Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kleszczele? Tu nawet słońce inaczej wschodzi

Julia Szypulska
Ta ławeczka w centrum Kleszczel jest zajęta w każde popołudnie. Zbierają się tutaj starsi panowie. Po lewej stoi 80-letni Jan, a po prawej siedzi 59-letni Aleksy. - Mamy ławeczkę jak w Wilkowyjach - śmieją się. - Tylko mamrota nie pijemy.
Ta ławeczka w centrum Kleszczel jest zajęta w każde popołudnie. Zbierają się tutaj starsi panowie. Po lewej stoi 80-letni Jan, a po prawej siedzi 59-letni Aleksy. - Mamy ławeczkę jak w Wilkowyjach - śmieją się. - Tylko mamrota nie pijemy. Andrzej Zgiet
Tak mówi Anna Romanowicz. Bo Kleszczele to jej miejsce na Ziemi. Ale to miejsce tylko dla wytrwałych. Ci mniej wytrwali to ludzie młodzi. Oni stąd masowo wyjeżdżają. Dlatego Kleszczele to miejscowość, gdzie średnia wieku mieszkańców jest najwyższa w Polsce i wynosi 51 lat.

Takie dane wynikają z raportu Głównego Urzędu Statystycznego. I to widać w Kleszczelach gołym okiem. Dzień roboczy, późne popołudnie, główna ulica. Urząd miasta już zamknięty, ale sklepy jeszcze otwarte. I tylko tam od czasu do czasu widać jakiś ruch - ktoś podjedzie samochodem albo rowerem zrobić zakupy. Poza tym - cisza i spokój. Ludzi na chodnikach prawie nie ma. Gdzieś w oddali powolutku idzie zgarbiona staruszka z laseczką. Zza rogu wychodzi starszy pan prowadząc rower. Świeci słońce, słychać śpiew ptaków, w powietrzu czuć rozleniwienie, jakby czas się zatrzymał. Tu nikt nigdzie nie pędzi. Jest za to ławeczka, a jakże, taka jak w serialu „Ranczo”.

Tyle, że nie pod sklepem, a przy głównej ulicy. To dobry punkt obserwacyjny i miejsce spotkań miejscowych. Kilku panów siedzi, kilku stoi obok z rowerami. Młodzi nie są. Toczy się ożywiona dyskusja. Miejscowi przerywają ją widząc obcych. A pewnie, możemy porozmawiać! - zapraszają życzliwie. Jeden zrywa się szarmancko z ławki, robi miejsce. Dwaj grzecznie się przesuwają. O raporcie GUS-u nie słyszeli. Ale mówią, że to prawda.

- A jest tu u nas starych i jeszcze starszych, a pewnie. Mieszka tu taki człowiek, dziewięćdziesiąt parę lat ma i jeszcze rowerem jeździ - mówi jeden z mężczyzn. - A i Jan zaraz będzie po 80-tce - wskazuje na stojącego obok kolegę. Tu wszystko starsi panowie. Młodych prawie że nie ma.

Nie ma tu firm i zakładów

A gdzie są młodzi? - To nie wie pani, co się w kraju dzieje? - pyta Aleksy. - Wyjeżdżają za chlebem.

Gdzie? Białystok, Hajnówka, Bielsk Podlaski, ewentualnie Orla. Tam, gdzie są firmy, zakłady. Albo zostają tam, gdzie studiowali. Na przykład w Lublinie, Olsztynie czy Warszawie.

- Do Belgii to od nas już raczej nie jeżdżą - mówi Aleksy. - Ci, co kiedyś powyjeżdżali to i tam zostali. Tu nie ma perspektyw dla młodych, to jest wymierająca strefa. Była Polska B, jest i taka już zostanie.

Sam ma trzech synów. I żaden nie został w Kleszczelach. Dwóch mieszka w Białymstoku, najmłodszy - w Narwii. Podobnie jest u jego kolegów z ławeczki. - Jeden syn jeszcze jest ze mną - wylicza postawny pan z wąsem. - Starszy pracuje w Hajnówce, w jednostce wojskowej. Druga córka w Białymstoku, trzecia w Stanach.

U Jana podobnie. -Teraz młodzi uciekają do miast - ubolewa 80-latek. - Bo co tu jest? Gmina, szkoła, parę sklepów.

Jeden jego syn pracuje na kolei, mieszka w Czeremsze. Na miejscu został tylko drugi.

- Ja gospodarkę dużą prowadziłem, ale dla syna oddałem, a tu kupiłem sobie mieszkanie - opowiada Jan, najstarszy z grona kolegów z ławki. - Niespecjalnie tu się żyje. Emerytura za mała, bo rolnicza. Nie ma jak się rozwinąć. Jak tysiąc złotych dadzą, to to jest do d...y warte. Jak pracują na posadach, to może potem lepszą emeryturę dostają. Tak tu żyję, samemu biednemu też niedobrze.

Żona została z synem na gospodarstwie. Chora już, potrzebuje stałej opieki. A i dom, który wspólnie kiedyś wybudowali żal jej opuszczać. Jan co tydzień ją odwiedza.

Kiedyś było lepiej? A tam lepiej -macha ręką Jan. - Z robotą to może i tak.

Bo i kolej działała prężnie, i wielu tam pracowało. W Kleszczelach był też GS, Spółdzielnia Kółek Rolniczych, Państwowy Ośrodek Maszynowy i zakład produkujący nakrętki ze sztucznych tworzyw. Sporo ludzi pracowało też na roli. Każdy jakieś zajęcie miał, lepsze czy gorsze. A teraz? Bywalcom ławeczki trudno określić, ilu mieszkańców mają obecnie Kleszczele.

- Wie pani, że więcej umiera, jak się rodzi - zauważa 59-letni Aleksy. - Pani tu by przyjechała tak o godz. 19 czy 20 - cisza, spokój, tylko pieski i kotki latają.

Jego obserwacje pokrywają się z danymi ze wspomnianego raportu GUS-u. Kleszczele przodują w Polsce także pod względem liczby zgonów. Jest ich 16,5 na tysiąc osób.

Aleksy młodym się nie dziwi, że wyjeżdżają. Każdy szuka dla siebie dobrego życia. Ale sam na swoje nie narzeka.

- A co mi trzeba? Jest ławka, jest emerytura i jakoś się żyje - mówi otwarcie. - Ale jak się nie ma dochodu, to nie ma sensu tutaj siedzieć.

Sam mógłby jeszcze pracować, ale zdrowie nie pozwala. Poszedł więc na emeryturę pomostową. Przez 35 lat pracował jako maszynista w PKP Cargo. Codziennie dojeżdżał do Białegostoku. Ciężko było jak diabli. Pod względem komunikacyjnym to teraz jest lepiej. - Takie były czasy, że trzy godziny pociągiem się jechało - wspomina Aleksy. -A to tylko 78 km. Z chwilą jak wszedł Voyager, to poprawiła się komunikacja do Białegostoku.

Kleszczele można pokochać

W Kleszczelach jest zespół szkół - podstawówka i gimnazjum. Kiedyś były jeszcze trzy szkoły wiejskie - w miejscowościach Dasze, Policzna i Saki. Były lata, że łącznie uczęszczało do nich nawet 500 dzieci. Dziś to już przeszłość. Placówek w terenie dawno nie ma, a miejscowy zespół szkół bardzo się skurczył. Uczy się tam zaledwie 147 dzieci. Większość z okolicznych miejscowości. - Z samych Kleszczel to u nas w klasie jest może z pięć osób - liczy w pamięci 13-letnia Marta, która spędza popołudnie ze znajomymi w parku. - Reszta jest zwożona z całej gminy.

A klasy są małe. Liczą zwykle po kilkanaście osób, czasem zdarzy się, że ponad dwadzieścia. Czy tu jest nudno? - zastanawiają się młodzi. Nie, raczej nie. Wyliczają, że jest Orlik, gdzie można pograć w piłkę. Są też różne zajęcia dodatkowe w szkole. Zawsze też można spotkać się w parku i pogadać. Młodzi sprecyzowanych planów co do przyszłości jeszcze nie mają. Może zostaną, może wyjadą. - Ja zostanę - deklaruje 10-letni Konrad. - Mam tutaj rodziców. Podoba mi się w Kleszczelach.

A inni? Na pewno chcieliby podróżować. Wyjechać zagranicę, trochę zarobić i wtedy wrócić do Kleszczel. Albo poszukać pracy w niedalekim Bielsku Podlaskim. Zrobić prawko i tam dojeżdżać. Taki plan ma 19-letni Piotr. - Właśnie kończę zawodówkę. Mój zawód to technolog robót wykończeniowych - mówi. - Tak się składa, że ja nie muszę szukać pracy, to praca mnie szuka. Półtora tysiąca osób potrzebują w Danwoodzie, a w Unihousie około 500 osób. Myślę, że mógłbym się tam załapać.

Niektórzy mają nadzieję, że program 500+ skłoni młodych ludzi do zakładania rodzin i także w Kleszczelach będzie się rodzić więcej dzieci. Ale bywalcy ławeczki w to nie wierzą: - Przydać to się przyda 500 zł, czemu nie. Ale przecież wszyscy dokładnie wiemy, że nie starczy pieniędzy - uważa Aleksy. - Niżu demograficznego to oni tym nie załatają.

Z Kleszczelami to jest tak, że albo się je kocha, albo nienawidzi. Tak mówią niektórzy miejscowi. Spokojnie tu, wręcz monotonnie. I ta monotonia może być dla niektórych zabójcza. Ale nie dla Anny Romanowicz. W miasteczku prowadzi niewielki sklepik - kwiaty, wieńce, ozdoby.

- Nie zamieniłabym Kleszczel na żadną inną miejscowość - zapewnia. - Przemysłu jest mało, powietrze jest inne i nam się dobrze tu mieszka. Najważniejsze jest zdrowie i spokój, a reszta jakoś się ułoży.

Dla niej monotonia tego miejsca to zaleta. Lubi budzić się rano słysząc pianie koguta. Albo dotknąć porannej rosy. Klimat jest tutaj swojski, przyjazny, ludzie życzliwi. Nie patrzą, kto katolik, kto prawosławny. Choć tych ostatnich jest ponad 90 proc. Jest czas zatrzymać się, porozmawiać z sąsiadami. - Mam dwóch synów. Studiują w Warszawie i Wrocławiu i tam raczej zostaną - mówi pani Anna. - Najważniejsze, żeby te swoje miejsce na Ziemi znaleźć. Ja je znalazłam. Mnie się wydaje, że w Kleszczelach to inaczej słonko wschodzi i zachodzi. Naprawdę! Nigdzie nie ma ładniej niż w Kleszczelach.

Podobnie uważa 23-letnia Julita. Mieszka tutaj z mężem i 8-miesięcznym synkiem. I nie zamierza się nigdzie wyprowadzać.

- Ja jestem za życiem na wsi, to są nasze klimaty. Miasto nas dusi - wyznaje.

Studiowała w Białymstoku, ale wróciła. Przyznaje, że z jej znajomych z klasy nie został tu nikt. Przyjeżdżają tylko do rodziców. - Jestem lokalną patriotką - tłumaczy Julita.- A perspektywy? To zależy kto co chce w życiu robić. Jeśli ktoś potrzebuje wielkiego świata, to wyjeżdża, a komu wystarczy tyle do szczęścia, to zostaje. Mnie akurat Kleszczele wystarczają.

Tak też uważa Aleksander Sielicki, burmistrz Kleszczel: - Tu się urodziłem i wychowałem. Na studia wyjechałem do Lublina, ale pod koniec nauki o niczym nie myślałem, jak tylko żeby tutaj wrócić - opowiada. - I będę tu do końca. Ubolewam, że nasze społeczeństwo się starzeje.

Władze gminy, na tyle, na ile mogą starają się temu przeciwdziałać. Zabiegały o uruchomienie przejścia granicznego w Połowcach. Były i inne inwestycje. Burmistrz ma nadzieję, że rozkręcą koniunkturę. - Sytuacja jest dramatyczna, bo relacje z naszymi wschodnimi sąsiadami są fatalne - uważa Sielicki. - A z sąsiadami trzeba budować dobre relacje, współpracować. Inaczej cierpią na tym takie przygraniczne gminy, jak nasza. Trochę się to już zaczyna zmieniać i widzę w tym szansę dla nas.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna