- Jedynym hamulcem w moim rozwoju jest Polski Związek Lekkiej Atletyki - wyjaśniła bez ogródek. - To co robi PZLA, to jest po prostu rzucanie kłód pod nogi. Mam już dosyć milczenia. Postanowiłam, że po tych mistrzostwach świata będę o tym mówiła głośno.
- Jak człowiek nie wie, o czym mówi, to może mówić bzdury – komentuje wypowiedzi Adrianny Sułek, wiceprezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, Tomasz Majewski. - Przecież 99 procent szkolenia Ady wisi na związku. Bez tego musiałaby siedzieć w domu.
- Ja wiem, że podróż, złe odżywanie ma zły wpływ, być może na te 30-40 punktów - mówiła wyraźnie rozgoryczona Adrianna Sułek. - Po medalu w Belgradzie nawet nie otrzymałam gratulacji twarzą w twarz. Teraz nie będę już o to nawet zabiegała. Nie będę milczeć, bo za wiele poświęcam, aby ktoś rzucał mi kłody pod nogi.
Mocno krytykowała warunki obozu aklimatyzacyjnego w Seattle. Mówiła, że jedzenie było koszmarne, totalnie niedostosowane do potrzeb sportowców. Podkreślała, że wielokrotnie musiała stołować się w innym miejscu.
- Wiem, że kibice i moja rodzina są ze mną – stwierdziła Adrianna Sułek. - Dopóki się nic nie zmieni w naszym sztabie, to te medale będą nam uciekać. Naszą kadrę stać na dużo więcej, ale na ostatniej prostej nam się to odbiera. (...) Ja katorżniczą robotą zajeżdżam się przez kilka tygodni, a na samym końcu - gdy jest najważniejszy, bezpośredni okres przygotowawczy - to ja jem jakieś świństwa, muszę latać do sklepu 1000 schodów góra-dół. To nie jest dla mnie problem, ale to być może potem są te setne. Po coś ci ludzie tam są, przecież nie na wakacjach. A wykonali jakiekolwiek kroki, aby nam pomóc?
Dodała, że będzie szukała możliwości szkolenia niejako obok PZLA, z udziałem prywatnych sponsorów, a także teraz jako rekordzistka kraju - dzięki środkom ministerialnym.