Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jeżeli nie przyszedłeś pobiegać, to znaczy że nie żyjesz

Ewa Bochenko
Mówią, że biegają, by móc jeść ciastka, pizzę i pić piwo. Spotykają się dwa razy w tygodniu w białostockim parku zwierzynieckim.  Biegają nawet w nocy!
Mówią, że biegają, by móc jeść ciastka, pizzę i pić piwo. Spotykają się dwa razy w tygodniu w białostockim parku zwierzynieckim. Biegają nawet w nocy! Wojciech Wojtkielewicz
Mówią, że biegają, by móc jeść ciastka, pizzę i pić piwo. Spotykają się dwa razy w tygodniu w białostockim parku zwierzynieckim. Biegają nawet w nocy!

Są tylko trzy powody, żeby nie iść na trening: 1. umarłeś, 2. zachorowałeś i umarłeś, 3. zostałeś zamordowany - ze śmiechem zaczyna Adam Szubzda, jeden z członków „Biegostoku“. To nowa nazwa popularnego w naszym regionie stowarzyszenia biegaczy „Pędziwiatr“.

- Pędziwiatr to był autorski pomysł naszego kolegi Krzysztofa Skowery - mówi Artur Konopko z Białegostoku, prezes stowarzyszenia Biegostok. - We wrześniu 2013 roku Krzysztof zainicjował akcję wspólnych otwartych spotkań biegowych, w których uczestniczyć może każdy, bez względu na wiek czy staż treningowy. Rok później założyliśmy stowarzyszenie sportowe, nie prowadzące działalności gospodarczej, pod nazwą „Klub Biegowy - Pędziwiatr Białystok”. Nazwa stowarzyszenia została pożyczona od sklepu sportowego. Choć ta marka szybko stała się rozpoznawalna, nieco utrudniała nam funkcjonowanie. Mieliśmy trudności z pozyskiwaniem środków finansowych na nasze wydatki, ponieważ łączono nas z działalnością sklepu. To wpłynęło na decyzję o zmianie nazwy stowarzyszenia. Mamy nadzieję, że stanie się tak rozpoznawalna, jak poprzednia.

Z Biegostokiem biegać może każdy. Wystarczy zjawić się w wygodnym stroju w parku przy ulicy Zwierzynieckiej w Białymstoku. Dwa razy w tygodniu odbywają się tam bezpłatne treningi dla wszystkich miłośników tej najprostszej formy ruchu. Uczestniczą w nich białostoczanie i ci spoza miasta, którym chce się przyjeżdżać na wspólne bieganie. Bywa, że przyjeżdżają nawet 40 osób! Czwartkowe spotkania pod hasłem „Pędzący po nocy” mają charakter czysto rekreacyjny. Są idealne dla tych, którzy planują rozpocząć przygodę z bieganiem. Wtorkowe natomiast organizowane są z myślą o biegaczach bardziej wymagających. Mają formę treningową.

I to właśnie przedstawiciele tej drugiej grupy przekonują, że warto się do nich przyłączyć. Bo dla nich przebiegnięcie 20 km po pracy to pikuś. Są ultramaratończykami. To znaczy, że na dwóch nogach potrafią pokonać dystans 80 km. A nawet więcej! Bo prezes stowarzyszenia - Artur Konopko - ma już na swoim koncie zaliczony bieg na 100 mil. I nie zamierza na tym poprzestać.

Niebo się nie otwiera, ale jest fajnie

- Biegamy, bo to podobno zdrowe - śmieją się białostoccy maratończycy. - Biegamy, żeby jeść ciastka, pizzę i pić piwo.

Twierdzą, że przebiegnięcie maratonu jest świetnym sposobem na zawiązanie nowych znajomości. Tłumaczą, że po godzinnej rozmowie w trakcie wspólnego biegu współtowarzyszy zna się jak najlepszych przyjaciół. I niemal jednogłośnie dodają, że ten sport traktują jak terapię:

- Nie ma nirvany, niebo się nie otwiera, ale po prostu jest fajnie - tłumaczy Janusz Zaharowski z Białegostoku. Dodaje, że nawet po maratonie tryska energią, choć kiedy mięśnie sztywnieją, często ma problem z dojściem do samochodu. - W bieganiu nie ma niczego niesamowitego, ale jest uzależniające i trudno wytłumaczyć dlaczego. Po biegu głowa jest tak świeża i tak nabuzowana, jak po podłączeniu do ładowarki. Znikają wszystkie depresyjne myśli. Kiedy w ubiegłym roku przez kontuzję musiałem zrobić sobie czteromiesięczną przerwę, tak mi tego brakowało, że skończyło się to dla mnie prawie depresją.

Biegacze żartują, że koperty na parkingach są dla niepełnosprawnych i dla tych, którzy dwa dni wcześniej ukończyli maraton. Ale wyczerpanie fizyczne wcale nie jest dla nich żadnym demotywatorem. Satysfakcja z ukończenia biegów na dystansach, które dla większości naszej populacji wydają się nie do pokonania, dla nich jest motorem do planowania kolejnych, coraz dłuższych startów,

- Ten sport po prostu zaraża. Amatorów biegania ciągle nam przybywa. Kto raz pojawi się na naszym treningu, zostaje. To jedyna choroba, z której nie trzeba się leczyć - ze śmiechem tłumaczy Konopko.

Biegacze ubolewają tylko nad tym, że choć obecnie ten sport jest modny i mimo, że jego miłośnicy coraz bardziej wpisują się w uliczny krajobraz, wciąż są traktowani jak odmieńcy.

- Biegam najczęściej wieczorami i zawsze z latarką na czole, bo ta powoduje, że przechodnie - widząc mnie - mają wrażenie, że zbliża się do nich rowerzysta - podkreśla Zaharowski. - Tylko wtedy się rozstępują. Wcześniej z ich strony zauważałem wiele przejawów złośliwości. A to ktoś zajdzie drogę, a to wystawi łokieć... Miałem okazję trenować w Warszawie i tam jest zupełnie inna kultura. Biegając nawet po ulicach w centrum miasta widziałem życzliwość przechodniów. Ludzie widząc biegnącego wąskim chodnikiem od razu się rozstępowali. I tego najbardziej brakuje w Białymstoku.

Ściana przychodzi po 30. kilometrze

Maratończycy przekonują, że biegać może każdy. Ale nie ma nic na skróty. Aby nie zniechęcić się palpitacją serca po pierwszych 500 metrach, przygodę z tym sportem trzeba zacząć małymi kroczkami, od kilkuminutowych szybkich marszów. Aby przebiec maraton czy bieg ultra, trzeba się dobrze przygotować, czyli zrobić zapas sił. Bo to jego kombinacja z odpowiednim tempem biegu jest najlepszym sposobem na uniknięcie utraty energii , zwanej „ścianą”. Przychodzi po 30. kilometrze - odcina prąd, organizm się buntuje. Ale wytrawni biegacze wiedzą jak sobie z nią radzić. Tak kochają bieganie, że potrafią startować nawet z kontuzjami, na lekach przeciwbólowych.

- Zdarzyło mi się biec z odmrożeniem stopy - wspomina Grzegorz Jadwiszczak z Białegostoku. - Nabawiłem się go walcząc z kontuzją, właśnie po to, by móc wystartować. Przesadziłem z chłodzącymi okładami, które miały złagodzić ból. Ale mimo wszystko bieg ukończyłem!

Swój pierwszy ultrabieg zaliczył przypadkiem. Miał wystartować na dystansie 34 km. Przed samym startem trener namówił go na dwa razy dłuższy odcinek. Przebiegł go i... przeżył. Bo w tym środowisku mówi się, że w trakcie maratonu o podium walczy tylko elita, reszta o przeżycie.

Teraz Grzegorz marzy, by móc wystartować w ultramaratonie UTMB, najbardziej prestiżowym i najtrudniejszym biegu górskim na świecie (dystans 166 km). O udział w nim walczył w tym roku Artur Konopko. Ale by móc go przebiec, nie wystarczy być dobrze przygotowanym. Trzeba mieć też trochę szczęścia. Jego uczestników wyłania się w drodze losowania spośród najlepszych biegaczy. Tym razem mu się nie udało, ale ma nadzieję, że los się do niego uśmiechnie w typowaniu do kolejnych edycji.

- Kiedy raz pokonasz górski dystans, biegi szosowe wydają się nudne - tłumaczy Juliusz, kolejny białostocki ultramaratończyk. - Biegi w górach dostarczają prawdziwej adrenaliny, której brakuje w zwykłym miejskim maratonie. Bo w górach nie wiesz, co cię czeka na trasie. I to jest w tym najlepsze.

A zdarza się, że mogą czekać nawet... drapieżniki. Artur Konopko wspomina, że na kilka dni przed jednym z ultramaratonów w górach „Łemkowyna Ultra Trail 150 km”, na jego trasie doszło do tragedii, o spowodowanie której podejrzewany był miś. Finalnie okazało się, że człowiek, którego ciało tam znaleziono, padł ofiarą przestępstwa. Miś tylko próbował zjeść zwłoki. Ale na wszelki wypadek organizatorzy przed startem ostrzegli uczestników o grasującym niedźwiadku.

- To sprawiło, że w czasie biegu mieliśmy dodatkowy zastrzyk adrenaliny - mówi ze śmiechem prezes Biegostoku.

Grand Prix Zwierzyńca

Członkowie Biegostoku zachęcają, aby przed udziałem w jakimkolwiek długodystansowym biegu sprawdzić swoje możliwości np. w Grand Prix Zwierzyńca.

- W zamyśle miały to być dwa biegi alejkami parkowymi głównie dla członków Pędziwiatra (obecnie Biegostoku) i ich znajomych - opowiada Konopko. - Ale zainteresowanie pierwszym biegiem było większe niż przewidziany limit zawodników. W kolejnych edycjach, które odbywały się co miesiąc aż do czerwca, musieliśmy zwiększyć limit zawodników.

Taka formuła organizacji biegów okazała się strzałem w dziesiątkę. Organizatorzy nie ukrywają, że chcieliby GP wpisać na stałe do kalendarza imprez biegowych w Białymstoku. Ale okazuje się, że na przeszkodzie jak zwykle mogą stanąć pieniądze. Choć w minioną sobotę ruszyło II Grand Prix Zwierzyńca 2016, wciąż brakuje sponsorów. Wprawdzie magistrat wspomógł amatorów tego sportu, ale niewielką kwotą. - Mieliśmy nadzieję, że dostaniemy większe dofinansowanie - przyznaje prezes Biegostoku. - Chcemy organizować biegi dla wszystkich, a nie każdego stać na wpisowe 50 czy 80 zł. A symboliczne 10 zł pokrywa jedynie koszty wydruku numeru startowego, kubeczków, wody. Dlatego zachęcamy do współpracy firmy prywatne.

Konopko dodaje, że organizowane przez nich biegi mają charakter imprez niekomercyjnych i niskobudżetowych. To w zasadzie inicjatywa społeczna na rzecz mieszkańców miasta. - I wydawać by się mogło, że właśnie takie działania miasto powinno wspierać najchętniej, tym bardziej, że zainteresowanie tą imprezą jest ogromne - dodaje prezes. - Ale rzeczywistość jest inna. W tym roku, mimo zdecydowanie większej rozpoznawalności i bardzo pozytywnych opinii, Grand Prix Zwierzyńca i Puchar Grand Prix Zwierzyńca otrzymały mniejsze wsparcie niż w roku ubiegłym, kiedy impreza dopiero debiutowała. A nam chodzi o zapewnienie minimum warunków dla biegaczy, choćby elektronicznego pomiaru czasu, który jest standardem na wszystkich biegach. Grand Prix Zwierzyńca już zostało wpisane do Ligi Festiwalu Biegów, która obejmuje ponad 70 renomowanych imprez biegowych rozgrywanych w całej Polsce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna