Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lech Wałęsa: Mit Kaczyńskiego nie przetrwa kampanii

Z Lechem Kaczyńskim rozmawiał Tomasz Gdula z Nowej Trybuny Opolskiej
– Polityka to walka i ciągła rywalizacja, i to się nigdy nie zmieni – mówi Lech Wałęsa, były prezydent RP
– Polityka to walka i ciągła rywalizacja, i to się nigdy nie zmieni – mówi Lech Wałęsa, były prezydent RP
Podczas tej kampanii wyborczej Komorowski i Kaczyński zachowają powagę, bo to jest w ich interesie. Ale ich otoczenie na pewno nie wytrzyma w spokoju i z drugiego szeregu można się spodziewać ostrzejszych zagrywek - mówi Lech Wałęsa.

Prezydent, ginący kilka kilometrów od grobów oficerów, którym chciał oddać hołd, to piękny początek patriotycznego mitu. Pan jednak ani na chwilę nie włączył się w budowanie obrazu Lecha Kaczyńskiego jako narodowego bohatera. Zdecydowały dawne urazy?
- W majestacie śmierci takie sprawy, wzajemne konflikty przestają mieć znaczenie. Dlatego ja wybaczyłem od razu wszystko, gdy tylko dowiedziałem się o tej strasznej tragedii w Smoleńsku. Zresztą chciałem, żebyśmy za życia podali sobie ręce, liczyłem, że może stanie się tak podczas rozprawy sądowej. Niestety, los chciał inaczej.

Jak pan zapamięta Lecha Kaczyńskiego?
- Mieliśmy dwa zupełnie różne etapy. W czasach walki był blisko mnie i dobrze, dość dobrze wykonywał to, czego oczekiwałem. Za walkę i wspaniałe zwycięstwo, jakie odnieśliśmy, zachowam wdzięczną pamięć, natomiast później było zupełnie inaczej. On wybrał populizm, poszliśmy innymi ścieżkami i walczyliśmy. Wiem, że czasami wyglądało to nieładnie, ale liczyłem na opamiętanie i to, że z czasem się pojednamy.

Niespodziewana śmierć prezydenta Kaczyńskiego wywołała w wielu ludziach eksplozję patriotyzmu. Może nie warto burzyć mitu bohatera, jakim w ostatnich dniach obrosła jego postać?
- Zapewniam, że gdyby była chociaż odrobina szansy, że ten bohater, kreowany w dramatycznych chwilach, ale na siłę - się ostanie, to i ja bym się włączył w budowanie jego pomnika. Naród potrzebuje dobrych wzorców i legend, a mamy ich mało. Ale ten kandydat, niestety, nie ma szans, bo za dużo było w jego działaniach nienawiści, jątrzenia i błędów. I nie da się tych spraw wymazać ze zbiorowej pamięci. Dlatego to wszystko, ta atmosfera, która wytworzyła się wokół zmarłego prezydenta, jest pełna hipokryzji i na dłuższą metę się nie utrzyma.

Gdy niektórzy protestowali przeciw pochówkowi prezydenta na Wawelu, pan się nie wypowiadał. Dlaczego?
- Takie sprawy powinna rozstrzygać rodzina.

A co pan myśli o utworzeniu prezydenckiej krypty na Wawelu? Nie chciałby pan tam spocząć?
- Nie mam takich ambicji. Już powiedziałem, że chcę, żeby mnie po śmierci spalono. I nie życzę sobie, żeby na moim pogrzebie wygłaszano mowy pożegnalne. Nad grobem wielu mówi rzeczy, których za życia jakoś nie chciało mówić, więc i po śmierci niech sobie darują. Za to chciałbym, żeby zaśpiewano wiele pieśni.

Mówi pan o kremacji zwłok, ale podczas akcji "Nie zabieraj organów do nieba" zadeklarował pan, że nie ma nic przeciwko pobraniu swych narządów do transplantacji...
- I to podtrzymuję, tylko nie wiem, czy coś ze mnie będzie się jeszcze nadawało dla kogoś innego. Ale jeśli ktoś uzna, że tak, niech bierze, co chce. A resztę proszę spalić.

Na swoim blogu pisał pan niedawno, że "głównym winnym rozbicia się na lotnisku w Smoleńsku polskiego samolotu z prezydentem i delegacją państwową jest... sam p. prezydent Lech Kaczyński!". To oskarżenie niepodparte żadnymi dowodami.
- To jest wniosek wynikający ze znanych faktów. Ten prezydent miał skłonność do wchodzenia w cudze kompetencje i decydowania np. za pilotów, to wiemy. Zresztą on ten wyjazd zorganizował, on zaprosił na jeden pokład tak wiele znakomitości i to się skończyło tragedią.

Pan w czasie swojej prezydentury nie decydował, co robić w razie problemów w powietrzu?
- Zawsze jak coś się działo, pogarszała się pogoda czy zmieniał się program wizyty, konsultowano ze mną, co robić. Bywało, że sam kapitan przychodził i pytał. Ale czym innym jest wyrazić swoją opinię, a zupełnie inną sprawą jest narzucanie woli, wydawanie rozkazów z pozycji zwierzchnika sił zbrojnych. A wiadomo, że Lech Kaczyński w przeszłości przynajmniej raz tak postąpił. Jeśli tym razem były problemy, to na pewno go pytano o decyzję. Gdyby było inaczej, oznaczałoby to lekceważenie prezydenta, a w to nie wierzę. I w wyniku tych decyzji o przygotowaniu lotu, a może i podczas lotu zginęła nam elita. Po 70 latach przeżyliśmy drugi Katyń.

Z dużą częścią tej elity, nie tylko z prezydentem, był pan w sporze.
- Ale oni byli dobrze przygotowani do swoich funkcji i nagle w jednej chwili ich straciliśmy. Zrobię wszystko, żeby do takich tragedii już nie doszło.

A co trzeba uczynić, by temu zapobiec?
- Trzeba zmienić procedury i określić, co komu wolno na pokładzie samolotu, z prezydentem włącznie. I jasno określić, jakie osoby mogą jednocześnie lecieć.

W jednym z wywiadów powiedział pan, że czuje się odpowiedzialny za śmierć Anny Walentynowicz...
- W pewnym sensie. To była już schorowana kobieta, na wózku jeździła i pewnie sama by się do Katynia nie wybrała, ale została tam wzięta ze względu na mnie. Kilka dni wcześniej byłem z premierem Tuskiem na obchodach zbrodni katyńskiej, a jak się w Kancelarii Prezydenta dowiedziano, że lecę, postanowiono na ten drugi lot zaprosić Annę Walentynowicz. Więc gdybym odmówił zaproszeniu premiera, Walentynowicz pewnie nie dostałaby zaproszenia od prezydenta. Stało się inaczej, ale kto mógł przewidzieć taką tragedię.

Kampania wyborcza ruszyła i wiadomo, że będzie rozgrywką między prezesem Kaczyńskim a marszałkiem Komorowskim. Znając obu, spodziewa się pan ostrej walki czy trzymania emocji na wodzy?
- Mit prezydenta Lecha Kaczyńskiego nie przetrwa tej kampanii wyborczej, ale nie ja go będę obalał. To będzie kampania, w której Komorowski i Kaczyński pewnie zachowają powagę i spokój, bo to jest w ich interesie, oni muszą ludzi zjednywać, a nie zrażać do siebie ostrymi słowami. Ale ich otoczenie na pewno nie wytrzyma w spokoju i z drugiego szeregu można się spodziewać ostrzejszych zagrywek.

Jarosław Kaczyński ma szansę wygrać te wybory?
- Demokracja wskaże zwycięzcę.

Oczywiście, ale czy pańskim zdaniem prawdopodobny jest taki werdykt Polaków, by Lecha Kaczyńskiego w Pałacu Prezydenckim zastąpił Jarosław Kaczyński?
- Ja nikomu źle nie życzę, dlatego uważam, że PiS błędnie wybrał kandydata. A nawet gdyby wygrał, bo naród, np. z litości, by mu dał wygrać, to jeszcze gorzej dla niego. Kiedyś pracowaliśmy razem i nie życzę mu źle, on przeżył rodzinną tragedię i musi się z tym uporać. Ten start nie przyniesie mu nic dobrego, same straty.

Sądzi pan, że prezes PiS będzie mocno eksploatował mit brata?
- To jest prawie pewne i przyniesie złe efekty.

Na razie politycy wystrzegają się ostrego tonu dyskusji, znanego przez całe minione 20-lecie. To się przełoży na jakąś zmianę w dłuższej perspektywie?
- Możliwe, ale my jesteśmy w momencie docierania się demokracji, która musi dojrzeć i sprawdzić się w różnych okolicznościach. Polacy muszą przetestować małego prezydenta, większego i największego, a to musi trwać i kosztować błędy. Dlatego poprzednie lata musiały tak wyglądać i jeszcze trochę tak będzie. Ale giganci będą teraz spokojniejsi, a to się odbije także na mniejszych graczach. Tylko niech nikt nie liczy na spokój i tylko na miłość, bo polityka to walka, ciągła rywalizacja, i to się nigdy nie zmieni.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna