Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jedna z najbardziej znanych lekarek 15 razy przyjęła łapówkę?

Tomasz Kubaszewski [email protected]
Justyna M.-G. należy do grona najbardziej znanych suwalskich lekarek.
Justyna M.-G. należy do grona najbardziej znanych suwalskich lekarek.
Tak twierdzi prokurator.

Nieco ponad rok temu wybuchła prawdziwa sensacja. W gabinecie Justyny M.-G., ordynator oddziału nefrologii suwalskiego szpitala wojewódzkiego, znaleziono podsłuch. Stało się to zupełnie przypadkiem - przy okazji remontu pomieszczenia.

Żadne służby specjalne nie chciały się do tego przyznać. Po suwalskim szpitalu rozeszła się nawet wieść, iż aparaturę zamontowała sama pani ordynator. Po to, by nagrywać swoje rozmowy z pracownikami.

Wiele miesięcy później okazało się, że podsłuch został zainstalowany w majestacie prawa. Zleceniodawcą była Prokuratura Okręgowa w Białymstoku.

Działo się to zresztą w czasach, gdy Justyna M.-G. była zastępcą dyrektora szpitala. Jak nam mówiła, doskonale pamięta, jak zgłosili się policjanci, którzy w jej akurat gabinecie chcieli mieć punkt obserwacyjny. Mieli stąd podglądać jakichś okolicznych bandytów. Później okazało się, że chodziło o instalację podsłuchu.

Uratowała życie młodej kobiety
Justyna M.-G. jako lekarka zaistniała na dobre w życiu suwalskiego szpitala na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Bo starała się tutaj zorganizować prawdziwą nefrologię z oddziałem dializ. Wydeptywała urzędowe korytarze, odwiedzała redakcje gazet prosząc o wsparcie. W końcu swoje osiągnęła.

Przez wiele lat była ordynatorem dużego oddziału. W 2009 roku została też zastępcą dyrektora szpitala do spraw medycznych. Niedługo później zasłynęła na całą Polskę.

Do suwalskiego szpitala trafiła 23-letnia kobieta chora na świńską grypę. To był czas, gdy epidemia nowej choroby rozprzestrzeniała się po kraju. Wciąż odnotowywano nowe ofiary. Stan pochodzącej z podsuwalskiej wsi żony i matki pogarszał się z godziny na godzinę. Śmierć była tylko kwestią czasu. Dzięki determinacji lekarki do Suwałk sprowadzono bardzo drogi sprzęt - sztuczne płuco. Urządzenie zaczęło oddychać za pacjentkę. Dzięki temu jej życie zostało uratowane.

Pacjentka zmarła. Do prokuratury zgłosiła się jej matka
Na temat śledztwa dotyczącego przyjmowania łapówek przez panią doktor nikt za wiele ujawniać nie chce. Białostocka prokuratura ogranicza się do podstawowych informacji, zaś suwalski sąd, gdzie w przyszłym miesiącu sprawa się rozpocznie, utajnia wszelkie materiały i nie zezwala nawet na pokazanie dziennikarzowi całego aktu oskarżenia.

Ale z tego, co udało się ustalić wynika, że jakiś czas temu do prokuratury zgłosiła się matka kobiety, byłej pacjentki oddziału nefrologii suwalskiego szpitala. Pacjentka zmarła. Miało to miejsce kilka lat temu.

Najprawdopodobniej zaraz potem zapadła decyzja o zainstalowaniu w gabinecie pani ordynator podsłuchu. Znajdował się on tam przez parę miesięcy. Co zostało nagrane, dokładnie nie wiadomo. Przypuszczalnie jednak część zarzutów prokuratorskich oparta jest właśnie na tych nagraniach.
Justyna M.-G. miała przyjmować korzyści majątkowe w latach 1997-2005 i od lutego do kwietnia 2011 roku. W tym pierwszym okresie chodzi o dziesięć łapówek wręczanych przez tę samą osobę, czyli, przypuszczalnie, matkę, która zgłosiła sprawę organom ścigania. W drugim - o nagrania z podsłuchu.
W grę wchodziły kwoty od 250 do 500 złotych. Ci pacjenci, zdaniem prokuratury, mieliby być lepiej traktowani. Akt oskarżenia wpłynął do suwalskiego sądu kilka dni temu. Justynie M.-G. grozi nawet do ośmiu lat pozbawienia wolności.

Prokuratura uznała jednocześnie, że sprawy tych, którzy łapówki wręczali, co, jak wiadomo, jest również karalne, należy umorzyć. Bo osoby te chciały ratować zdrowie własne lub swoich bliskich.
W tej sprawie śledczy wpadli na jeszcze jeden, rzadko stosowany pomysł. Dali bowiem komunikat, iż poszukują innych osób, które lekarce wręczały łapówki. Ale nikt się nie zgłosił.

Do winy się nie poczuwa
Tym właśnie Justyna M.-G. oburzona była najbardziej. Bo taki apel śledczych potwierdzał jej tezę, iż prokuratura chce ją za wszelką cenę zniszczyć. Zapewne, jak sądzi, na czyjeś zlecenie.

Pani doktor mówiła nam, że do żadnej winy się nie poczuwa. Bo nie była nawet lekarką prowadzącą leczenie młodej kobiety, która zmarła kilka lat temu. Natomiast z nagrań dokonanych w gabinecie nic konkretnego tak naprawdę nie wynika. Oczywiście, jej zdaniem.

Lekarka twierdziła też, że sugerowano świadkom, co mają zeznawać.

Podczas śledztwa odmówiła składania wyjaśnień. Nie odpowiedziała także na zadane przez prokuratora formalne pytanie, czy przyznaje się do winy, czy też nie.

Między panią ordynator a pracownikami był ostry konflikt
Mniej więcej w tym samym czasie, gdy śledczy przedstawiali lekarce zarzuty, dyrekcja suwalskiego szpitala postanowiła wypowiedzieć jej umowę o pracę.

- Jedna sprawa z drugą nie ma nic wspólnego - zapewniał dyrektor Adam Szałanda.
Nie było specjalną tajemnicą, że od dłuższego czasu między panią ordynator a podległymi jej pracownikami był ostry konflikt.

- Raz już niemal wszyscy złożyli na moje ręce wypowiedzenia - opowiadał dyrektor. - Twierdzili, że ze swoją szefową nie są w stanie współpracować. Bo ich poniża, wymyśla jakieś niestworzone historie, ma bardzo trudny charakter. Cierpią na tym nie tylko pracownicy, ale też pacjenci. Wtedy jakoś udało się to zażegnać. Za drugim razem o kompromisie pracownicy oddziału nawet słyszeć nie chcieli. Musiałem dokonać wyboru: albo pani ordynator, albo załoga.

Od 1 lipca br. Justyna M.-G. w szpitalu wojewódzkim już nie pracuje. Złożyła jednak odwołanie do sądu pracy. Twierdzi, że niechęć pracowników w stosunku do niej wzięła się z tego, iż była bardzo wymagająca.

- Podczas nocnych dyżurów personel miał czuwać, a nie spać - opowiadała. - Trudno, żeby spotykało się to z powszechną akceptacją.

Proces przed sądem pracy niedawno się rozpoczął. Dyrektor Szałanda mówi, że dobrowolnie zeznawać chce kilkudziesięciu pracowników oddziału. Z całą pewnością swojej byłej szefowej bronić nie będą.

Zwolnić nie lekarkę, ale pracowników oddziału
Uczynili to natomiast suwalscy znajomi i byli pacjenci Justyny M.-G. Na początku września wystosowali petycję do dyrektora szpitala.

- Razem jeszcze z paroma osobami uznaliśmy, że to, co się dzieje, jest po prostu niesprawiedliwe - tłumaczy organizator akcji, suwalczanin Józef Grzymkowski.
Uważa, że Justyna M.-G., to znakomity lekarz.

- Na jej nieobecności w szpitalu stracą pacjenci - dodaje. - Jeżeli kogoś trzeba zwolnić, to nie tę lekarkę, ale personel oddziału, który nie potrafił z nią współpracować.

Grzymkowski, który dziewięć lat temu miał przeszczepioną nerkę i, jak zapewnia, żadnych łapówek nie dawał, zastanawia się, czemu podsłuch zainstalowano akurat w tym gabinecie?

- Gdyby urządzenie zamontowano u lekarza, do którego są długie kolejki, to pewnie dopiero byłoby co odsłuchiwać - spekuluje.

Pod petycją zebrano prawie trzysta podpisów. Ale na dyrektorze szpitala wrażenia to nie zrobiło.
- Zachęca się mnie do podjęcia kolejnych mediacji między byłą panią ordynator a pracownikami oddziału - komentował Adam Szałanda. - Tyle, że raz próbowałem już to przecież robić. A od tego czasu nic w postawie pracowników się nie zmieniło.

Zdaniem dyrektora, szpitalni pacjenci nie odczuli braku Justyny M.-G.
- Oddział funkcjonuje bardzo dobrze i w końcu pracownicy przestali się skarżyć - dodaje.

Liczy na powrót do szpitala
Justyna M.-G. pracuje obecnie w przychodni nefrologicznej. Liczy jednak, że wróci na szpitalny oddział. Ale wszystko w tym przypadku zależy od decyzji suwalskiego sądu pracy.

Proces karny pociągnie się zapewne wiele miesięcy. Dzisiaj nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak sprawa się zakończy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna