Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak mogłem jej nie ufać, skoro to moja parafianka?

Tomasz Kubaszewski [email protected]
Kobieta oszukała blisko 50 osób, w tym dwóch księży. Chodzi o grube pieniądze.

Z tak gigantycznym oszustwem, zaaranżowanym przez jedną osobę, suwalskie organy ścigania do czynienia jeszcze nie miały. Dorocie S., byłej pracownicy suwalskiego oddziału jednego z banków, prokuratur zarzucił, że mogła przywłaszczyć sobie nawet ponad 1 milion złotych!

W akcie oskarżenia, który niedawno wpłynął do sądu, 43-letniej obecnie kobiecie zarzuca się aż 149 czynów. Na długiej liście poszkodowany są nie tylko księża, ale też biznesmeni oraz urzędnicy. Wielu z nich przez dłuższy czas nie wiedziało nawet, że ktoś obraca ich pieniędzmi. Bo jak się ma na koncie na przykład kilkaset tysięcy, to człowiek nie zwraca uwagi na to, czy "paru złotych" tam brakuje, czy nie.

Specjalistka od zamożnych
Dorotę S., wykształcenie średnie, rozwódkę, matkę dorosłego już syna, w banku zatrudniono jako doradcę VIP. Czyli taką osobę, która miała obsługiwać najbardziej zamożnych klientów. Jeśli na jakimś koncie pojawiała się suma zakończona wieloma zerami, S. przystępowała do dzieła.

Jej zadaniem było namówienie klientów do inwestowania pieniędzy. Najlepiej w produkty oferowane przez ten bank. Wszystko to trwało kilka lat. Do momentu, gdy jeden z klientów uważniej przyjrzał się temu, co dzieje się na jego koncie. Okazało się zresztą, że ma dwa rachunki. Drugi założyła bez jego wiedzy Dorota S.

Pieniądze przepływały z jednego konta na drugie, pojawiały się jakieś dziwne przelewy. Klient trafił akurat na dzień, kiedy S. nie było w pracy. Inaczej miałby pewnie problemy z dotarciem do wszystkich danych. Bo doradczyni VIP, jak tylko mogła, odsuwała swoich klientów od informacji.

Zwykle bywało tak, że sama odczytywała im dane z własnego komputera. A żeby system jeszcze bardziej uszczelnić, posuwała się nawet do fałszowania wniosków o to, by wyciągów z kont ludziom w ogóle nie przysyłać.

Na podejrzenia jednego z klientów kierownictwo banku zareagowało natychmiast. Przeprowadziło kontrolę tego, jak S. pracowała. Do banku zapraszano ludzi, pokazywano im dokumenty. Większość łapała się za głowy. Bo o różnego rodzaju operacjach przeprowadzanych z wykorzystaniem ich pieniędzy nie miała bladego pojęcia.

Bank zawiadomił wkrótce prokuraturę. Ta wszczęła śledztwo. Sprawa ciągnęła się przez parę lat. Raz już akt oskarżenia trafił do sądu, ale został zwrócony. Bo, według sędziów, wyliczenia dotyczące tego, ile nieuczciwa pracownica sobie przywłaszczyła, były mało precyzyjne. Prokurator musiał powołać kolejnego biegłego. Potem powstał kolejny akt oskarżenia. To jego rozpatrywaniem zajmie się wkrótce suwalski sąd.

Chciał mieć tylko procenty
Kiedy ksiądz, nazwijmy go A., przeglądał dokumentację tego, co faktycznie działo się z jego pieniędzmi, długo nie mógł uwierzyć. Tylko w stosunku do niego S. miała popełnić aż 25 przestępstw. Stracił przez to ponad 100 tysięcy złotych.
Okazało się na przykład, że "wziął" ekspresową pożyczkę na 10 tysięcy złotych.

Podpis został podrobiony. Albo - kupił akcje pewnego funduszu. W tym przypadku w grę wchodziło blisko 40 tys. zł. Miał też dodatkowe konto, o istnieniu którego nic nie wiedział. Pieniądze niemal cały czas były w ruchu. Dorota S. zarządzała nimi, jak własnymi. Część pożyczek spłacała, akcje kupowała i sprzedawała. Zysk trafiał do jej kieszeni. No chyba, że miała pecha i operacja z akcjami kończyła się stratą. Tak było w przypadku księdza.

- Ona była bardzo przekonująca, budziła zaufanie - mówił drugi z oszukanych kapłanów.

Do banku wpłacił sporą sumę. Jak zeznawał, nie oczekiwał, że będzie ona w cokolwiek inwestowana. Wystarczyłby zysk wynikający z korzystnego oprocentowania konta. Tymczasem ksiądz również "brał" pożyczki, "inwestował" w ubezpieczenia. W tym ostatnim przypadku co miesiąc doradczyni odliczała z rachunku po 200 zł. Tyle bowiem wynosiła składka.
Stracił w sumie ponad 60 tysięcy złotych.

Zero na koncie
Rachunki swoich klientów S. traktowała jako jedną całość. Tzn., kiedy gdzieś występowały wyraźne "niedobory finansowe", uzupełniała je z innego konta. Tyle jednak tych operacji już było, że najwyraźniej zaczynała tracić nad tym kontrolę.
Do pewnego mężczyzny zgłosił się komornik. Powód? Do byłej żony przestały wpływać alimenty.

- Byłem kompletnie zaskoczony, bo wydałem w banku dyspozycję o automatycznym potrącaniu tej kwoty - zeznawał. - Okazało się jednak, że przez pewien czas na koncie nie było ani złotówki. Ale zdarzały się też sytuacje, że pieniędzy było więcej, niż powinno.

Postępowanie komornicze kosztowało jednak 1700 zł. Trzeba było to uregulować.
Inna osoba wpłaciła do banku 103 tysiące. Po pół roku pojawiła się znowu przy okienku, by odebrać należny procent od tej kwoty. Okazało się, że... konto jest puste.

- Pani S. powiedziała mi, że bank moje pieniądze zainwestował - zeznawała kobieta. - I że ma takie prawo.

W imieniu kolejnego klienta zaciągnęła pożyczkę. Gdy były problemy ze spłatą, sfałszowała oświadczenie o poddaniu się egzekucji.

Ale popełniała też wyjątkowo ordynarne oszustwa. Klient zostawił jej 30 tysięcy złotych na zainwestowanie w pewien fundusz. Zainwestowała tylko 26 tysięcy. Inny wręczył podobną kwotę, bo do kasy była kolejka. Dorota S. zobowiązała się, że pieniądze wpłaci później. Nie wpłaciła w ogóle. Klient się jednak w porę zorientował. - Oddała co do złotówki - zeznawał. - Zwalała wszystko na kasjera. Mówiła, że to ona jednak odda, bo dostała bodajże jakąś premię w pracy, a resztę dopożyczyła. Ciekawe, od kogo?

Klienci doradczyni przyznawali, że praktycznie nie czytali tego, co podsuwała im do podpisania. - A kto tam wyznaje się na tych bankowych zawiłościach - tłumaczyła jedna z osób.

Inną Dorota S. wezwała pewnego dnia do banku. Stwierdziła, że ma kontrolę i pilnie trzeba podpisać parę dokumentów.
- Czekała na mnie z tymi papierami na korytarzu - zeznawała poszkodowana. - Pokazała tylko, gdzie mam podpisać. Ale co to były za dokumenty, pojęcia nie mam.

W wielu przypadkach S. nie troszczyła się o to, by podpisy były oryginalne. Podrabiała je na wręcz masową skalę. Kiedy je potem porównano, okazało się, że nawet specjalnie nie są podobne do tych, które klienci składali w banku jako wzorcowe.

Chce poddać się karze
Dorota S. tylko częściowo przyznała się do winy. Co robiła z pieniędzmi, dokładnie nie wiadomo. Dzisiaj, przynajmniej oficjalnie, nie dysponuje żadnym majątkiem. Twierdziła, że potrzebowała pieniędzy, by oddać jakiemuś mężczyźnie 88 tysięcy dolarów. Szczegółów jednak nie chciała zdradzić.

Kobieta chce dobrowolnie poddać się karze. Liczy na wyrok w zawieszeniu. Warunek jest jednak jeden - musi spłacić wszystko, co sobie przywłaszczyła. Część ludziom, część bankowi. Ten niektórym klientom pieniądze już zwrócił.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna