Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak umierał Jezus Chrystus

Dorota Kowalewska [email protected]
Ukrzyżowanie Jezusa Chrystusa.Obraz Matthiasa Grünewalda
Ukrzyżowanie Jezusa Chrystusa.Obraz Matthiasa Grünewalda The Yorck Project: 10.000 Meisterwerke der Malerei
Ukrzyżowanie Jezusa zmieniło świat. Dzisiaj lekarze próbują odpowiedzieć na pytanie, jak umarł Chrystus. Objawy wskazują, że na jego zgon złożyło się wiele przyczyn, choć każda z osobna mogła doprowadzić do śmierci....

Jedną z nich mógł być wstrząs pourazowy, a także pokrwotoczny i hipowolemiczny (nadmierny spadek skurczowego ciśnienia tętniczego). Szybką śmierć mogła też wywołać ostra niewydolność oddechowo-krążeniowa, spowodowana ciężkimi urazami klatki piersiowej, uduszenie z niewydolności wydechowej spowodowanej ukrzyżowaniem oraz zawał serca. Na co więc umarł Jezu Chrystus?

- Jego śmierć to efekt strasznych tortur i ukrzyżowania - mówi krótko prof. Władysław Sinkiewicz, kardiolog, wykładowca Collegium Medium w Bydgoszczy. - Można nawet postawić tezę, że był w stanie krytycznym, zanim został przybity do krzyża.

Czy pot może być czerwony?
- Ewangelia św. Jana Apostoła (według przekazów, był to jedyny ewangelista, który osobiście znał Chrystusa i był świadkiem jego śmierci - przyp. red.) podaje, że czekając na przybycie swoich prześladowców Jezus spływał krwawym potem - mówi prof. Władysław Sinkiewicz. - To żadna fikcja literacka. Znamy takie przypadki, chociaż są one niezmiernie rzadkie. Są skutkiem wielkiego cierpienia, najczęściej psychicznego. Rozszerzają się małe, włosowate, naczynka krwionośne. Potem pękają. Krew z nich trafia do gruczołów potowych. Czerwone krwinki zabarwiają pot i ma się wrażenie, że pacjent krwawi z całego ciała, a jest to pot, który ma intensywną czerwona barwę. Opis w Biblii może więc być prawdziwy, biorąc pod uwagę naszą obecną wiedzę medyczną - dodaje Sinkiewicz.

Był w stanie krytycznym zanim go ukrzyżowali
Najpierw aresztowanie, później bicie, tortury, odwodnienie organizmu, poprzez m.in. utratę krwi. Prawdopodobnie złamania i zmiażdżenia kości. Dzisiaj człowiek, który coś takiego przeżył byłby transportowany na sygnale do najbliższego szpitala. Diagnoza by brzmiała - stan krytyczny, bezpośrednio zagrażający życiu!

- Takiego pacjenta uznałbym za bardzo trudny przypadek - ocenia profesor Sinkiewicz. - Na pewno nie mógłbym sobie wyobrazić, że wstanie i zaniesie krzyż na miejsce swojej śmierci. Trzeba też wziąć pod uwagę utratę krwi, silne przeżycia emocjonalne i wielkie cierpienie fizyczne oraz brak snu, posiłku i płynów, co miało istotne znaczenie w gorącym klimacie śródziemnomorskim.

A jednak szedł...
Z dużym prawdopodobieństwem możemy odtworzyć drogę krzyżową Jezusa Chrystusa, bo podobną mękę często przeżywali skazańcy w czasach Cesarstwa Rzymskiego. Krzyż był przez nich dźwigany przez kilka kilometrów, od miejsca biczowania aż na miejsce stracenia, zwykle poza murami miasta. Była to najczęściej umieszczona na karku belka poprzeczna, ważąca od 37 do 54 kg. Cały krzyż był zbyt ciężki, by człowiek mógł go udźwignąć. Mógł ważyć nawet 140 kg.

Współczesne wyobrażenia krzyża pokazują nam gładkie drewno. Rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej. Skazańcy byli wieszani na dwóch nieheblowanych deskach. Poranione ciała były dodatkowo ranione przez ostre drzazgi krzyża.

Śmierć na krzyżu była torturą. Gdy patrzymy na obrazy ukazujące przybite do krzyża ciało, widzimy jedynie rany w miejscach przebijanych gwoździami i stróżki krwi, które płyną spod cierniowej korony. Ale prawda wyglądała o wiele brutalniej. Przybijany do krzyża człowiek był wcześniej torturowany. Jezus Chrystus doświadczył pod koniec życia największych tortur, jakie może znieść człowiek.

- Zmasakrowane ciało, silny ból i utrata krwi były często przyczyną wstrząsu i miały wpływ na czas agonii ofiary na krzyżu - mówi prof. Sinkiewicz.

Chrystusa przybito do krzyża dopiero na miejscu kaźni, bo w tamtych czasach tak na ogół postępowano.
- Gwoździami przebijano nadgarstki. Dłonie nie utrzymałyby ciężaru ciała - uważa Sinkiewicz.

Gwóźdź wchodził prawdopodobnie pomiędzy kość promieniową, a kości nadgarstka lub pomiędzy same kości nadgarstka. Choć gwóźdź przechodził przeważnie pomiędzy kośćmi i nie powodował złamań, samo uszkodzenie okostnej wywoływało ból nie do zniesienia, gdyż zazwyczaj miażdżył nerw pośrodkowy, powodując rozrywający ból obu ramion, porażenie części kończyn i niedokrwienne przykurcze.

Podobnie było z gwoździami wbijanymi w nogi. Najczęściej przez pierwszą lub drugą przestrzeń śródstopia. Mogło wtedy dochodzić do uszkodzenia nerwu strzałkowego, jak i gałązki nerwu podeszwowego, co wywołuje dolegliwości trudne dziś do opanowania nawet środkami narkotycznymi.

Walka o każdy oddech
A właściwie o wydech. Według lekarzy, ludzie umierający na krzyżu większe problemy mieli z wydychaniem powietrza z płuc niż z jego wciąganiem. Sposób ułożenia ciała sprawiał, że nie działały mięśnie przepony. Skazaniec zapewne próbował podeprzeć się nogami, aby unieść ciało i wypuścić powietrze z płuc. Pamiętajmy jednak, że nogi miał przybite do krzyża i poruszenie nimi wywoływało ogromny, przeszywający ból. Nie było też możliwe podciągnięcie się na rękach.

- Ciężar ciągnący ciało w dół na rozciągniętych ramionach i zgiętych kolanach wymuszał ustawienie mięśni międzyżebrowych w pozycji wdechowej i uniemożliwiał bierny wydech - sugeruje prof. Sinkiewicz. - Wydech mógł się dokonywać tylko za pomocą mięśni przepony, oddychanie było więc płytkie, niewydolne, z szybko rozwijającą się hiperkapnią (podwyższonym ciśnieniem dwutlenku węgla we krwi) i kwasicą oddechową. Skurcze mięśni powodowały, że oddychanie stawało się niemożliwe.

Lepsza była szybka śmierć
Przed kilku laty dr Frederick Zugibe, amerykański specjalista medycyny sądowej, przeprowadzał eksperymenty dotyczące śmierci na krzyżu. Oczywiście, nie przybijał ochotników do krzyża i nie poddawał ich torturom, ale starał się jak najdokładniej odtworzyć ułożenie ciała wiszącego na krzyżu i sprawdzić, co się dzieje z człowiekiem w takiej pozycji.

- Zgon w następstwie ukrzyżowania zależał od stanu wyczerpania skazańca i ułożenia ciała - tak prof. Sinkiewicz podsumowuje te eksperymenty. - Wiszący na krzyżu żyli zazwyczaj jeszcze 3-4 godziny, ale mogło to trwać nawet do 3 dni. Czas życia na krzyżu był zazwyczaj odwrotnie proporcjonalny do intensywności przeżytych tortur.

Jego zdaniem, Jezus zmarł stosunkowo szybko, po upływie 3-6 godzin od ukrzyżowania.

Jak czytamy w Ewangelii, "Jezus wydał głośny okrzyk i zwiesił głowę". Według lekarzy może to sugerować, że nastąpiło pęknięcie ściany lewej komory serca z wylaniem się krwi do worka osierdziowego. Mogło też dojść do rozsianego krzepnięcia wewnątrznaczyniowego powodującego zaczopowanie naczyń wieńcowych serca drobnymi skrzeplinami, czego skutkiem był wtórny zawał serca.
Zgodnie ze zwyczajem, śmierć Chrystusa potwierdzono przebijając włócznią jego bok, w następstwie czego z zadanej rany wypłynęła krew i woda. Opisywaną często "wodą" mógł być płyn z opłucnej i z worka osierdziowego.

Czy Jezus mógł odzyskać przytomność po trzech dniach?
Czy Jezus Chrystus mógł nie umrzeć na krzyżu?

- To jedna z tych teorii spiskowych, które rozpalają wyobraźnię - mówi prof. Sinkiewicz. - Mogą je wygłaszać tylko zupełni laicy. Każdy, kto zna się na medycynie wie, że to, co się zdarzyło w czasie męki i ukrzyżowania Jezusa Chrystusa doprowadziło do jego śmierci na krzyżu. Nie ma takiej możliwości, aby tylko stracił przytomność, a po trzech dniach wstał i chodził. Jako lekarz patrzę na fakty. Jest jednak też coś, co wychodzi poza medycynę - kończy rozmowę prof. Sinkiewicz. - To jest wiara. Ja wierzę, że Jezus Chrystus zmartwychwstał. A po tylu latach pracy, jako lekarz, mam prawo już wierzyć w cuda, bo widziałem je nie jeden raz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna