Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Love story dla bezdomnych

Tomasz Kapica [email protected]
Józef Borek rozszedł się z żoną i nie miał gdzie mieszkać. – Wychowałem się na wsi, żadnej pracy się nie boję – tłumaczy. Agnieszka, mama miesięcznego Tomka, przyznaje, że miłość w takich warunkach bywa krępująca.
Józef Borek rozszedł się z żoną i nie miał gdzie mieszkać. – Wychowałem się na wsi, żadnej pracy się nie boję – tłumaczy. Agnieszka, mama miesięcznego Tomka, przyznaje, że miłość w takich warunkach bywa krępująca.
W Domu Samotnej Matki w Zopowach więcej jest... facetów niż kobiet. - O tym, kto do kogo uderza, dowiaduję się ostatnia - mówi kierowniczka.

Same chłopy na schwał. Jak choćby Józef Borek, który przyjechał tu aż z Warszawy. Rozszedł się z żoną, nie miał gdzie mieszkać. Ktoś mu podpowiedział, że w Zopowach jest taki ośrodek, co prawda dla bezdomnych kobiet, ale i mężczyzn tam przyjmują. Pojechał.

- Wychowywałem się na wsi, w zasadzie żadnej pracy się nie boję - odpowiada Józef, zajęty dojeniem krowy.

Szefowa ośrodka, pani Halina Skrzypek, również straciła kiedyś dom. Przez lata stowarzyszenie Monar, któremu podlega przytulisko, powierzało kierowanie placówkami ludziom bezdomnym. Miała to być dla nich swoista terapia. Dziś już się tego nie praktykuje, bo taki model raczej się nie sprawdzał. Bezdomni nie potrafili dobrze zarządzać ośrodkami. Choć akurat pani Halina ma na ten temat inne zdanie.

- Mamy tu gospodarstwo, krowę, dwa konie, cztery świnie i 150 kur. Dlatego są też panowie. Ja wiem, że gryzie się to z nazwą ośrodka. I że się mówi, że u mnie najwięcej to jest matek z jajami. Ale czy mam kobietom kazać, żeby drwa rąbały? - pyta Halina.

Liczymy lokatorów. Piotrek, Leon, Agnieszka, Witek… Na dziesięciu mężczyzn przypada dziewięć kobiet. Pięć z nich to matki. Oprócz dorosłych jest także 13 dzieci.

- O tym, kto do kogo uderza, to ja się dowiaduję ostatnia - uśmiecha się szeroko pani Halina.
A przykłady wielu romansów z ośrodka, jej zdaniem, wskazują, że powinna szybko wiedzieć. Żeby w razie czego móc reagować. Bo miłość nie daje rozumu głupcom, ale najmędrszych otumania.

Nie opuszczę Jasia

Kinga nie słuchała nikogo. Ile razy jej mówili, że dla niej, ładnej 21-latki, ten 63-letni Jasiu to nie jest najlepsza partia. I że powinna spróbować znaleźć sobie kogoś młodszego. Ale ona poza nim świata nie widziała. Marzyła o wspólnym, ciepłym domu. Innym niż ten rodzinny, z którego uciekła. Przymykała nawet oko na to, że Jasia ciągnęło do kieliszka.

- Na drugi dzień z samego rana miał zawieźć dzieci na kolonie. Maluchy już spakowane były. Uradowane, że wreszcie pojadą na wakacje. Ośrodek powoli kładzie się spać, ja patrzę, a Jasiu nawalony jak autobus. Na nogach się słaniał - opowiada Tadeusz Kacak, kolejny z podopiecznych. - Do rana oczywiście nie wytrzeźwiał. Jeszcze by się z dzieciakami gdzieś na drzewie rozwalił.

Za ten numer Jasiu wyleciał z ośrodka. Gdy stał już spakowany za drzwiami, Kinga wybiegła za nim i przytuliła się do niego. Pojechali gdzieś razem.

- Do matury się uczyła, mogła zmienić swoje życie. Na miłość trzeba uważać - przestrzega szefowa ośrodka.

Ośrodek w Zopowach jest jednak wypełniony kochającymi się ludźmi. Pani Agnieszka czule tuli Tomusia. Delikatne rączki noworodka szukają maminego ciepła. Tomuś przyszedł na świat miesiąc temu. Jego tata też mieszka w ośrodku. Pani Agnieszka tylko nieśmiało się uśmiecha i przyznaje, że konsumowanie miłości w takich warunkach faktycznie bywa krępujące. Miłość pokona jednak wszystkie przeszkody. Nawet regulamin, który zabrania panom wchodzenia do pokojów pań.

Wspominając Basię, mieszkańcy od razu zaznaczają, że kobieta szła na ilość, a nie na jakość.
- Jej córeczka, 10 lat miała wówczas, chodziła po ośrodku i płakała, pytając w kółko, gdzie jest mama. Poszedłem z nią poszukać. Wchodzę do pokoju, a matka leży na łóżku z trzema facetami - opowiada Tadeusz Kacak. - Nie byłem nawet zły. Żal mi się tylko dziecka zrobiło, że coś takiego musi oglądać. Spleceni w miłosnym uścisku nawet nie zauważyli, że ktoś wszedł do pokoju.

Pani Basia miała w ogóle problem z dostosowaniem się do obowiązującego regulaminu.
- Wchodzę do malutkiego pokoiku i zaraz w drzwiach uderza mnie odór alkoholu. Dym od papierosów tak gęsty, że siekierę można by powiesić. Basia i jej dwie koleżanki leżą na łóżkach, a piątka dzieci siedzi tuż obok - opowiada dalej pan Tadeusz.

Chwilę później na miejscu była już policja. Basia wydmuchała 3 promile. Jeden z pensjonariuszy zaopiekował się dziećmi, a panie poszły dalej spać.

Bzdury na ośrodek gadają

Dzień po tej "imprezie" Basia oświadczyła, że wynajęła mieszkanie w pobliskich Głubczycach i że się wyprowadza. Tak też zrobiła. Później opowiadała w mieście, że w tych Zopowach to niedobrze się dzieje. Że alkohol jest na porządku dziennym, że kierowniczka znęca się psychicznie nad niektórymi podopiecznymi.

- Bzdury - zapewnia szefowa. - I owszem, panie i panowie kojarzą się w pary, ale na pewno nie jest to miejsce rozpusty.

Na dowód tego zwołuje społeczność. Tak nazywa się obowiązkowe zebranie wszystkich mieszkańców. Ma udowodnić, że oskarżenia wobec ośrodka to nieprawda. Siadamy w świetlicy. Wszyscy potwierdzają, że alkoholu tu się nie pije, że dużo się pracuje i że łatwo nie jest, ale nie załamują rąk. Dużo pochwał zbiera pani kierownik.

Jej samej nie ma na zebraniu. Podobnie jak jej narzeczonego. Bo pani Halina - wzorem innych par z ośrodka - też ma tu swoją drugą połówkę. To pan Tadeusz.

- Ślubu nie mamy, ale traktujemy nasz związek jak małżeństwo - zapewnia mężczyzna.
Szefowa ośrodka w Zopowach nie ma wątpliwości, że ludziom z przytuliska potrzebna jest terapia. Łopata, kielnia murarska, miotła - takie narzędzia, jej zdaniem, najlepiej się do niej nadają.

- W Warszawie podpadłam, bo kazali mi pisać programy unijne. A ja nie potrafię. Zresztą wzięłabym takie unijne pieniądze na szkolenia, a ludzie z ośrodka by powiedzieli "cześć jak czapka, nie będziemy na żadne kursy chodzić". I jak bym się rozliczyła z tych pieniędzy? - rozkłada ręce szefowa ośrodka. - Nie panie, unijne granty to nie dla nas. Tu trzeba robić i tyle. Wtedy nie ma czasu na pierdoły.

Kierowniczka straci stołek?

Ludzie mają tu wychodzić z bezdomności, a nie się w niej pogrążać - to dewiza wszystkich ośrodków stowarzyszenia Monar. Pani Skrzypek już w to nie wierzy. W 2004 roku kupiła 29-metrowe mieszkanie. Naprzeciwko domu, którym kieruje. Agencji Nieruchomości Rolnych zapłaciła za tę klitkę niecałe 4 tys. złotych w ratach.

- Wysłałam pismo do Warszawy z zapytaniem, czy stowarzyszenie, rękami podopiecznych z Zopowów pomoże mi je wyremontować. Wtedy mogłabym tam zamieszkać, przestałabym być bezdomna. Przecież o to ma w tym wszystkim chodzić. Nie zgodzili się - Halina Skrzypek pokazuje pismo z Warszawy sprzed sześciu lat.

- Stowarzyszenie istnieje po to, żeby istnieć, a nie pomagać bezdomnym - woła z końca pokoju Tadeusz Kacak.

- Zamknij się! - krzyczy na narzeczonego pani kierownik. Nie ma wątpliwości, kto w tym związku nosi spodnie. Pani Halina nie chce jednak, żeby pisać źle o stowarzyszeniu, bo Warszawa podobno coraz poważniej rozważa to, czy nie usunąć jej ze stanowiska.
Zdecydować o tym mogą także pojawiające się co jakiś czas podejrzenia o handel darami w Zopowach. Szefową ośrodka oskarżano o to, że wynosi z placówki rzeczy, które otrzymuje od ludzi dobrej woli.

- Odlatuje nam koło od samochodu. A jedno sprawne auto musimy mieć. Wołam wtedy mechanika, jeden tylko tu jest taki, co nam zawsze pomoże, przyjedzie, naprawi. Pieniędzy nie mam, nie miałam i pewnie mieć nie będę. On o tym wie, mimo to reperuje nam to koło. Za to czasem dam mu coś z naszego magazynu. Choćby jakieś ciastka. Dla dzieci, żeby zjadły - opowiada pani Halina.

Ale zdarzało się, że większe dary opuszczały ośrodek. Trafiały najczęściej do mieszkańców Zopów.

Wódka była w podzięce

- Ubrania przede wszystkim. Czasami porządne ciuchy się trafiały - opowiada jeden z gospodarzy, którego spotykamy we wsi.

Bywało, że do mieszkańców trafiała też żywność z magazynu. W zamian podopieczni przytuliska dostawali gorzałę. Halina Skrzypek temu nie zaprzecza, uśmiecha się nawet, mówiąc, że ludzie to tę wódkę w podzięce przynosili za jedzenie. Ale zaznacza, że alkoholu nigdy nie tolerowała.

Robert Starzyński, sekretarz stowarzyszenia Monar, przyznaje, że ośrodek w Zopowach nie spełnia obecnie standardów, jakich wymaga się od wszystkich tego typu placówek. Nie wyklucza, że zostanie on zamknięty. Decyzja w tej sprawie ma zapaść pod koniec marca.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna