Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jaczno: Tadeusz Mazalewski zrobił z życia piekło. Sobie i sąsiadom znad Jaczna

Helena Wysocka
- Moje petycje do służb, by zajęły się sprawą gościńca trafiają do kosza - żali się Tadeusz Mazalewski. - Ale nie dopuszczę, bo prawo nie może tylko obowiązywać ludzi w gumowcach. Ci z salonów, także muszą go przestrzegać.
- Moje petycje do służb, by zajęły się sprawą gościńca trafiają do kosza - żali się Tadeusz Mazalewski. - Ale nie dopuszczę, bo prawo nie może tylko obowiązywać ludzi w gumowcach. Ci z salonów, także muszą go przestrzegać. Helena Wysocka
Tadeusz Mazalewski z Jaczna toczy bój z sąsiadami. Od niemal ćwierć wieku. Stracił już rodzinę, zdrowie i pieniądze. - Nie ustąpię, dalej będę walczył o sprawiedliwość - zapowiada. Ale sąsiedzi uważają, że nie jest to batalia o równe prawa, tylko obsesja.

Mazalewski mówi, że walczyć musi. Bo nie może znieść, że jego sąsiedzi stoją ponad prawem. - Wszystko uchodzi im płazem, ponieważ mają dobre nazwisko - argumentuje. - Ale, gdy taki szaraczek jak ja coś zrobi, to urzędnicy robią wielki krzyk. Straszą mnie sądem, grożą wysokimi grzywnami. Nie mogę z tym się pogodzić. Nazywam się, jak nazywam. Nic na to nie poradzę. Podobnie, jak na to, że nie mam - tak jak sąsiad - wpływowego stryjka. Ale to nie oznacza, że moje pisma mają lądować w koszach. A tak właśnie jest. I właśnie to boli mnie najbardziej.

Sąsiedzi, słysząc oskarżenia Mazalewskiego łapią się za głowy. Mówią, że też nie wybierali sobie nazwiska. A to, że kojarzy się ono z byłym, wysokiej rangi politykiem wcale nie oznacza, że są z nim spokrewnieni. I dodają, że choć Mazalewski wciąż ich atakuje i rzuca kłody pod nogi, to nigdy nie próbowali się rewanżować. A wręcz przeciwnie, nie raz wyciągali rękę do zgody.

- Skąd ten gniew? - gubią się w domysłach. - Trudno ocenić. Widać taka natura.

Poszło o pas ziemi

Tadeusz Mazalewski ma 59 lat. Urodził się i mieszka w Jacznie. A właściwie na końcu tej, położonej w wiżajeńskiej gminie wsi. Do majątku, który przejął po ojcu prowadzi nie najlepsza, bo kręta, szutrowa droga. Dzieli ona niemal 40-hektarowe gospodarstwo na dwie części. Ale to nie stanowi problemu. Bo, jak żartuje, zwierzęta po drodze też potrafią chodzić. Rolnik dzierżawi również jezioro Jaczno, nad którym rozciąga się jego majątek i wieś.

- Od dawien dawna było własnością moich przodków - wspomina gospodarz. - Ale odebrali je nam komuniści. Dziś jestem jednym z trzech jego dzierżawców. I bardzo zależy mi na tym, by było w jak najlepszym stanie.

Mówi, że gdy tylko przejął ojcowiznę, wiodło mu się dobrze. Choć miał mnóstwo pracy, to gospodarstwo sukcesywnie się rozwijało. Prowadził hodowlę mlecznych krów, chciał inwestować. Do czasu, aż we wsi, a dokładnie na sąsiedniej działce osiedlili się warszawiacy.

- Zawiść? Nie, niczego im nie zazdroszczę - zapewnia. - Ale wszyscy muszą być równi wobec prawa. A nie tak jak teraz, że bogatemu można więcej.

Ci „bogaci” to państwo Katarzyna i Filip Millerowie, którzy w 1992 roku kupili w Jacznem kilka hektarów oblanej wodą ziemi. Pięknie położonej, ale potwornie zaniedbanej. Podwinęli więc rękawy i ostro zabrali się do roboty. Dzięki temu zagospodarowali cypel i dziś z powodzeniem prowadzą tam gospodarstwo agroturystyczne. Przyjmują gości z kraju i zza granicy.

- Promujemy ten region i lokalne produkty - mówią. - Gościom oferujemy chleb, mleko, ryby, czy jaja kupowane u sąsiadów. Mieliśmy nadzieję, że także pan Tadeusz znajdzie się w tym gronie.

Ale Mazalewski z „warszawiakami” współpracować nie chce. Mało tego oskarża ich o złą wolę.

- Próbują dorobić się na mojej krzywdzie - tłumaczy.

Spór toczy się o wiele spraw. Ale najpierw poszło o drogę. Wąski pas lichej ziemi, która umożliwia Millerom dojazd na ich posesję. Gdy kupowali cypel byli przekonani, że droga dojazdowa jest. Później okazało się, że gmina nie posiada dokumentów, które potwierdziłyby własność gruntów. Sprawa trafiła więc do suwalskiego sądu, a ten orzekł, że Millerowie muszą zapłacić rolnikowi rekompensatę za użytkowaną nieruchomość. A do tego tzw. służebność, czyli po kilkaset złotych rocznie. Kwoty oszacował biegły, ale Mazalewski nie zgodził się i wciąż się nie zgadza z jego wyliczeniami.

- Dostałem marne grosze - przekonuje. - Można powiedzieć, że sąsiadom oddałem kawał ziemi za bezcen.

Czy to był główny powód, dla którego zaczął tropić „błędy” sąsiadów , trudno ocenić. Rolnik twierdzi, że warszawiacy zaczęli mocno ingerować w jego rodzinne życie. Choć się nie przyznają, to mieli buntować żonę, której marzyło się życie nie wśród pól, a w miejskim zgiełku, by odsprzedała im ziemię.

- Efekt był taki, że udało się im wyrzucić mnie z ojcowizny- dodaje. - Przez miesiąc koczowałem u sąsiadów. Na szczęście sąd, gdzie z wniosku byłej żony toczyły się procesy, w tym o znęcanie się nad rodziną, zmienił orzeczenie i mogłem wrócić pod swój dach. Oczywiście, zostałem oczyszczony ze wszystkich zarzutów.

Wrócił i i zaczął walczyć z warszawiakami. Do niemalże wszystkich urzędów, w tym organów ścigania, posypały się skargi na ich działalność. A główny zarzut dotyczył tego, że wybudowali gościniec oraz parking w sercu krajobrazu chronionego i to bez wymaganej zgody.

- Były takie dni, że mieliśmy kontrole nie z jednej, a z kilku instytucji jednocześnie - przyznaje Katarzyna Miller. - Oczywiście, wszystkie zakończyły się dla nas pomyślnie.

Nawet ta, dotycząca samowoli budowlanej nad jeziorem. Warszawiacy udowodnili bowiem, że nie naruszyli prawa. Bo w przeszłości, na działce stał dom. I choć zachowały się wyłącznie fundamenty, to - zgodnie z prawem - można wznosić na nich nowe obiekty.

- Nie jesteśmy przyrodniczymi wandalami, nie zniszczyliśmy ani jednego drzewka, a wręcz przeciwnie - dodają Millerowie. - Dokonaliśmy wielu nasadzeń, a budynki powstały w tradycyjnej architekturze.

Niedawno, dla świętego spokoju, zlecili opracowanie ekspertyzy specjalistom. Mieli oni odpowiedzieć na pytanie, czy gościniec degraduje środowisko. Naukowcy uznali, że nie.

- Ale to nie przekonało naszego sąsiada - dodają rozmówcy. - Wciąż pomawia nas i oskarża nas o łamanie prawa. Trudno przewidzieć, czy i kiedy to się skończy.

Podczas gdy sam, jak twierdzą we wsi, święty nie jest. W minionym roku, gdy z nieba lał się żar, niedaleko gościńca wylał setki litrów gnojowicy. Interweniowała policja, bo potwornie cuchnęło w całej okolicy. Przypadek, czy też chciał wykurzyć zagranicznych gości, którzy akurat przyjechali na wypoczynek? Bo w to, że akurat wtedy musiał użyźnić kawałek swojej ziemi nikt wierzyć nie chce.

Tylko raków żal

Mazalewski nie może pogodzić się z tym, że gościniec, choć sąd administracyjny orzekł, że w trakcie inwestycji nie wszystko było tak jak powinno, wciąż stoi.

- Dla mnie sprawa czysta nie jest - upiera się.

„Czyste” nie jest też jezioro, o które Tadeusz Mazalewski aktualnie toczy bój. Rolnik alarmuje, że woda jest coraz gorszej jakości. Na poparcie swojej tezy przedstawia raport wykonany przez specjalistę z Olsztyna.

- To skutek ekspansywnej działalności turystyczno- hotelarskiej prowadzonej przez sąsiadów - powtarza za ekspertem.

I dodaje, że w ciągu ostatnich siedmiu lat w akwenie zginęły miętus, ławice uklei i nie zauważył ani jednego raka. A wcześniej były ich setki, jeśli nie tysiące. Dlaczego raki wyginęły? Mazalewski ma na ten temat swój pogląd. - Właściciele gościńca odprowadzają ścieki do dwóch szamb, które szumnie nazywają przydomowymi oczyszczalniami ścieków - przekonuje. - Obiekty nie spełniają norm i nieczystości płyną do jeziora. Dlatego woda w nim jest coraz bardziej skażona.

Do wsi, na wniosek rolnika, już dwukrotnie przyjeżdżali inspektorzy ochrony środowiska w Suwałkach, by znaleźć źródła skażenia wody. Nie udało się.

- W gościńcu ścieki odprowadzane są prawidłowo - informuje Wiesława Blusiewicz, kierownik suwalskiego oddziału Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska. - Nie stwierdziliśmy, by spływały one do jeziora Jaczno.

Ale ta opinia Mazalewskiego nie przekonuje. Mówi, że badania mogły być przeprowadzone źle.

- Dlaczego nie zostałem o nich powiadomiony? - zastanawia się głośno. - Czy to nie dziwne? Nie raz zaczynam się zastanawiać, czy te kontrole w ogóle się odbyły, bo ja ich nie widziałem, choć wzrok mam dobry.

Czy nad Jacznem jest cień szansy na porozumienie? Millerowie mówią, że bardzo by tego chcieli. Bo nie po to szukali oazy spokoju, by wciąż szargać nerwy.

- Męczą nas te ciągłe oskarżenia - dodają. - Mamy nadzieję, że pan Tadeusz w końcu zajmie się swoim gospodarstwem, które popada w ruinę, a nam pozwoli spokojnie żyć.

Ale nic na to nie wskazuje. Mazalewski właśnie wystosował do różnych instytucji kolejne skargi, w których podnosi, że Millerowie są ponad prawem. I sugeruje, że gościniec powinien zniknąć z powierzchni ziemi.

- Trzeba go wyburzyć - mówi wprost. - Wtedy będzie sprawiedliwie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna