Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jednoręki bandyta, czyli walka o wielką kasę

Anna Mierzyńska [email protected]
Na takich automatach można grać w 1017 barach w regionie
Na takich automatach można grać w 1017 barach w regionie
Hazard robi się u nas coraz bardziej popularny. W 2006 roku Polacy na gry wydali 8 mld zł, a w 2008 - już 17 mld zł. Najpopularniejsi są tzw. "jednoręcy bandyci". Premier Tusk chce, by te automaty zniknęły z Polski w ciągu pięciu lat - mimo że państwo ma z nich niezły dochód...

Automaty do gier o niskich wygranych to takie hazardowe przedszkole: stracić na nich za dużo nie można, wygrać - tak, zazwyczaj tyle, że wystarczy na kolejną kolejkę zabawy i parę piw dla kolegów. Prawdziwe pieniądze dają one jednak swoim właścicielom, czyli firmom działającym w tzw. branży rozrywkowej. Dzięki naszym zabawom zarabiają oni po kilkaset tysięcy zł miesięcznie! Także na Podlasiu - w naszym, raczej ubogim regionie. Jak podaje Izba Skarbowa w Białymstoku, dziś "jednoręcy bandyci" stoją w 1017 miejscach na terenie naszego województwa. Wszystkie automaty znikną w ciągu pięciu lat - zdecydował premier. To ma być walka z uzależniającym hazardem.

Znacznie bardziej uzależnieni od automatów są jednak nie gracze, tylko hazardowi biznesmeni. To potężny rynek, przynoszący ogromne zyski. Przedstawiciel firmy zajmującej się automatami, który obsługuje 200 lokali, zarabia minimum 20 tys. zł miesięcznie. Lepsi wyciągają i po 50 tys. zł. Nic więc dziwnego, że w północno-wschodniej Polsce od 2003 r. (kiedy to zalegalizowano "jednorękich bandytów") trwała wojna o zyski z hazardu. Przegrali ją oczywiście lokalni biznesmeni, którzy musieli ustąpić przed ogólnopolskimi gigantami. Dziś pozwolenie na ustawienie automatów w naszym regionie ma jedynie dwanaście firm. To rynek silnie kontrolowany - przez samych właścicieli firm, którzy niechętnie dzielą się swoim tortem z innymi przedsiębiorcami.

20 milionów na lobbing!
O automatach do gier o niskich wygranych po raz pierwszy głośno zrobiło się w 2000 roku, kiedy tygodnik "Wprost" opisał, jak do ustawy o grach i zakładach wprowadzano przepisy antykorupcyjne. W Sejmie sprzeciw wobec nich był tak silny, że trzeba było ogłosić dyscyplinę partyjną. Już wtedy eksperci Banku Światowego informowali, że producenci i operatorzy urządzeń rozrywkowych (czyli właśnie automatów) wydali 2 mln zł na tzw. lobbing wśród posłów.

Mimo to urządzenia zdelegalizowano. Przez pewien czas można je było oglądać w barach, gdzie stały przykryte brudnymi serwetami. Producenci nie dali jednak za wygraną. Doprowadzili do kolejnej nowelizacji ustawy - w 2003 r. Tym razem mieli przeznaczyć dla posłów 20 mln zł. Ile kosztował ich lobbing w tym roku, wobec Zbigniewa Chlebowskiego i Mirosława Drzewieckiego? Jedyne informacje, jakie się pojawiają, wskazują na wspieranie tych posłów niezbyt dużymi kwotami podczas kampanii wyborczej. W porównaniu do wydatków na lobbing z minionych lat, te są wyjątkowo niskie. Jedno jest pewne - powstawanie tzw. ustaw hazardowych od początku miało podtekst korupcyjny.

Kto brał pieniądze w 2003 r. - roku najważniejszym dla rynku automatów, bo to wtedy Sejm ponownie zalegalizował "jednorękich bandytów" - nie wiadomo. Lobbing przyniósł jednak pozytywny efekt.

Głównie dzięki argumentom ludowców (to PSL złożyło wniosek o znowelizowanie ustawy i pilotowało ją przez cały okres prac) automaty do gier ponownie zalegalizowano. Nowe przepisy weszły w życie w połowie 2003 r. Od tego momentu dla producentów i operatorów urządzeń rozrywkowych zaczęła się hossa. Automaty chciał mieć właściciel prawie każdego lokalu.

- Tu ludzie przychodzą głównie dla automatów - tłumaczy właściciel niewielkiej knajpy w Białymstoku. - No i na piwo, ale z samego piwa bym lokalu nie utrzymał. A z automatu mam stały dochód. Firma, która jest jego właścicielem, płaci mi 20-30 proc. zysku miesięcznie. To kilka tys. zł w każdym miesiącu!

Grube ryby wygrywają
Według ustawy, właścicielem automatu nie jest właściciel lokalu, tylko firma, która ma ministerialne zezwolenie na prowadzenie działalności hazardowej. Takie zezwolenie trudno dostać, bo firma musi spełniać wiele warunków. Dlatego w Polsce działa w ten sposób tylko kilkanaście spółek. I to one są "grubymi rybami" tej branży. Z jedną z nich - spółką "F" - postanowiła współpracować białostocka firma. Jej założyciele wierzyli, że zarobią miliony.

- Przecież jesteśmy stąd, znamy właścicieli lokali, oni ufają nam, a my im - tłumaczyli. Wierzyli, że będą sprytniejsi od hazardowego "rekina", z którym stanęli do gry. Przegrali. Musieli stoczyć morderczą walkę o odzyskanie swoich urządzeń. A straty, jakie ponieśli, liczyli w setkach tysięcy złotych miesięcznie.

- Po wejściu w życie znowelizowanej ustawy wiadomo było, że rozpoczyna się gra o rynek. Dziesięć spółek z północno-wschodniej Polski postanowiło, że będzie współpracować z "F" - bo "F" miała zezwolenie na wstawianie do lokali automatów, a my nie - opowiadał nam kilka lat temu Antoni, jeden z założycieli białostockiej firmy. Założyli jedną spółkę, która miała reprezentować ich interesy. "F" na początek zażądała zdobycia lokalizacji, czyli podpisania umów przedwstępnych z właścicielami jak największej liczby lokali.

- Zebraliśmy ich ponad tysiąc, w tym ok. 400 w naszym regionie. Występowaliśmy jako firma z Białegostoku, ale umowy były zawierane na spółkę "F" - podkreśla Antoni. Szybko zdobyli rynek, ale to "F" miała teraz asa w rękawie - umowy na automaty w ponad 1000 punktach w Polsce! A nie wydała nawet złotówki, bo przedstawiciele białostockiej firmy mieli dostać pieniądze dopiero po uruchomieniu automatów.

Już wtedy sprawa zaczęła trochę śmierdzieć, bo okazało się, że z "F" współpracują osoby związane ze światem przestępczym. Białosto-czanie z ogólnopolskich gazet dowiedzieli się, że pełnomocnik spółki "F", pan J., był wcześniej dwukrotnie karany: za kradzież z włamaniem i za próbę wręczenia łapówki urzędnikom. Między innymi dlatego postanowili uniezależnić się od "F". Niestety, nie udało się. Bitwę wygrała wielka, ogólnopolska firma. Do dziś działa w naszym regionie. I zarabia coraz większe pieniądze. Dla niej i innych "grubych ryb" na hazardowym rynku pomysł Donalda Tuska, by zlikwidować "jednorękich bandytów" to prawdziwa tragedia.

Zapewne przedsiębiorcy będą teraz próbowali nie dopuścić do delegalizacji automatów. I znów włożą ogromne pieniądze w lobbowanie na swoją rzecz. Do którego z polityków pójdą tym razem?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna