Powiatowy Urząd Pracy to chyba najczęściej okradana instytucja w Białymstoku. Petenci wynoszą stamtąd wszystko, co się da wymontować - od papieru toaletowego po krany. Plaga kradzieży dotyka też inne urzędy. A sami złodzieje pozostają bezkarni.
Nie gardzą nawet żarówkami
Lista drobnych przedmiotów, które kradną białostoczanie jest długa.
- Krany, krzesło, kwiaty doniczkowe, żarówki - wylicza rozbawiona Jolanta Tulkis, rzecznik prasowy Powiatowego Urzędy Pracy w Białymstoku.
Ale to nie wszystko. Ktoś pokusił się nawet na wężyk łączący spłuczkę z rurą dopływową. Z"pośredniaka" znikały też zamki z drzwi, klamki, a nawet... informacja z tablicy ogłoszeń.
Czasem zdarzały się też poważniejsze kradzieże. Ktoś przywłaszczył sobie telefon komórkowy czy torebkę urzędniczki.
Kradną też pacjenci przychodni MSW przy ul. Fabrycznej w Białymstoku. Tam, pod koniec ubiegłego tygodnia ktoś ukradł lustro z łazienki. Zostały po nim tylko dwa kołki w ścianie.
- Przychodzą z butelkami i pompują mydło z dozownika - mówi nam jedna z pracownic przychodni. - Papier toaletowy również znika w szybkim tempie.
Z przychodni zniknął nawet zlew. Pacjenci potrafią też wykręcać całe krany. A w czasie remontu w urzędzie miejskim "przedsiębiorczy" petent podprowadził deskę sedesową.
Do podobnych sytuacji dochodziło również w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej w Białymstoku. Tam jednak poradzono sobie z problemem.
- Zamiast żarówek są halogeny, nikt ich nie wyciąga, bo można się poparzyć, a toaleta jest wyremontowana i nasi ludzie to szanują - przyznaje nam pracownik MOPR.
Osoby, które dopuszczają się kradzieży w urzędach, są jednak bezkarne. Urzędnicy nie zgłaszają policji większości kradzieży.
- Przy drobnych sprawach po prostu wymieniamy przedmioty - tłumaczy Jolanta Tulkis z Powiatowego Urzędu Pracy w Białymstoku. - Policji zgłaszamy tylko poważne przypadki takie jak zaginięcie telefonu czy torebki - dodaje rzeczniczka.
Urzędowy złodziej trudny do wykrycia
Wykrycie jednak takich sprawców graniczy z cudem.
- Jeżeli nie ma monitoringu, ani świadków, a okradziony nie potrafi rozpoznać sprawcy, to szansę na wykrycie są znikome - dodaje Justyna Aćman z zespołu prasowego podlaskiej policji.
Socjolog, prof. Tadeusz Popławski z Politechniki Białostockiej nie nazwałby kradzieżą, tego co robią białostoczanie.
- Przypomina to wandalizm. Taki człowiek jest niezadowolony ze swojej sytuacji życiowej - przypuszcza prof. Popławski, choć przyznaje, że nie ma badań na ten temat.
Gdyby złodziejaszka udało się zatrzymać, to zazwyczaj grozi mu... mandat.
- Od 20 do 500 złotych - tłumaczy Justyna Aćman.
Większe kary czekają na recydywistów. Taka osoba może zostać ukarana aresztem lub grzywną nawet do 5000 złotych. Ale to tylko teoria. Petenci z lepkimi rękami są trudni do wykrycia i najczęściej pozostają bezkarni.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?