Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Daukszewicz: Jestem zboczony na punkcie oszczędzania papieru

ROZMAWIA Urszula Krutul
Wojciech Wojtkielewicz
- Na polskiej scenie jest kilka kabaretów, które w miarę przyzwoicie robią to, co robią. A resztę nazywam kabaretami antycznymi, w których mężczyźni przebierają się za kobiety - mówi Krzysztof Daukszewicz, satyryk, poeta i kompozytor.

- Satyrę da się zrobić na wszystko, na każdy temat? Czy jest jakieś tabu?

- Na wszystko. Mało tego, satyra nie musi być nawet śmieszna. Ona tylko musi celnie trafiać w jakiś problem. To jest jej zadanie, żeby trafnie ocenić i na dodatek dopiec komuś, kto jakąś rzecz spartolił.

- Co dla satyryka jest najważniejsze?

- Poczucie humoru, oczywiście. Powinien też umieć w miarę rzetelnie ocenić rzeczywistość, coś jak dziennikarz. I być obiektywnym. Nie wolno mu ujawniać swoich preferencji politycznych, nawet jeżeli je posiada. Jeżeli zaczyna to robić, staje się tubą propagandową którejś ze stron. A wtedy nie ma zmiłuj. Paru moich kolegów niestety się na to załapało w ostatnim czasie.

- Mamy dobre czasy dla satyryków?

- Dobre czasy są zawsze. Problem bywa z niektórymi satyrykami, którzy nie są w stanie dokonać właściwej oceny czy stworzyć dobrych tekstów. Ale zawsze mieliśmy jakiś dobry kabaret. Mieliśmy przecież i Dudka, i Kabaret Starszych Panów, i Kabaret Olgi Lipińskiej. W Polsce było mnóstwo kabaretów, które wystawały ponad przeciętność. W tej chwili też jest kilka kabaretów, które w miarę przyzwoicie robią to, co robią. A resztę nazywam kabaretami antycznymi.

- Czyli?

- Kabaret antyczny miał to do siebie, że mężczyźni grali przebrani za kobietę. I bardzo dużo tego jest obecnie, zaskakująco dużo.

- Czuje się pan osobą rozpoznawalną?

- W tej chwili bardziej mój syn, Grzegorz (śmiech).

- Czyli młody aktor, znany między innymi z roli w filmie „Miasto 44”.

- 20 lat temu, jak szedłem z Grzesiem przez Krupówki w Zakopanem, to wszyscy mówili na mnie: „O, hrabia idzie!”. A teraz byłem parę miesięcy temu z Grzesiem też w Zakopanem, też żeśmy szli przez Krupówki i wszyscy o nim mówili: „O, doktor Adam idzie” (śmiech). To zmiana pokoleniowa, ale ja nie cierpię z tego powodu.

- Ale z bohaterem „Plebanii” ktoś pana pomylił.

- Menel w Szczytnie. Podszedł do mnie i powiedział, że bardzo się cieszy, że mnie spotkał. I że ma takie intymne pytanie: jak panu się gra w tej „Plebanii”? Zastanawiałem się długo, z kim mnie pomylił i wyszło mi, że chyba z Tadziem Woźniakiem. Dlatego, że jesteśmy trochę do siebie podobni przez pióra na głowie. Ale nie tylko, bo też się przyjaźnimy. Tadziu pisał muzykę do „Plebanii” i gdzieś tam w paru odcinkach występował. I to pewnie źródło pomyłki.

- Wspomniał pan o panu Hrabi. Czy on wróci?

- Hrabia cały czas jest. I dziś siedziałem do godziny 13 i pisałem nowego Hrabiego. Gram go np. w Teatrze Kamienica w Warszawie. On się nie pokazuje w telewizji, nie funkcjonuje w mediach. Ale ja też nie funkcjonuję w mediach poza „Szkłem kontaktowym”.

- A jak on się narodził?

- Nie wiem. Naprawdę. Nie jestem w stanie odpowiedzieć. Wpadłem na pomysł, ale co było inspiracją - nie wiem. Natomiast to, co się później wydarzyło, było dla mnie fantastyczne. Bo kiedy komuna upadła, to jedną z pierwszych osób, które przyjechały do Polski był hrabia Jan Tyszkiewicz, który w Wolnej Europie był redaktorem muzycznym i odpowiadał za kulturę. I jak przyjechał do Polski, to pierwsze co zrobił, to zaczął poszukiwania mojej osoby. Bo on wykombinował, że te listy do hrabiego ja pisałem do niego. Że on był adresatem. To spowodowało, że się zaprzyjaźniliśmy. I ciągle ilekroć przyjeżdża do Warszawy, to dzwoni do mnie i łazimy po mieście opowiadając sobie różne dyrdymały. I jest sympatycznie. Dzięki tym listom do Hrabiego poznałem większość arystokratycznych rodów i w Polsce, i w Szwecji, i w Stanach.

- Pan hrabiowskich korzeni nie ma. Pana tato był drwalem?

- Tak. I wie pani, ja - jeśli chodzi o oszczędzanie papieru - jestem zboczony do tego stopnia, że jak jest kartka A4 zapisana dookoła, a jeszcze zostaje malutki kwadracik, to ja go wytnę i odłożę, ponieważ wydaje mi się, że dzięki temu jakieś drzewo uratuję. W związku z tym makulatury w domu mam tyle, że kiedyś się dom zawali. Ale nie wyrzucę dopóki nie zapiszę. Zresztą, cały czas jestem z lasem związany. Pomieszkuję w tej chwili w pięknym miejscu na Mazurach. Właściwie mieszkam w kropce w „i”. Jak jest Warmia i Mazury, to ja mieszkam dokładnie w „i”. Na granicy Warmii i Mazur nad jeziorem Kośno. W środku lasu, 5 kilometrów przez las do najbliższego sklepu. Przepiękne jezioro, które jest ścisłym rezerwatem ptactwa. Więc niewiele osób w ogóle się tam pojawia.

Drzewa zawsze były w mojej rodzinie kultowe, a szczególnie trzy gatunki: lipa, brzoza i jarzębina. Dotykanie ich łączy się dla mnie z dobrą energią. Wszędzie w moim otoczeniu te trzy drzewa sobie pomieszkują.

- Jest pan ikoną pokolenia 58-, 59-latków.

- Podobno. Bardzo mi z tego powodu przyjemnie. Naprawdę. Mam teraz dużo spotkań z czytelnikami w bibliotekach. Ostatnio popełniłem książkę „Tuskuland”, teraz siedzę nad nową, która się nazywa „Dudapeszt”. I te biblioteki są zapełnione na ludźmi w moim wieku, może troszkę młodszymi. Z jednego powodu - to jest pokolenie, które przeżyło ten cały socjalizm, a teraz jest jednym z uboższych. To są emeryci, którzy mają po półtora tysiąca, może trochę więcej lub mniej. Ludzie, którzy mnie pamiętają z tych czasów sprzed 20, 30 lat. Wiedzą, co wyprawiałem na scenie, ale ich czasami nie stać na bilet. Jeżeli to jest koncert robiony przez jakąś agencję, to nagle się okazuje, że bilety kosztują po 50, 60, 70 złotych. Dla wielu ludzi to pieniądze na tydzień przetrwania, a czasami więcej niż tydzień. Więc przychodzą na darmowe spotkania do tych bibliotek.

- Grono stałych fanów jest?

- Pewnie tak. Ale starszych, bo do młodych ludzi niespecjalnie trafiam. Młodzi ludzie to moje nazwisko muszą sprawdzać w internecie, gdzieś tam klikać...

- Ja pana z dzieciństwa pamiętam.

- To nawet cud, że pani mnie z dzieciństwa pamięta, bo pani - według mnie - nawet w tej chwili właściwie przechodzi dzieciństwo (śmiech).

- Dziękuje bardzo. To od dzieciństwa przejdźmy do starości. Ona pana nie dopadła i chyba raczej nie dopadnie... Jak trwać w młodości?

- Nie przejmować się. To Woody Allen powiedział, że jeżeli będziemy się zastanawiać nad własnym życiem, to zmarnujemy własne życie. Po prostu albo jedno, albo drugie. Oczywiście, dopadają mnie różne choroby, zresztą jak każdego z nas. Ale staram się być przede wszystkim pogodny. W domu mam też szalenie pogodną żonę. Staramy się w miarę pomagać ludziom, którym należy pomóc. Staramy się nie denerwować za bardzo tym, co nas otacza. W czasie koncertu cytuję takie zdanie, które usłyszałem w kreskówce „KungFu Panda”. Mistrz mówi do małej pandy: „Pamiętaj, wczoraj to już historia, jutro - tajemnica. Dziś to jest dar od losu, który trzeba pięknie przeżyć”.

- Czego zatem mogę życzyć na to dziś? I na jutro!

- No zdrowia! Trochę mnie reumatyzm ostatnio pokręcił, próbuję się wyprostować. Ale mam 68 lat, z tego 40 hulaszczego trybu życia (śmiech). To i tak dzięki Bogu, że mi tylko takie rzeczy przypadły!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna