Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kronika wypadków umysłowych: Kim jesteś, Mariusz?

Konrad Kruszewski
Pan Mariusz funkcjonariusz Kamiński odesłał swoje pobory do CBA, gdyż uważa, że mu się nie należą. Jest to chyba, jak dotąd, jedyny przypadek, żeby polityk odesłał gdzieś jakieś pieniądze, bo uznał, że mu nie przysługują.

Kamiński twierdzi, że pieniądze mu się nie należą, bo nie jest już funkcjonariuszem CBA, tylko zwykłym, prostym obywatelem, który co parę dni zwołuje konferencje prasowe, na których ujawnia tajemnice służby.

Co innego uważa samo CBA, a więc także i polski rząd. Według biura, Kamiński jest funkcjonariuszem, zatem pensja mu się należy jak psu zupa. Premier odwołał go tylko z funkcji szefa CBA, a nie z funkcji funkcjonariusza.

Kamiński uważa jednak, że on nigdy nie był prostym funkcjonariuszem, tylko samym dyrektorem i ministrem. - Dyrektor jest również funkcjonariuszem - powiada na to CBA i na dowód tego podaje, że gdyby Kamiński nie był funkcjonariuszem, to by nie dostał broni, bo niefunkcjonariuszowi broni dawać do ręki nie można. Poza tym, twierdzi biuro, Kamińskiemu naliczana była wyższa emerytura funkcjonariusza i on się na to godził, znaczy - był funkcjonariuszem.

I proszę sobie wyobrazić, że to, czy pan Kamiński był funkcjonariuszem, czy nie, ma rozstrzygnąć specjalna komisja sejmowa, czyli Sejm - organ najwyższy. Ale póki co, CBA wysyła funkcjonariuszowi Mariuszowi pieniądze pocztą, a funkcjonariusz Mariusz tą samą drogą pieniądze te odsyła.

Nie wiem, czy ta informacja panu Kamińskiemu przyda się do rozstrzygnięcia, kim jest, czyli ustalenia swojej tożsamości, ale na wszelki wypadek podaję, że prezes Jarosław Kaczyński (rzeczywisty, a nie malowany jak Donald Tusk, przełożony funkcjonariusza Mariusza) poinformował, że Kamiński jest nadal dyrektorem CBA, tylko ma przerwę w wykonywaniu swojej funkcji. Podobnie jak ja, powiedział prezes Jarosław, mam przerwę w funkcji premiera.

Bardzo ładnie to zatem wygląda. Nie wiem tylko, czy w trakcie takiej przerwy należą się jakieś świadczenia. Kodeks pracy zdaje się nie przewidział, że prezes Kaczyński może tak daleko sięgnąć myślą i kwestii przerwy prawnie nie uregulował. Gdyby prezes Kaczyński był na urlopie albo na urlopie macierzyńskim, albo chociaż na wychowawczym, to owszem, są na taką okoliczność określone przepisy. Ale na przerwę nie ma.

Jakby jednak na to nie patrzeć, mamy dwóch członków rządu na przerwie: premiera i ministra - szefa CBA. Nic zatem dziwnego, że jak tylko z powodu afery hazardowej notowania PO zaczęły dołować, prezes Kaczyński oświadczył, że PiS jest już gotowy do objęcia władzy, bo ma prerząd. Rozumiem, że ten na przerwie.

Lepiej trzeba było milczeć. Trzeba było skorzystać z rad byłego prezydenta Francji, który radził swego czasu Polakom, żeby siedzieli cicho. Jak tylko prezes ogłosił tę radosną dla wszystkich Polaków nowinę, dla PO poparcie wzrosło, a dla PiS-u spadło. Wszyscy bowiem jeszcze pamiętają przecudowną parkę: premiera Kaczyńskiego i wicepremiera Gosiewskiego. I wolą, żeby pozostali na przerwie.

Jeżeli afera hazardowa nie wywołała u Polaków przypływu miłości do PiS-u, to trudno sobie wyobrazić, co jeszcze musiałoby się stać, żeby zaczęli oni głosować na tę partię. Nie wiem. Może jeszcze związanie, zakneblowanie i umieszczenie w domu spokojnej starości prezesa Kaczyńskiego przyniosłoby jakieś rezultaty. Z tym że te czynności trzeba by natychmiast powtórzyć, bo jest przecież jeszcze jego brat prezydent. On akurat nie jest na przerwie. Ale, uwaga, "nie potrafi przejrzeć się w lustrze własnych ułomności. Nie ma więc najmniejszych szans na reelekcję. Dlatego że cechuje go mała zawartość intelektualna" (ach, te aluzje do wzrostu!). I to nie są moje słowa, ani nawet posła Palikota, tylko Macieja Eckardta z PiS-u, wicemarszałka województwa kujawsko-pomorskiego, a zatem osoby w partii wpływowej, przynajmniej do czasu tej wypowiedzi. Po tej wypowiedzi może też już mieć szansę tylko na przerwę.

Wynika z tego, że prezydenta Kaczyńskiego nie szanują już nawet w PiS-ie. Ale odesłać go razem z bratem nie sposób, bo nie jest na przerwie. Czyli szanse na reelekcję są bliskie zeru, bo jak już chyba zauważyli to w PiS-ie, atakowanie Tuska wcale nie wzmacnia Lecha, tylko go osłabia. Im słabszy Tusk, tym słabszy również Kaczyński. Rosną za to notowania kandydatów z drugiego szeregu: Cimoszewicza i Olechowskiego. Może zatem stać się i tak, że to samowyniszczające się działanie doprowadzi do tego, że w drugiej turze wyborów z osłabionym Tuskiem będzie konkurował np. Cimoszewicz, bo Kaczyński będzie za słaby, żeby do tego etapu dotrzeć. Paradoksalnie zatem PiS powinien działać na rzecz wzmocnienia Tuska, tak żeby był on jedynym kandydatem strony liberalnej. Bo tylko wówczas obecny prezydent ma szansę na drugą turę. Oczywiście, po wcześniejszym zakneblowaniu brata.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna