Czy jest jakaś recepta na popularność?
- Jeżeli można w ogóle mówić o jakiejś recepcie, to na pewno należy szanować swoją publiczność. I bardzo się starać. Kiedy jesteśmy młodzi i zbuntowani, to jest w nas pycha. Chcemy zawojować świat. I jest taki moment w życiu młodego, zaczynającego wokalisty, że nie wie, iż relacja między wykonawcą a publicznością jest taka jak w rodzinie. Musimy o nią dbać. Jestem ponad 30 lat na scenie i widzę, jak młodzi ludzie traktują publiczność.
Tak jakby zapomnieli, że to właśnie dzięki niej są na szczycie. Podpisuję się pod tym, co powiedział Wojtek Waglewski z grupy Voo Voo. Że się jest albo gwiazdą, albo artystą. Ja jestem artystą.
Pracuje Pani nad nową piosenką...
- Na dniach nagram z zespołem De Mono i z Andrzejem Krzywym piosenkę świąteczną. I mnie to cieszy. A gdybym była gwiazdą, zastanawiałabym się, gdzie pójść, co mówić i do jakiej gazety. I to jest ta różnica. Widzę jak ludzie 20-letni śpiewają moje piosenki, bo mają do nich sentyment.
Rodzice przyprowadzają na moje koncerty swoje dzieci. Wiedzą, że program będzie familijny. Że nie usłyszą żadnego wulgaryzmu i dostaną to, co trzeba. Obecnie media zapomniały o obowiązku kreowania rzeczy dla dzieci. Na szczęście parę lat temu dostałam propozycję zagrania roli w filmie...
No właśnie. "Karolcia"...
- Film rodzi się w bólach. Powstaje już kilka lat. Napisałam na jego potrzeby kilka piosenek, które znajdują się na mojej płycie "Marzenia się spełniają". To są piosenki, takie jak "Ciastka", "Kapelusze mają dusze", "Piosenka deszczowa" - do konkretnych scen.
Ciotka Karolci marzy o zjedzeniu ciastek i w filmie cały pokój komputerowo wypełnia się stosem kolorowych ciastek. To nie jest tak, że ja, dojrzała kobieta, jestem jakąś infantylną dzidzią piernikiem, siedzę w domu i myślę sobie "ojej, nagram piosenkę o ciastkach". Ona jest wyrwana z planu konkretnego filmu. Dostała swoje życie. Nie mogłam się doczekać premiery, więc zrobiłam oddzielny teledysk. Dostał główną nagrodę na Festiwalu Teledysków Polskich w Gdańsku - Yach Film. W tym roku na plan "Karolci" przyjechała amerykańska oscarowa aktorka Faye Dunaway. Wcieliła się w postać Czarownicy.
To była niesamowita przygoda. A wszystkie pieniądze, które mieliśmy w budżecie, poszły na te zdjęcia (śmiech).
Pani piosenki nie pojawiają się w radiu, nie ma promocji. Dlaczego się tak dzieje?
- Dlatego, że jestem w szufladce - wokalistka dziecięca. Z przykrością muszę stwierdzić, że większość krytyków muzycznych jest po prostu głucha. Dziennikarze nie piszą o muzyce, tylko o zjawiskach z nią związanych. I nawet jeśli nagrywam piosenkę poważną, to dla nich Majka Jeżowska jest infantylną piosenkarką dla dzieci. I oni nawet tego nie słuchają.
To jest pewna niesprawiedliwość, że debiutanci mogą zaprezentować swoją muzykę, a ja nie. Tak jakbym miała ponieść karę za to, że śpiewam w większej części dla najmłodszych. Dostałam propozycję z Nowego Jorku od wytwórni fonograficznej pokazującej muzykę świata i muzykę dla dzieci.
Chcieliby wydać moje płyty w 100 krajach. Posłuchałam ich piosenek i stwierdziłam, że moje utwory nie brzmią jak piosenki dla dzieci w innych krajach. Tamte są nagrywane z dziecięcą nutą i niezbyt skomplikowanymi aranżacjami. Są ogładzone z profesjonalizmu popowego. A ja nie jestem śpiewającym dzieckiem, tylko wokalistką. Piszę piosenki popowe. W rytmach latino, albo reggae, czy rockowych. I tylko teksty nie są buntownicze.
Odrzuci Pani tę propozycję?
- Nie. Jadę teraz do Stanów, spotkam się z nimi, przedstawię swoje piosenki i zobaczę, czy moje obawy są słuszne. A może akurat takie coś ich interesuje. Moje ostatnie płyty są tak robione, żeby trafiły do każdego odbiorcy, żeby nie można było zarzucić, że są zdziecinniałe. A i tak nie są grane, ponieważ jest na mnie szlaban. I to jest podejście menedżerów w radiach, a nie wybór publiczności. Gdyby było inaczej, nikt nie przychodziłby na moje koncerty i nie kupowałby płyt. Nie uważam, żeby moje piosenki były gorsze.
Od lat czuję się kimś undergroundowym. Moja muzyka jest niszowa.
s Wspomniała Pani o skandalach. Więc jak to było z tym paleniem trawki?
- To jest nieporozumienie. Przyznałam się, że próbowałam 25 lat temu, jak byłam młodą dziewczyną i pierwszy raz byłam w Stanach. Myślę, że każdy na swój sposób próbuje różnych rzeczy.
W wywiadzie do gazety hiphopowej padło pytanie, czy próbowałam. Odpowiedziałam, że tak. Ale niestety, dziennikarze z tabloidów zobaczyli ten wywiad. Zadzwonił do mnie dziennikarz i powiedziałam, że teraz nie palę marihuany. A on i tak napisał, że palę. Chciałam ich skarżyć, bo bardzo mi wtedy zaszkodzili. Kora Jackowska przyznaje się do palenia od lat, i mówi, że jej to dobrze robi i nie widzi w tym problemu. I nikt nie ma do niej pretensji. Ja nie mogę, bo śpiewam dla dzieci. I powinnam być chodzącą świętością.
Nie uważa Pani, że to jest paradoks?
- Oczywiście. Mało tego, dziennikarz, który przeinaczył fakty, na dodatek napisał, że jestem osobą szkodliwą dla dzieci! I to było powodem, dla którego mogłabym ich sądzić. Ale to był moment, kiedy przygotowywałam się do reklamy lodów i nie chciałam robić zamieszania. Zresztą wiadomo. Jak ktoś już ich pozywa, to później ma ciężko.
Borys Szyc czy Kaśka Figura mogą pić alkohol i palić, a Kora może nawet hodować marihuanę. I to jest OK, bo ona śpiewa rocka. A ja, ponieważ śpiewam dla dzieci, mimo że jestem osobą dojrzałą, nie mogę. Z drugiej strony, zabrania mi się istnienia w mediach. To jest trochę niesprawiedliwe, ale nauczyłam się z tym żyć.
Ostatnio rapowała Pani w Poznaniu.
- To był spontan. Totalny. Byłam tam zupełnie prywatnie, na otwarciu Piano Baru w Browarach. Impreza chyliła się ku końcowi. I właściciel, pan dr Kulczyk podszedł do mnie i mojego przyjaciela Piotra Szulca, z którym kiedyś śpiewałam w Opolu "Czekamy na wyrok", i poprosił, żebyśmy zaśpiewali.
Pomyśleliśmy, że OK. Zaśpiewamy "Unforgettable", "You've got a friend", "Imagine". Ludzie się tak wciągnęli w to nasze śpiewanie, że chcieli jeszcze. Zaczęliśmy improwizować. Rapowałam o tym, co widzę. Rymowałam, że dzisiaj jest fajna impreza w Browarach, fajne laski w Poznaniu, jak mi ktoś kupi szampana, to zaśpiewam więcej... I bach. Zjawił się facet z szampanem (śmiech), a ja się rozkręcałam.
Ludzie zaczęli tańczyć, dj-e się podłączyli ze skreczami. Jest jeszcze jedna sytuacja. W 1984 roku mieszkałam w Stanach i nagrałam piosenkę i filmik "Rats ona a budget", czyli "Szczury w budżecie". To był pastisz na temat fast foodów. Na potrzeby teledysku były zrobione specjalne hamburgery z łapkami i ogonami wsadzonymi w bułkę.
Byłam szefową kuchni, polewałam szczury ketchupem i musztardą. Pełen odlot. Ten teledysk dostał się do finału konkursu rodzącej się wtedy MTV amerykańskiej "Basement Tape". Byliśmy w finale. Moje nazwisko jako pierwsze polskie nazwisko padło w MTV. Jeszcze przed Basią Trzetrzelewską. Teledysk "chodził" w Japonii, Londynie, Berlinie. Dostał Grand Prix na I festiwalu teledysków w St Tropez.
To było lata temu, więc proszę sobie wyobrazić moje zdziwienie, kiedy w ubiegłym roku zaczęłam dostawać maile. Z Brazylii, z Niemiec, z Chin. Ludzie pisali "jestem twoim fanem, proszę o autograf". Pomyślałam, że ktoś sobie robi głupie żarty, bo jaki w Brazylii może być mój fan. Okazało się, że piosenka wylądowała na You Tubie. I jakaś dziewczyna, pewnie Polka napisała, że mnie zna, że śpiewam dla dzieci w Polsce i podała adres mojej strony. Nikt o tym nie wie. Nawet jak gdzieś o tym mówię, to to wycinają, bo to nie jest żaden skandal i sensacja. Ale to jest coś takiego, jak Ulka Dudziak po latach z "Papayą" zawojowała Azję.
Dziękuję za rozmowę.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na Twitterze!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?