Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Katastrofa samolotu w woj. podlaskim. Czy ktoś pomoże ocalić pamiątkę historii?

Urszula Bisz [email protected]
Historię zestrzelonego podczas wojny bombowca zna wielu mieszkańców Siemiatycz i okolicznych wsi. Jedni próbowali wydobyć jego szczątki wbite głęboko w muł, inni twierdzili, że od czasu katastrofy nad tym miejscem ciąży klątwa niemieckich lotników.
Historię zestrzelonego podczas wojny bombowca zna wielu mieszkańców Siemiatycz i okolicznych wsi. Jedni próbowali wydobyć jego szczątki wbite głęboko w muł, inni twierdzili, że od czasu katastrofy nad tym miejscem ciąży klątwa niemieckich lotników.
Po naszej interwencji Muzeum Wojska w Białymstoku zyska eksponat. Jan Snycerski był świadkiem katastrofy bombowca. To jedno z ważniejszych wspomnień jego wczesnej młodości. Wraz ze znajomymi wydobył pozostałości samolotu z ziemi i teraz trzyma je na swoim podwórku, licząc, że ktoś pomoże mu ocalić tę pamiątkę historii.

Dwa silniki i inne elementy bombowca leżą na podwórku, tuż koło domu Jana Snycerskiego w Siemiatyczach. Gospodarz czeka na pomoc jakiegoś muzeum czy innej instytucji, która pomogłaby je odrestaurować. Pasjonaci z Towarzystwa Przyjaciół Siemiatycz, którego pan Jan jest prezesem, chcą, by ocalone przez nich części samolotu były pamiątką tragicznych wydarzeń, jakie miały miejsce na tych terenach podczas II wojny światowej. Tymczasem, mimo zainteresowania muzealników z różnych części Polski, szczątki bombowca coraz bardziej niszczeją.

Lotnicy mścili się przez lata

- To było pod koniec wojny, w okolicach Bożego Ciała. Właśnie byłem w kościele, gdy zrobiło się zamieszanie... - pan Jan rozpoczyna snuć wspomnienia. - Ludzie nagle zaczęli wychodzić. Miałem wtedy 12 lat, więc byłem bardzo ciekawy, co też się wydarzyło na zewnętrz. Też chciałem jak najszybciej to sprawdzić, ale ksiądz mnie powstrzymał. Kiedy w końcu wyszedłem, nad głowami latały nam samoloty myśliwskie i było widać dym.

To był czerwiec 1944 roku. Niemiecki bombowiec Heinkel HE-177A-3 został zestrzelony nad miejscowością Skiwy Małe koło Siemiatycz przez rosyjskie myśliwce. Samolot prawdopodobnie wracał z nad Rosji, a celem jego kolejnego ataku miał być węzeł kolejowy Wielka Łuka, gdzie rozgrywała się duża bitwa. Niedaleko Siemiatycz zaatakowały go rosyjskie myśliwce. Z relacji świadków wynika, że nikt z załogi nie przeżył.

Co więcej, niektórzy ze świadków tamtejszych wydarzeń twierdzą, że widzieli na własne oczy, jak później Niemcy zabrali szczątki lotników z rozbitego bombowca, wraz z kadłubem i skrzydłami samolotu. Są jednak i tacy, którzy opowiadają, że dwóch lotników z ustrzelonej maszyny zdołało z niej wyskoczyć ze spadochronami.

Jeden miał się roztrzaskać o ziemię, a ciało drugiego zawisło ponoć na gałęzi drzewa. Gdy na miejsce przyjechali niemieccy żołnierze, nie mogli go odnaleźć, bo szczelnie zakrywały go wysokie zboża i trawy. Jego rozkładające się szczątki miał znaleźć rolnik, który w sierpniu przystąpił do późnych żniw. To jednak tylko miejscowe opowieści. Brakuje na ten temat historycznej dokumentacji. Okoliczności ich śmierci były na tyle niejasne, że krążyły na ich temat wśród mieszkańców legendy nie z tego świata. Wszystkie jednak zbiegały się w jednym punkcie - niemieccy lotnicy mieli po śmierci straszyć w okolicy i mścić się na ludności.

- Obok miejscowości Skiwy Małe znajduje się skrzyżowanie dróg cieszące się bardzo złą sławą - opowiada Jacek Słomiński z Białegostoku, który opisuje zjawiska nadprzyrodzone na Podlasiu. - Pomimo niedużego natężenia ruchu, dobrej nawierzchni i widoczności przez wiele lat dochodziło tam do licznych wypadków samochodowych i kolizji. Miejscowi mówili, że to zemsta niemieckich pilotów. W końcu tym koszmarnym miejscem zainteresowała się grupa miejscowych radiestetów. Przeprowadzono badania i stwierdzono występowanie silnych stref geopatycznych związanych z promieniowaniem żył wodnych.

Radiesteci zlokalizowali tam aż osiem tzw. żył. Miejscowy przewodnik wycieczek i miłośnik niezwykłych zjawisk, nieżyjący już Eugeniusz Nowak, przeprowadził pomiary, z których wynikało, że tuż przy Skiwach znajduje się miejsce mocy. Aby poczuć to niezwykłe promieniowanie zjeżdżali tam ciekawscy z całej Polski.

Wrak leżał w ziemi przez 60 lat

Kilku miejscowych pasjonatów historii nie przejmowało się jednak tym, co gadają o promieniowaniu czy też zemście lotników i postanowiło nie pozwolić, by wrak bombowca zgnił w ziemi. Wydobycie go okazało się jednak karkołomnym wyczynem.

- Cały samolot uderzył w bardzo miękki, podmokły teren - opowiada Snycerski. - Jego ciężkie elementy utknęły więc bardzo głęboko i ciężko było się do nich dostać. W 1947 roku mój starszy brat cioteczny i jeszcze jeden kuzyn dysponowali wozem i koniem. Zorganizowali więc wyprawę, do której ja się przyłączyłem. Zajechaliśmy na miejsce katastrofy i próbowaliśmy wyciągnąć wrak. Okazało się, że tam, gdzie leżą te silniki, jest woda. Przyjechaliśmy więc z pompą na silnik spalinowy, wypompowaliśmy wodę, ale mimo to nie dało się wraku wyciągnąć. Bo został muł, którego nie można było odgarnąć ani wiadrem, ani łopatą. Samolot musiał spaść na skrzydło, bo silniki, które normalnie są rozdzielone kadłubem, leżały obok siebie skleszczone.

Niedługo później pan Jan przeprowadził się do Gorzowa Wielkopolskiego, gdzie kontynuował naukę, ale cały czas korespondował z bratem, wymieniając informacje na temat tajemniczego wraku bombowca. Brat jeszcze kilka razy podejmował próbę wydobycia go z ziemi, ale wszystkie wyprawy młodzików kończyły się niepowodzeniami. W końcu zrezygnowali i tak szczątki samolotu przeleżały w ziemi 60 lat.

W tym czasie dół po katastrofie zasypano już ziemią i zdążył zarosnąć trawą, na której pasły się krowy. Pobliska droga, a dokładnie feralne skrzyżowanie, gdzie często dochodziło do wypadków, zostało przebudowane. Powstało tam rondo, które zdecydowanie poprawiło bezpieczeństwo poróżujących.

Przydał się wykrywacz metalu

W 2004 roku Towarzystwo Przyjaciół Siemiatycz wróciło do pomysłu wydobycia części samolotu z ziemi.
- Po tylu latach bardzo trudno było znaleźć, w którym miejscu leży wrak, ale kolega miał na szczęście wykrywacz metalu - opowiada Snycerski. - Udało nam się wyciągnąć z ziemi dwa silniki i golenie podwozia bombowca. Straż pożarna nam je umyła z błota i gliny. I wszystko zawieźliśmy do Muzeum Diecezjalnego w Drohiczynie.

Szczątki samolotu przeleżały w muzealnym magazynie kilka kolejnych lat. W tym czasie wrakiem bombowca interesowały się muzea z różnych części Polski, m.in. muzeum w Różanie, Krakowie, Białej Podlaskiej. Ostatecznie nie dogadały się jednak ani ze znalazcami wraku, ani z księdzem z drohiczyńskiego Muzeum Diecezjalnego. Gdy zmienił się opiekun muzeum, fragmenty samolotu wróciły w ręce Towarzystwa Przyjaciół Siemiatycz. Członkowie TPS wynajęli więc garaż przy jednej ze szkół i tam złożyło szczątki samolotu, ale nie na długo...

- Szkoła miała budować Orlik, a na środku tego placu był nasz garaż - tłumaczy Snycerski. - Wziąłem więc części do siebie i złożyłem na podwórku. Teraz szukamy kogoś, kto by się tym zajął.
Redakcja "Współczesnej" zwróciła się w tej sprawie do Muzeum Wojska w Białymstoku.

- Wszystko, co pochodzi z naszego regionu, jest godne zainteresowania - przyznaje Dariusz Kołban, kierownik działu gromadzenia i opracowywania zbiorów w białostockim Muzeum Wojska. I obiecuje, że porozmawia z przedstawicielami towarzystwa na temat przekazania części samolotu, aby muzealnicy mogli je zbadać, odświeżyć i wystawić na ekspozycji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna