Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kurę znoszącą złote jajka sprzedali za marne pieniądze

Helena Wysocka
Prokuratura oskarżyła urzędników o niedopełnienie obowiązków. Uznała, że Stanisław B. (z prawej) działał w celu osiągnięcia korzyści
Prokuratura oskarżyła urzędników o niedopełnienie obowiązków. Uznała, że Stanisław B. (z prawej) działał w celu osiągnięcia korzyści Archiwum prywatne
Dwaj wysoko postawieni urzędnicy suwalskiej Agencji Nieruchomości Rolnych siedzą na ławie oskarżonych. Prokurator zarzuca im, że za grosze sprzedali majątek. A detektyw twierdzi, że po transakcjach w ich gabinetach odbywały się rauty.

Oskarżeni idą w zaparte. Proces już się rozpoczął, a za kilka dni suwalski sąd zdecyduje, co dalej. Przedstawiciel agencji nie wykluczał bowiem, że jej zarząd zgodzi się na polubowne załatwienie sprawy z pracownikami. Chce też unieważnić pewną transakcję. Podobnie, jak były dzierżawca ziemi w Wilkasach. W tej sprawie wniosek ma trafić do sądu jeszcze w tym miesiącu.

Agencja Nieruchomości Rolnych powstała po to, by zarządzać majątkiem popegeerowskim. Miała zagospodarować budynki oraz tysiące hektarów leżącej odłogiem ziemi. W wielu przypadkach majątki były dzierżawione. Tak, jak w Rożyńsku Wielkim (gm. Biała Piska), gdzie po dawnym, dobrze prosperującym PGR-ze pozostało blisko 900 hektarów gruntu. Zainteresował się nim były dyrektor gospodarstwa. Urzędnicy z suwalskiej ANR podpisali z nim dziesięcioletnią umowę dzierżawy. Później parokrotnie ją zmienili. Przede wszystkim dlatego, że dzierżawca rezygnował z kolejnych kawałków ziemi. Ostatecznie pozostawił sobie 249 hektarów.

Żwiru nikt nie liczył

W latach osiemdziesiątych, na polu w Rożyńsku Wielkim fachowcy sprawdzali, czy znajduje się tam kruszywo. I uznali, że tak. Dokumentacja w tej sprawie znajdowała się w suwalskiej agencji. Mimo to, dzierżawca majątku wystąpił do urzędników z prośbę o wyrażenie zgody na poszukiwanie surowców i taką uzyskał. Badania potwierdziły wcześniejsze ustalenia. Z dokumentów wynikało, że wielkość złoża przekracza trzysta tysięcy ton. Jego wartość zależała od tego, kto szacował. Np. najemca mówił, że żwir warty jest niespełna dwa miliony złotych. Natomiast wynajęty przez prokuraturę biegły ocenił, że zasoby były warte prawie trzy razy tyle! Niezależnie od tego, kto ma rację to, i tak można powiedzieć, że ziemia w Rożyńsku Wielkim to była kura znosząca złote jaja. Trudno więc się dziwić, że dość szybko na polu pojawiły się koparki. Na żwirze zarobić miał i najemca, i właściciel. Ten ostatni, zgodnie z obowiązującymi wówczas przepisami, powinien otrzymywać sześć procent wartości wydobytej kopaliny. Tyle tylko, że w suwalskiej agencji nikt nie weryfikował, ile faktycznie kruszywa wydobywano. Wprawdzie dzierżawca składał deklaracje dotyczące ilości pozyskiwanego żwiru, ale - jak się później okazało - różniły się one od tych, które trafiały do urzędu skarbowego. I to znacznie. Oczywiście, na niekorzyść agencji.

Urzędnicy nie dbali też specjalnie o to, by czynsz dzierżawy wpływał na konto agencji w terminie. Jedna z rat miała... dwuletni poślizg. Mimo to, gdy najemca wyraził chęć zakupu ziemi, właściciel skwapliwie na to przystał. Zgodził się też, by podzielić nieruchomość na kilka mniejszych. Być może po to, by nie występować do ministerstwa rolnictwa o zgodę na transakcję. Była ona wymagana w przypadku, gdy powierzchnia działki przekraczała 50 hektarów. A oczekiwanie na zgodę ministerstwa wydłużyłoby procedury związane z transakcją. W toku prokuratorskiego śledztwa okazało się, że część dokumentów dotyczących podziału... zginęła, a działkę ze żwirem, wbrew prawu, sprzedano poza przetargiem za kwotę dziesięć razy niższą, niż należało. Detektyw, który zajmował się tą sprawą twierdził też, że po transakcjach w agencji miały odbywać się sponsorowane rauty.

Kilka miesięcy temu urzędnikom suwalskiej ANR prokurator zarzucił, że nie dopełnili swoich obowiązków. Na ławie oskarżonych zasiadł Bogusław K., były zastępca dyrektora suwalskiej filii, a dziś kierownik sekcji gospodarowania mieniem oraz Stanisław B., główny specjalista. Obaj nie poczuwają się do winy, a w śledztwie odmówili złożenia wyjaśnień. Natomiast były dyrektor pegeeru uważa, że więcej na transakcji stracił, niż zyskał. Urobku kruszywa dokonywał bowiem zużytymi maszynami, które wciąż się psuły. Koszty naprawy pochłonęły spodziewane zyski.

Proces w tej sprawie rozpoczął się przed wakacji, ale został przerwany. Okazało się bowiem, że w międzyczasie agencja wystąpiła do sądu z wnioskiem o unieważnienie zawartego dziesięć lat temu aktu notarialnego. Chce też kary dla rzeczoznawcy, który źle oszacował wartość sprzedanego gruntu. Sąd postanowił zapoznać się z tymi wnioskami. Sprawa wraca na wokandę za tydzień, 18 września, ale nie wykluczone, że zakończy się na jednym posiedzeniu. Stanie się tak, jeśli występująca w roli oskarżyciela posiłkowego Agencja Nieruchomości Rolnych zgodzi się na umorzenie postępowania wobec swoich pracowników. Oczywiście, wniosek ten musi zaakceptować też prokurator i sąd.

Zdzisław Szymocha, rzecznik prasowy Agencji Nieruchomości Rolnych w Olsztynie, której suwalska filia podlega, mówił nam, że w tym przypadku nie można mówić o braku nadzoru.

Kupiła polisę od żony urzędnika

Kolejny spór dotyczy ziemi w Wilkasach koło Giżycka. Jeden z mieszkańców tej wsi, w 1995 roku wynajął od gminy jezioro oraz przylegające do akwenu popegeerowskie grunty. W sumie 8 hektarów. Dwa lata później umowę trzeba było renegocjować. Przede wszystkim dlatego, że majątek przeszedł we władanie suwalskiej agencji. Ta z dzierżawionej nieruchomości wydzieliła hektarową działkę i sprzedała ją mieszkance Gołdapi.

Kilka lat później urzędnicy wykonali podobny manewr. Kobiecie sprzedali kolejny kawałek pola przy jeziorze. Gdy dzierżawca podniósł krzyk, zaproponowali, by porozumiał się z właścicielką i zamienił się działkami. Tę przy jeziorze miał oddać w zamian za porośnięte krzewami pagórki. Do ugody więc nie doszło, a dzierżawca przypomniał agencji, że posiada prawo pierwokupu i chce z niego skorzystać. Pismo pozostało bez odpowiedzi.

Do centrali ANR i ministerstwa posypały się skargi. Najemca podnosił w nich, że został oszukany. Ani dyrektor suwalskiej filii, ani jego zwierzchnicy, którzy badali spór, nie dopatrzyli się żadnych nieprawidłowości. Sprawą zajęło się Cywilne Biuro Śledcze i zwróciło uwagę na polisę, którą z mieszkanką Gołdapi zawarła... żona zajmującego się popegeerowskimi gruntami pracownika agencji. Umowa została rozwiązana po transakcjach w Wilkasach. Tym wątkiem zajmowała się suwalska prokuratura, ale umorzyła śledztwo. Śledczy nie potwierdzili, by polisa miała wpływ na decyzje o sprzedaży gruntów. Mieszkanka Gołdapi oświadczyła bowiem, że o związku agenta z inspektorem ANR dowiedziała się dopiero po podpisaniu dokumentów.

Prokuratorzy nie dopatrzyli się też nieprawidłowości w sprzedaży położonych wokół jeziora działek. I do tej decyzji odsyła pytany o sprawę rzecznik agencji. Natomiast były dzierżawca szykuje sądowy pozew.

Czytaj e-wydanie »

Baza firm z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna