Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kolejne zakłady upadają, a Łapy wymierają

Redakcja
Kiedyś, jak panna wyszła za mąż za kolejarza, miała raj na ziemi. Bo kolej to było coś! Całe Łapy dzięki niej istniały. Kto by przypuszczał, że kolejowa fabryka nie będzie mogła się z kolei utrzymać... Nikt. Ale ludzie na mieście gadają: Jak mogliście taki zakład położyć!

Marek Sobociński, szef zakładowej "Solidarności", w swojej rodzinie jest trzecim pokoleniem pracującym w Zakładach Naprawczych Taboru Kolejowego w Łapach. To nie rzadkość. Prezes ZNTK Ryszard Ekiert to też trzecie pokolenie. Córka Eugenii Kamińskiej z Łap Osse - tak samo. Każdy łapianin z dziada pradziada ma w swojej rodzinnej historii kolej.

- Ojciec na torach pracował. Ja sama byłam w zakładach, tak samo mój mąż. I córka pracowała, na wiertarce, na szlifierce, na suwnicy - wymienia pani Eugenia, której idzie właśnie na osiemdziesiąty czwarty rok. Mieszka w najstarszym kolejarskim osiedlu, składającym się z murowanych domów z czerwonymi dachami, położonych tuż przy torach linii Białystok - Warszawa. Domy powstały na początku lat 20. XX wieku.

Wtedy pokój z kuchnią i przedpokojem w murowanym budynku to była oznaka prestiżu, dlatego mieszkała tam najczęściej wysoko wykwalifikowana kadra i kierownictwo. Teraz na Osse nikt nie chce iść. Bo łazienek nie ma (chyba że ktoś za swoje pieniądze dobuduje), a mieszkania malutkie. Eugenia jednak przyzwyczaiła się. Tyle lat tu już żyje, że nawet ich zliczyć za bardzo nie potrafi.

- Ciężko, węgiel trzeba nosić, do Łap już pociągiem nie dojadę, bo wsiąść nie dam rady. Ale pociągi za oknem nie przeszkadzają, nie - zapewnia.
Trzy kolejarskie pokolenia - i na tym koniec. Siedemnastoletni Marcin, wnuk Eugenii, już wie - żadnej kolei.

- Tam przyszłości nie ma - mówi. - Ja na wykończeniówce się uczę, na budownictwie. I na budowach będę robił.

Z kolejową orkiestrą do tańca

Historia Łap jako ważnego ośrodka transportowego, a później przemysłowego, zaczęła się w 1862 r., kiedy uruchomiono kolej Warszawa - Białystok. W Łapach oddano do użytku piękny dworzec kolejowy, a obok - warsztat naprawy parowozów. W 1864 r. na stacji i w warsztatach pracowało już 270 osób, a zatrudnienie stale się zwiększało. Nic dziwnego, że właśnie dzięki warsztatom zaczęły rozwijać się okoliczne folwarki i same Łapy. Najpierw pojawiły się... poidła dla koni przy dworcu.

Po rewolucji 1905 r. Rosjanie zbudowali kuźnię, kotlarnię i halę parowozową.
Na stacji już pod koniec XIX w. był zatrudniony na stałe lekarz, który pomagał głównie pracownikom i podróżnym, ale udzielał też porad okolicznym mieszkańcom. Pomoc medyczna zresztą szybko się rozwijała. Na początku XX wieku oprócz lekarza było jeszcze dwóch felczerów, położna, a nawet - szczyt nowoczesności! - laboratorium medyczne. Wlatach 20. zdecydowano o budowie osiedla kolejowego w Łapach Osse (tego, w którym dzisiaj mieszka Eugenia Kamińska), a trochę później - kolejnego osiedla na tzw. Wygwizdowie.

Kiedy już było gdzie mieszkać, kolejarze zaczęli myśleć o rozrywkach. Była orkiestra kolejowa, która przygrywała w parku do tańca, była również chyba jedyna w całym regionie kręgielnia. Sportowcy spotykali się w Sekcji Sportowej "Świt", a matki zostawiały dzieci w przyzakładowym przedszkolu. Była porządna, kolejowa łaźnia, do której całe rodziny przychodziły w sobotnie ranki brać kąpiel. Powstał też kolejowy ośrodek półkolonijny w Łapach Osse (z prysznicami!). I to wszystko przed drugą wojną światową.

Cóż to było za życie w Łapach... Coroczny bal sylwestrowy, charytatywny oczywiście. Coroczne akcje pomocy żywnościowej przed dużymi świętami kościelnymi, a w latach kryzysu - akcje pomocy bezrobotnym i bezdomnym. Nic dziwnego, że ogromnym autorytetem mieszkańców cieszyli się naczelnicy warsztatów. Zwłaszcza Jan Blum, wilnianin z pochodzenia (jak wielu innych kierowników w warsztatach). Ponoć żył problemami miasteczka i jego mieszkańców: wspierał ubogich, troszczył się o najmłodszych. Zmarł podczas wielkiego pożaru wagonowni w zakładach - jego serce nie wytrzymało tego widoku.

Dzieci na kolonie, my na wczasy

W czasie II wojny światowej zakłady doszczętnie zniszczono, ale szybko zostały odbudowane. I znów wszyscy mieszkańcy korzystali z istnienia wielkiej fabryki. Powstała zakładowa szkoła zawodowa, później zakładowe kino, ośrodek kolonijny w Milukach i ośrodek wczasowy w Sianożętach.

- Jeździliśmy na zakładowe wczasy, dzieci wysyłało się na kolonie. To było fajne, pomocne - wspomina Marek Sobociński, szef zakładowej "Solidarności" w ZNTK Łapy. - A potem , w latach 90. zakłady od razu pozbyły się ośrodków wypoczynkowych. Cóż, nie opłacało się...

Eugenia Kamińska najlepiej pamięta kino - dziś stoi puste, okiennice w oknach zamknięto na głucho, a sam budynek przekazano miastu. I przedszkole pamięta, chociaż sama dzieci do niego nie prowadzała: - Mama była w domu, nie trzeba było.
- A w tym niskim budynku, gdzie cztery okna widać, była szkoła zakładowa - pokazuje Sobociński. Szare okna straszą wybitymi w kilku miejscach dziurami. Obok - odbudowana po zniszczeniach wojennych najstarsza hala warsztatów.
Sobociński pracuje w ZNTK już ponad 30 lat. Ima sporo wspomnień. Jak choćby z tych lat, gdy rocznie w zakładach remontowano 11-12 tys. wagonów, a trzy lokomotywy kursowały po zakładach bez przerwy. Teraz tyle wagonów ma cała polska kolej.

- Dla nas wystarczyłoby 1200 rocznie. Przy takiej liczbie pracowników wszyscy mieliby pracę i spokojnie byśmy dalej działali - podkreśla.

Jak oni do tej Warszawy pojadą?

Niestety, dziś ZNTK nie może liczyć nawet na tyle. Całe Łapy obiegła już najnowsza informacja: że czterysta osób (z siedmiuset) straci w zakładach pracę.
- Jak w 2006 roku zwalniali, to był boom na rynku. Firmy same do mnie dzwoniły, żeby im pracowników podesłać. Bo nasi to fachowcy, dziś takich tokarzy, frezarzy czy ślusarzy nikt nie kształci - podkreśla. - Ale teraz nie wiem, gdzie ci ludzie pracę znajdą. Przecież nie w Łapach!

W Łapach na pewno nie. Łapy żyły z kolei, cukrowni, mleczarni. Dziś tylko w mleczarni jest spokój. Cukrownia kończy produkcję, ZNTK zwalnia. Jedyne co zostaje, to wyjść na stację i wsiąść do pociągu. Byle jakiego... Czyli do Białegostoku albo do Warszawy.

- Ale gdzie niby ich zatrudnią w Białymstoku? W Warszawie może coś znajdą. Ale to raczej nie są zbyt mobilni ludzie. Dla nich tutaj największą karą było przenieść człowieka z jednej hali na drugą. Tą samą robotę robił, czasem nawet większą pensję dostawał, ale problem był - opowiada Marek. - Bo w swojej hali on miał kolegów, swoją szafkę w szatni, swoje miejsce, swoją maszynę. A w nowej nic! Więc jak oni teraz do tej Warszawy pojadą?

Sam Marek Sobociński przy jednej maszynie stał dwadzieścia lat, na dziale mechanicznym, zanim został zawodowym związkowcem. Obok niego pracował kolega ze szkoły. Pracuje tam zresztą do dziś - 30 lat przy tej samej maszynie. Czy kogoś może dziwić, że tym ludziom trudno zrozumieć, że trwanie ich zakładu przy PKP może się skończyć tragicznie? Że zakład powinien się przestawić, szukać nowych odbiorców, zleceń spoza branży kolejowej...

- Ale dlaczego? Przecież kolej jest i będzie. Więc zakład naprawiający wagony też jest i będzie potrzebny - irytuje się Sobociński. Iwzdycha do dawnych czasów: - Kiedyś, jak panna wyszła za kolejarza, to miała raj na ziemi. Amieć kolejarza w rodzinie znaczyło prawie tyle, co mieć w rodzinie księdza! No tak, teraz inne czasy. Nas na początku lat 90. wyłączyli z kolei, przestaliśmy być kolejarzami. Najpierw zachowali dla nas wszystkie przywileje. Potem w kolejnych latach przywileje znikały prawie jak wagony z fabrycznych hal.

Bez przyszłości

Ale z tym kolejarze z Łap nauczyli się żyć. Byle tylko praca była. Wponiedziałek wrócą jednak na hale po tygodniowym bezpłatnym urlopie, a na halach nie będzie niczego do zrobienia.

- Boję się, że wtedy emocji ludzi już nie powstrzymamy. Czym to się skończy, sam nie wiem: strajkiem, manifestacją, głodówką?

W sklepie obok głównej bramy zakładów pusto.
- Jak nastroje? Nie wiemy. Ludzi nie ma - mówią młode ekspedientki.
Na osiedlach widać niewielkie grupki smutnych mężczyzn. Pytani o samopoczucie machają tylko rękami. Milczą. I palą. Tylko jeden, zapytany o to, czy jego synowie będą pracować w zakładach, prostuje się i mówi to samo, co 17-letni Marcin z Łap Osse: - Kolej u nas już nie ma przyszłości.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna