Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krynki odkryte na nowo

Magdalena Kleban
Do Krynek przyjeżdża coraz więcej turystów, także zagranicznych, którzy u nas szukają swoich korzeni – mówi Józef Panasiuk. – Ostatnio taki Żyd z dziewczynką przyszedł do mego warsztatu i pytał o Kołamarowicza. Wiedziałem, a jakże – był taki dyrygent!
Do Krynek przyjeżdża coraz więcej turystów, także zagranicznych, którzy u nas szukają swoich korzeni – mówi Józef Panasiuk. – Ostatnio taki Żyd z dziewczynką przyszedł do mego warsztatu i pytał o Kołamarowicza. Wiedziałem, a jakże – był taki dyrygent!
Z dawnych Krynek po wojnie nie zostało prawie nic. Zniknęli dawni mieszkańcy, w drobny pył zamieniły się kamienice, domy, bożnice, restauracje. Resztę zrobił czas i PRL - tak jakby nowym przybyszom zależało na tym, by z dawnych Krynek nie zachowała się nawet ludzka pamięć. I miasto ginęło, aż zamieniło się w zwykłą, szarą wioskę, jakich tysiące.

Filip Pazderski trafił właśnie do takiego sennego miasteczka, w którym młodzi marzą już tylko o ucieczce, a starsi martwią się niskimi emeryturami i sąsiedzkimi swarami. Przyjechał tu przypadkiem. Po prostu na jednej z wypraw po Podlasiu (sam mieszka w Warszawie, a w Białymstoku odwiedza swoją babcię) trafił do Krynek. Miasteczka, które - przyznajmy - nie jest najpiękniejsze na świecie.

Ba! Nawet na Podlasiu znalazłoby się wiele ciekawszych, atrakcyjniejszych, bardziej zadbanych miejsc. Musiało jednak być coś w tym mieście, jego atmosferze, że nie mógł o nim zapomnieć. I wraca tak tu już od sześciu lat.

Najpierw z przyjaciółmi zajął się miejscowym cmentarzem żydowskim, postanowili go uporządkować. Z czasem coraz bardziej wsiąkali w historię tego miejsca, a kolejne, posłyszane ukradkiem, opowieści doprowadziły do tego - że postanowili je spisać. Ich praca, książka - którą tydzień temu w sobotę zaprezentowali w Krynkach - wywołała tu prawdziwe poruszenie.

- Miejscowość była już ospała, a oni nas obudzili! - nie ma wątpliwości Elżbieta Czeremcha z miejscowego Gminnego Ośrodka Kultury. - Wcześniej były już u nas jakieś próby badania historii miasta. Trzeba było jednak dopiero tych młodych ludzi z daleka, żeby coś się w nas zmieniło...

- I to dosłownie w ostatniej chwili! Już myślałem, że nigdy się tego nie doczekam. Bo należało to zrobić kilkadziesiąt lat temu - Józef Panasiuk aż podrywa się z krzesła, tak go dręczyła od dawna ta sprawa. - A tak z tych czasów bardzo mało zostało... Nie ma już tych ludzi, nie ma i tego miasta.

A co to było za miasto!

- To nawet nie ma porównania, jak nasze miasto wyglądało przed wojną, z tym, co jest teraz. Tego centrum, co było, to w 90 procentach już nie ma! Co było najlepsze, to wszystko zniszczyli - przekonuje Józef Panasiuk.
W mieście było pięć synagog, dwa domy modlitwy, kościół oraz cerkiew. Był sąd grodzki (także adwokaci, notariusz), bank, restauracje i hotel.

W Krynkach istniały również żydowskie instytucje oświatowe, tworzone m.in. przez syjonistów czy będące pod wpływem lewicowych partii żydowskich Bund oraz Poale Syjon. Lewicowe, nawet komunistyczne organizacje były szczególnie popularne wśród robotników, których w mieście słynącym z 14 zakładów garbarskich nie brakowało. W 1923 roku powstała Żydowska Szkoła Zawodowa, kształcąca w rzemiośle garbarskim.

Szacuje się, że grubo ponad połowa mieszkańców przedwojennych Krynek była wyznania mojżeszowego. Świadczą o tym zresztą wyniki wyborów do miejscowej Rady Miejskiej. W 1919 roku pod względem narodowościowym do Rady Miejskiej w Krynkach wybrano: 4 Białorusinów, 4 katolików i 16 Żydów. W 1927 - 8 Polaków, 8 Białorusinów i 16 Żydów. W 1939 w radzie siły rozkładały się po równo: było 8 Żydów i 8 chrześcijan.

- Ale żadnych konfliktów u nas nie było. Żeby tam się mścił kto nad kim, to nie było takich wypadków. Bywało, że na jednej ulicy mieszkali razem prawosławni, katolicy, Żydzi i muzułmanie. Jako dzieci wszyscy bawiliśmy się wspólnie. Choć, jak to dzieci, święci nie byliśmy... Pamiętam, że jak przychodziło ich święto, to klapy w dachach otwierali, a my wrzucaliśmy im np. gołębie do środka - wspomina pan Witek, który w przedwojennych Krynkach żył jako młody chłopak.

- Mnie do dziś to wszystko przed oczami stoi, bo ja z nimi wychowywał się. Bawili się razem. Ale co znamienne, to, że każdy mały Żydek rozumiał po polsku, po białorusku, po prostemu, jak tutejsi ze sobą rozmawiali - wspomina Józef Panasiuk. - A to dlatego, że oni w domu, od małego uczyli, że trzeba wiedzieć co goj - tak nazywali chrześcijan - mówi. Ja sam potrafiłem liczyć po żydowsku.

Zamyśla się na chwilę: - Ale to też tak nie można, że byli oni i my, bo my razem tu wszyscy byli - podkreśla. - W mojej pamięci zostało dużo dobrych wspomnień po nich. Nie mam złych. A co jeszcze ciekawe: Żydzi nigdy nie chodzili po sądach, to chrześcijanie się sądzili, a u nich spory rozsądzał rabin. Różne ludzie są. Ale oni nigdy nie chowali urazy. Mówili: ja z tego człowieka żyję, to ja muszę go szanować.

Krynki to było takie typowe żydowskie miasteczko ze wschodnich rubieży Rzeczpospolitej. Katolicy i prawosławni z reguły zajmowali się rolnictwem. Cały przemysł, handel był w rękach żydowskich. Najlepsi rzemieślnicy, fachowcy: krawiec, ślusarz, to wszystko byli Żydzi.
- Nie można powiedzieć, żeby Żydzi jacyś oszukańcy byli. Ale jakby Polak chciał otworzyć sklep, to nie było mowy. Cenę u siebie opuścili i już było po nim - przyznają krynczanie.
Mieli nawet swój transport. Inaczej niż dzisiaj, Krynki bardziej związane były z Grodnem niż z Białymstokiem. I do Grodna właśnie regularnie kursowały autobusy dwóch linii: jedna obsługiwana przez Żydów, druga państwowa.

- Samych piekarni żydowskich było tu chyba z dziesięć. Nawet w tym domu, co teraz mieszkam, była piekarnia żydowska. Jak robiłem remont, to sam znalazłem ten "całun", co na drzwiach Żydzi przybijali (naprawdę nazywa się mezuza i w tradycyjnych domach żydowskich ten zwyczaj spotykany jest do dzisiaj - przyp. red.) - Józef Panasiuk pokazuje na framugę drzwi swojej obecnej kuchni.

Rok 39 zmienił wszystko

Najpierw dobrosąsiedzkie stosunki popsuło wkroczenie Sowietów. Duża część chrześcijańskich mieszkańców została wywieziona na Wschód, podobnie zresztą, jak i co bogatsi kupcy żydowscy. Paradoksalnie, tym ostatnim nieraz uratowało to życie.

Część lewicujących i komunizujących Żydów w Sowietach widziało szansę na poprawę swego bytu. Rok 1941 boleśnie zweryfikował te nadzieje, kiedy w czerwcu wybuchła wojno niemiecko-radziecka.

- I już w listopadzie musieli sami sobie budować mur getta wysoki na 2,5 metra - mówi Józef Panasiuk. - Potem naszych Żydów kryńskich wywieźli pod Grodno, a potem chyba do Treblinki. I tam ci nasi najprawdopodobniej zginęli.

Jeszcze w getcie zdarzało się, że Polacy pomagali swoim sąsiadom - przerzucali przez płot jedzenie, czy to za opłatą, czasami też w ramach zapłaty długu, jaki przed wojną zaciągnęli w żydowskich sklepikach. Pomagali i bezinteresowanie, narażając życie swoje i najbliższych.
- To było w 1943, jak już Żydów wywieźli. Byłem w lesie, patrzę, a tu siedzą dwie kobiety z nasuniętymi na oczy chustkami.

A to kwiecień chyba był, ani grzybów, ani nic jeszcze w lasach nie było - wspomina pan Józef. - Co to za kobiety? Aż poznałem jedną z nich. A ona tylko: "Chłopczyk, cicho, nikomu nie mów". I ja nikomu ani słóweczka o tym nie powiedziałem. A to Konstanty Rutkowski, co miał młyn, przechował ich. Potem przewiózł ich do Augustówka, gdzie oni byli obcy. I tak przeżyli...

Siermiężny PRL

Po wojnie nic już nie było takie samo. Jakby ktoś nożem uciął - z kilkutysięcznej grupy Żydów w Krynkach nie został ani jeden (niewielu przeżyło, ale sami, bez rodzin, ciągnęli do większych skupisk ludności żydowskiej). Ich domy zostały albo zniszczone, albo osiedlili się w nich krynczanie i napływowi, których do pracy ściągał miejscowy PGR i garbarnia. Synagogi zostały zamienione w magazyny, kino, cmentarze zarastały, okoliczni chłopi paśli tam krowy, a chłopcy ganiali za piłką. Wiele nagrobków zostało rozkradzionych, część do dzisiaj można znaleźć w fundamentach budynków.

- Po wojnie zrobiła się u nas wieś. Więcej było przyjezdnych niż krynczan - przyznaje Panasiuk.
Jeszcze w latach 50. Krynki straciły swoje prawa miejskie, ale to w latach 70. nastąpiło apogeum niszczenia przeszłości tej miejscowości.

- Były nawet wtedy plany, żeby na cmentarzu zrobić przedszkole dla dzieci PGR-owskich - mówi Filip Pazderski. - Wtedy też wojskowi wysadzili resztki tego, co zostało po wielkiej Synagodze.

Teraz ta niewielka publikacja na nowo wzbudza w mieszkańcach poczucie dumy z ich miasta. Okazuje się, że wbrew stereotypom o polskim antysemityzmie, w Krynkach nikomu nie przeszkadza, że ich miasto to byli głównie Żydzi. - Ludzie chcą kupić nawet po kilka egzemplarzy książki Filipa, także dla krewnych za granicą - przyznaje Czeremcha. - Nawet burmistrz zaangażowała się w prace porządkowe na cmentarzu. Tak jakby wszyscy przejrzeli nagle na oczy i zrozumieli, jaki skarb tutaj mamy. Jeszcze parę lat, a może staniemy się drugim Kazimierzem?

Korzystałam z pracy pod red. F. Pazderskiego "Śladami opowieści z przeszłości pogranicza".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna