- Francuskie jedwabne apaszki, kaszmirowe swetry, garnitur vintage z jedwabiu, warta 8 tys. zł kurtka kanadyjskiej marki, czy wyceniany na ponad 2 tys. zł 100-procentowo wełniany płaszcz znanej i cenionej na świecie firmy Harris Tweed – wymienia swoje największe perełki znalezione w second handzie Martyna Tober-Jarmoszuk z Białegostoku.
Nie ma wątpliwości, że za kilkanaście-kilkadziesiąt złotych można dziś wyglądać jak milion dolarów. Trzeba tylko cierpliwości.
– Praktycznie cała moja garderoba to rzeczy z drugiego obiegu. Kocham chodzić na lumpeksy. W większym mogę spędzić nawet 4 godziny. To rozrywka, relaks, ogromna frajda i dawka adrenaliny, bo na dostawach nowego towaru bywa hardcorowo – śmieje się 33-latka.
Klienci potrafią czekać przed wejściem już godzinę przed otwarciem sklepu. Kto pierwszy, ten ma większe szanse, by jako pierwszy dobiec do wieszaka i znaleźć perełki.
– Zdarza się, że nie idę, a jestem wepchnięta do sklepu, bo jest tak dużo ludzi. Ale każdy ma inny target. Ktoś szuka marek ekskluzywnych (Hugo Boss, Balmain), ja stawiam na marki skandynawskie. Uwielbiam ten design, łączenie wzorów, kolorów, szaleństwo – podkreśla Martyna Tober-Jarmoszuk.
Wspomina, że gdy była jeszcze dzieckiem, mama zabierała ją do lumpeksów. Choć znajomi zachwycali się ich stylizacjami, wstydziła się przyznać, że są ze sklepu z używaną odzieżą. Wolała powiedzieć, że to z przesyłki od cioci z Belgii lub Ameryki.
Podobnie historia zaczęła się w przypadku Pauliny Barkow, organizatorki pierwszych w Białymstoku Targów Vintage, które w lipcu miały 3. edycję. Można tam znaleźć wyselekcjonowaną odzież z drugiej ręki, ale też okulary i biżuterię nawet z lat 80.
Mówi się, że to rzeczy z duszą. Kto chce, odnajdzie w nich „duszę” poprzednich właścicieli. To też niezwykła podróż w czasie.
– Zdarza się, że w kieszeniach znajduję listy, listy zakupów, prywatne notatki i rzeczy osób, które wcześniej nosiły te ubrania. Bardzo często robię temu zdjęcia, żeby to zachować w pamięci. Być może kiedyś powstanie z tego wystawa – mówi Paulina Barkow.
„Skarbów” szuka w osiedlowych lumpeksach, na targach staroci i u prywatnych wystawców. W jej ręce „wpadały” ubrania marek premium takie jak Escada, Prada czy Armani. Ale, jak zaznacza, bardziej niż na metki, zwraca uwagę na fason, krawiectwo i szlachetne składy materiałów. Nawet bawełna i poliester vintage różnią się od współczesnych – są mniej toksyczne – mówi.
– Znajdowałam garsonki i sukienki z lat 40., oversizowe marynarki z lat 70. Mam też wiele ubrań z lat dwutysięcznych – wymienia Paulina Barkow. – Szczegóły się zmieniają, ale moda zatacza koło. Obecnie w lumpeksach można się ubrać identycznie, jak w sieciówkach. Ceny są zbliżone, ale drugi obieg to zawsze lepszy wybór. To nie tylko różnorodność, dostęp do ciekawych fasonów, jakość. To też dbanie o środowisko, bo korzystając z już wyprodukowanych, dajemy im nowe życie, nie napędzamy produkcji nowych ubrań, a przemysł odzieżowy ma szkodliwy wpływ na naszą planetę. Nie wspominając o tragicznych warunkach pracy i wyzysku pracowników fabryk odzieży dużych firm. Myślę, że w tym zakresie rośnie świadomość konsumentów.
M.in. za sprawą filozofii zero waste (zero odpadów) wizerunek second handów w społeczeństwie zmienia się. Do zakupów w takich miejscach przyznają się bez krępacji osoby publiczne.
– Od zawsze lubiłam bawić się modą, wyróżniać się na tle innych, wyglądać inaczej, zwłaszcza na scenie. Lubię eksperymentować z fasonami, wzorami, kolorami. W popularnych sieciówkach znajdujemy ubrania „kopiuj/wklej”. Jest moda na kolor turkusowy? Wszystko w sklepach jest turkusowe. A ja mam akurat ochotę na fuksjowy. Drugi obieg daje mi nieograniczone możliwości. To są bardzo ciekawe rzeczy, niespotykane nigdzie więcej. No i umówmy się: w przystępnej cenie – podkreśla Katarzyną Garłukiewicz-Szubzda, wokalistka i kompozytorka.
Popularność zdobywają też platformy internetowe, gdzie ludzie wymieniają się ubraniami. Jak grzyby po deszczu wyrastają nowe second handy, a 17 sierpnia obchodzony jest Dzień Lumpeksów.
Według statystyk Polska jest największym importerem odzieży używanej w Europie. Trendy wskazują na dynamiczny rozwój w „branży” mody z drugiej ręki, który będzie rósł 11 razy szybciej niż sprzedaż detaliczna fabrycznie nowej odzieży. Zgodnie z danymi GUS, w naszym kraju już działa około 30 tysięcy second handów. Ale i klientów nie brakuje.
Jak pokazują badania, niemal 70 proc. Polaków robi zakupy w sklepach z odzieżą używaną, z czego aż 83 proc. osób poniżej 25. roku życia.
– Na przestrzeni lat faktycznie zauważam, że zmienił się profil naszych klientów. Na początku, te 20 lat temu, nawet 95 proc. stanowiły kobiety w wieku 30-50 lat. Teraz połowa to mężczyźni, a średnia wieku zmalała. Dużo jest młodzieży. To młodzi ludzie stoją pierwsi w kolejkach przy dostawach – przyznaje Katarzyna Dudel, pełnomocnik sieci sklepów Unikat Outlet i JAMA-m Wszystko, najbardziej rozpoznawalnej marki sklepów second hand w woj. podlaskim.
Czego klienci szukają najczęściej? Według obserwacji Katarzyny Dudel jedni – towaru (to osoby, które chcą zaoszczędzić na ubraniach, szukają promocji, ale też analizują cenę do jakości), drudzy – okazji, czyli dobrych marek. Chcą się dobrze ubrać, ale patrzą na metki z nadzieją na to, że zyskają sprzedając ubranie na przykład w internecie. To przedstawicieli tej drugiej grupy najczęściej można spotkać w dniu cotygodniowej dostawy. Towar jest wtedy najdroższy, ale można złowić perełki.
– Unikat to odzież bardziej outletowa: końcówki kolekcji, zwroty konsumenckie. To też sample, czyli takie produkty, które zostały wyprodukowane testowo, ale nie zostały dopuszczone do sprzedaży, np. kolor nie został zaakceptowany. Ale nadal to produkt pełnowartościowy. Powstał już ślad węglowy, utylizacja to szkoda dla środowiska. Lepiej takie produkty odsprzedać niż niszczyć – podkreśla pełnomocnik sieci.
Odzież używana do second handów pozyskiwana jest z różnych źródeł. To m.in. zagraniczne charity shopy (sklepy charytatywne), dokąd ludzie przynoszą odzież i inne towary w ramach darowizny. Dochód z ich sprzedaży przekazywany jest na działalność konkretnych fundacji. To, co się nie sprzedało jest odsprzedawane dalej. Drugie źródło to zbiórki odzieży „od drzwi do drzwi” (door to door). Mieszkańcy są informowani, że danego dnia będzie prowadzona zbiórka. Wystawiają przed drzwi torby z ubraniami, których nie potrzebują. Trzecie źródło to skup odzieży używanej, dokąd ludzie przynoszą ubrania i dostają za to pieniądze. Towar może być sprowadzany z Anglii, Niemiec, czy np. ze Szwecji.
Sklepy zamawiają go na kilogramy, niejako w „ciemno”. Nie wszystko jest w dobrym stanie i trafia na wieszak.
– Staramy się nadać im drugie życie. To, co nie trafia na sklep (jest zbyt zniszczone, poplamione), przerabiamy. Współpracujemy na przykład z Fundacją My dla Innych. Jej podopieczni – za wynagrodzenie i w ramach rehabilitacji – szyją z naszego dżinsu torby, legowiska dla zwierząt, fartuchy, gumeczki do włosów. Można je później kupić w naszych sklepach. Bawełniane ubrania przerabiamy na czyściwo i sprzedajemy do warsztatów lub do hurtowni. Staramy się całą odzież maksymalnie wykorzystać i nie generować odpadów – tłumaczy Katarzyna Dudel.
Kto uważa, że nie ma czasu na szperanie w lumpeksach lub nie ma do tego cierpliwości, korzysta z prostszych rozwiązań, czyli sklepów z wyselekcjonowaną odzieżą z drugiej ręki, tzw. vintage shopów.
Obie nasze „lumpeksowe” bohaterki swoją pasję postanowiły przekuć w pracę zawodową. Swoimi znaleziskami – po wcześniejszym odświeżeniu, prasowaniu, czy w razie potrzeby krawieckich poprawkach – dzielą się z innymi. Paulina Barkow ma swoją markę Part od Clothes i od września stacjonarny sklep vintage. Martyna Tober-Jarmoszuk na razie działa na Instagramie, ale wkrótce zamierza sformalizować swoją działalność.
Na swoim koncie hurra.drugiobieg zamieszcza filmiki z buszowania po ciucholandach, ale też ciekawostki o markach czy porady, jak dbać o tkaniny. Podczas tegorocznego The Future Festival w Augustowie prowadziła warsztaty na temat zrównoważonej mody.
– Mamy tak dużo, że już dawno mogliśmy zaprzestać produkcji nowych ubrań. Mniej więcej co sekundę na wysypisko śmieci ląduje wywrotka niesprzedanych tekstyliów – zaznacza Martyna Tober-Jarmoszuk.
Te są wyrzucane, bo z powodu niskiej jakości, szybko się niszczą. A że się szybko niszczą i są tanie, klienci kupują kolejne. Tak działa fast fashion.
– Większość naszego społeczeństwa i świata nie ma świadomości co stoi za niską ceną ubrań w sklepach sieciowych i za tą koszulką za 9 zł – zauważa Martyna Tober-Jarmoszuk. – Jeśli kupuję coś nowego – choć to rzadkie przypadki – staram się sprawdzić łańcuch dostaw. Upewnić się, że faktycznie dana rzecz wyprodukowana została w Polsce lub Włoszech, a nie na przykład przez dzieci w szwalni w Bangladeszu czy przez dorosłego za głodowe pensje. To dla mnie bardzo ważne i uważam, że powinno się stać ważne dla nas wszystkich.
Strefa Biznesu: Polska nie jest gotowa na system kaucyjny?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?