Tylko tyle potrzebował prezydencki Tupolew, by wzbić się znów w powietrze. Dowódca próbował poderwać maszynę. Gdyby manewr się powiódł, samolot wylądowałby na brzuchu, a pasażerowie mogliby przeżyć.
"Dziennik Gazeta Prawna" dotarła do zapisu czarnych skrzynek z Tu-154. Wynika z nich, że w czasie uderzenia o ziemię nie doszło do wybuchu, paliwo miało temperaturę poniżej zera, a silniki - oderwały się wcześniej.
***
Czytaj też:
Katastrofa w Smoleńsku. Tajemnice filmu rozwiązane. To oficerowie BOR bronili ciała prezydenta i strzelali. Są zawieszeni (wideo)
***
Jak dowiedzieli się dziennikarze "Dziennika Gazeta Prawna" świadkowie przesłuchani przez rosyjską prokuraturę twierdzili, że słyszeli wycie silników samolotu, gdy przelatywał on nad drogą. Według danych z czarnej krzynki, wtedy silniki miały około 60 proc. swojej mocy. Tu-154M na rozpędzenie ich do maksymalnej mocy potrzebuje jednak około 10 sekund. Gdy samolot przelatywał nad drogą, potrzebował jeszcze niespełna 5 sekund, czyli 400 metrów, by wzbić się z fazy lądowania z powrotem w powietrze.
Samolot jednak uderzył w drzewo, co spowodowało urwanie się jednej trzeciej lewego skrzydła. To przesądziło o katastrofie - Tupolew zaczął się obracać wokół własnej osi, a ścięte skrzydło zaczęło ryć o ziemię. Maszyna w czasie zderzenia ziemią była do góry kołami - jej ogon jako pierwszy zawadził o grunt.
Jednak ciągle nie wiadomo dlaczego piloci podjęli decyzje o lądowaniu w tak trudnych warunkach.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na Twitterze!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?