laty byłem ochrzczony, był zamieniony na muzeum. Teraz jest już oddany do użytku brzeskim katolikom.

Polacy w Brześciu po długim okresie marazmu i zastraszania organizują się formalnie, chcą podkreślić i zachować swoją odrębność. Aktywnie działają drużyny harcerskie, a młodzież studiuje na uczelniach polskich.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna